Program “Rodzina 500+” i wieloletnia dyskusja wokół niego spowodował, że w znacznej mierze polityka demograficzna Polski znów stanęła w miejscu. Nie znaczy to, że nic się nie działo, ale – mam takie wrażenie – znów zapanowało przekonanie, że “jakoś to będzie”.
Program “Rodzina 500+” był ważny politycznie, okazał się także ważny, jako narzędzie przywracania rodzinom sprawiedliwego i godnego udziału w dobru wspólnym i rencie rozwojowej naszego kraju. Nigdy jednak nie mógł naprawdę rozwiązać polskich problemów z dzietnością, a co za tym idzie, nie mógł stać się punktem zwrotnym w radzeniu sobie z polskim kryzysem demograficznym. Nie miał też takiego celu. Pozwolił niestety decydentom na kolejne lata drzemki.
Jeśli chodzi o rzeczy, które się działy w tym zakresie warto zwrócić uwagę na program “Maluch+”. Jego celem jest rozwój sieci opieki żłobkowej. Według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej w 2011 roku punktów opieki żłobkowej było w Polsce 11 tys. a w roku 2022 już 228 tys. Jeśli uznać za słuszne, że brak możliwości pozostawienia małego dziecka pod zewnętrzną opieką ma znaczenie demograficzne, to trzeba w tym przypadku mówić o sukcesie. Inną sprawą jest to, czy rzeczywiście takie założenie jest słuszne, czy liczba żłobków przekłada się na jakikolwiek pozytywny trend w statystykach. Można mieć obawę, że żłobki bardziej przyczyniają się do optymalizacji rynku pracownika w sytuacji, w sytuacji gdy w Polsce zaczyna brakować rąk do pracy, niż na samą demografię. Żłobki wydają się zatem bardziej doraźnym sposobem na ograniczanie skutków bariery rozwojowej, jakim jest niedobór ludzi w gospodarce.
Nieroztropna gra na zwłokę
Polityka demograficzna powinna składać się przynajmniej z dwóch skoordynowanych elementów – polityki prorodzinnej, a także polityki migracyjnej, tymczasem w obu obszarach w Polsce nie dzieje się za wiele. Nasz kraj wciąż jeszcze nie wszedł w dynamiczną fazę wymierania pokolenia powojennego wyżu demograficznego i politycy mogą nas łudzić przekonaniem, że owszem kryzys jest, ale w sumie to nic wielkiego się nie dzieje, bo w demografii nie ma przecież nagłych zmian. Nie jest to niestety prawda.
O tym jak błędne jest takie przekonanie mówią nam dane z Chin, które w ostatnim czasie zostały opublikowane i podane przez media na całym świecie. Zwykle mówi się właśnie, że procesy demograficzne to procesy długiego trwania. Jednak komunistyczne Chiny dosłownie w ciągu kilku ostatnich lat zbierają owoce złej polityki demograficznej. Można powiedzieć, że przez dekady trwała kumulacja problemów jakie wygenerował program jednego dziecka, aż w końcu doszło do eksplozji. Zachowując proporcje Polsce grozi coś podobnego gdy pokolenie lat 40 i 50 XX wieku będzie definitywnie od nas dochodzić.
Przyjrzyjmy się temu jak dynamika może przyspieszyć. W 2017 roku w Chinach urodziło się prawie 18 mln ludzi, w roku 2018 wciąż było to ponad 17 mln, w 2019 już tylko 14,65 mln, w 2020 – 12 mln, w 2021 – 10,5 a w 2022, – 9,56 mln. W ciągu zaledwie sześciu lat dzietność spadła o połowę. To dramatyczny wynik, który łączy się z problemem konieczności opieki nad bardzo licznymi starszymi pokoleniami. Skoro jednak wymuszano na chińskich obywatelach ograniczanie dzietności, dziś średnie pokolenie, które mogłoby wesprzeć w państwo w roli opiekunów, jest po prostu zbyt mało liczne. Jednocześnie Chińczycy przyswoili sobie model społeczny, w którym to praca zawodowa dominuje nad innymi aspektami życia. Starzy ludzie w konsekwencji zostają sami.
Katastrofalna norma 2+1
Na dziś można powiedzieć, że Chinom grozi społeczna i ekonomiczna destabilizacja w związku z kryzysem demograficznym. Powstrzymanie tego procesu pociągnie za sobą trudne do oszacowania koszty. Dodatkowo państwo chińskie będzie musiało je ponosić przez dekady. Co więcej, zła polityka demograficzna wytworzyła też nowy wzorzec dzietności, który nie wiadomo w jaki sposób teraz można odwrócić. Społeczeństwo nauczyło się, że normą jest mieć mało dzieci a może nawet wcale. Podobna sytuacja ma miejsce w Polsce. Pytaniem podstawowym jest jak przekonać Polaków, że rodzina wykraczająca poza modele 2+1 lub 2+2 powinna być elementem ich życiowych aspiracji. Czy to tylko kwestia zamożności? Choć Polki rodzą więcej dzieci, gdy przebywają na emigracji w bogatszych krajach, to jednocześnie ogólna tendencja jest taka, że w zamożnych krajach dzietność jest niższa niż w tych biedniejszych. Oczywiście trzeba doliczyć tu wiele innych elementów jak dostęp do edukacji, pozycja społeczna związana z płcią, itd. Być może potrzebujemy mądrej polityki migracyjnej nastawionej na osiedlenie się obcokrajowców i ich asymilację.
Można mieć obawę, że kumulacja problemów demograficznych jest jeszcze przed nami i może ona okazać się także czynnikiem, który wywróci polską politykę niczym karciany stolik. Choć to problem znacznie poważniejszy niż przetasowania w rynku wyborczego, to klasa polityczna, choćby z tego względu powinna, kwestię demograficzną traktować z większą powagą.