„Masz ci los!” w reżyserii Mateusza Głowackiego to czarna komedia o odkopywaniu ciała ojca, który został pochowany z wartym miliony kuponem z loterii. I seria „cmentarnych żartów” przy okazji. Raczej nieszkodliwych, ale jednak dotykających tabu.
„Żadnego bezczeszczenia nie będzie” – mówi przyjaciółka nieboszczyka, która nie zgadza się na to, by jego dzieci potajemnie odkopali trumnę i wyciągnęli z marynarki zmarłego, warty fortunę kupon. Żądni pieniędzy potomkowie potajemnie spiskują. „Jak my nie wykopiemy, to inni wykopią”. Jak wiadomo od początku, Józef został też pochowany z pędzlem do golenia Karola Wojtyły. Przecież ksiądz na pogrzebie mówi „to był wspaniały człowiek i dlatego mógł nosić pędzel przyszłego Ojca Świętego”.
Do uwiarygodnienia opowieści użyto autentycznego zdjęcia, na którym Wojtyła nakłada piankę do golenia na brodę. Ów pędzel będzie zatem dobrym usprawiedliwieniem dla wykopania zmarłego. Na dodatek jeden z synów Józefa nie wierzy w Boga, więc on, odkopując trumnę, nie złamie przecież żadnego przepisu. A kopać nie będzie trudno, bo pogrzeb odbył się przecież kilka godzin wcześniej. Cmentarna ziemia nie będzie więc stawiać oporów. Przyczynkiem do filmowych żartów będzie też nagłośnieniowy sprzęt podczas uroczystości pogrzebowych – groteskowy mikrofon w dłoniach księdza i ministrant z głośniczkiem bluetooth. Duchowny może też poszczycić się aplikacją do uruchamiania melodyjek odgrywanych przez kościelne dzwony. I tak w środku nocy usłyszymy zabawną wersję „Barki” wydobywającą się z wieży pobliskiego kościoła.
Scenariusz przynosi szereg komediowych zwrotów akcji i śmiesznych dialogów. Bardzo dobrzy aktorzy na czele z Izą Kuną, Piotrem Głowackim i Marianem Dziędzielem podniosą ów filmowe dzieło do rangi wywołującej śmiech komedii. Jeszcze chwila i będzie można zapomnieć, że „Masz ci los!” to zabawa w ekshumację. W salwach śmiechu widzów bohaterowie komedii idą „po trupach do celu”. Podobnie jak filmowcy liczący na satysfakcjonującą frekwencję kinową.