Chcielibyśmy może do zjawiska dewojtylizacji przyłożyć jakąś prostą miarę, która wyjaśniłaby nam nasze katolickie problemy w jasny i przejrzysty sposób. Niestety sama dewojtylizacja jest raczej złożeniem wielu okoliczności. Część z nich ma charakter mimowolny wynikający z fizyki procesów społecznych, część – rzeczywiście – nosi znamiona działania intencjonalnego, ale raczej w sensie oddziaływanie rozproszonej niechęci do Papieża, który wciąż dla wielu jest głównym symbolem katolickiej wiary, niż powszechnego spisku wrogów Kościoła. Choć faktem jest że ci wrogowie w ostatnich latach, jak sądzę, zdołali się policzyć.
Procesy mimowolne, to przemijanie pokoleń, stopniowe odchodzenie w cień tych z nas, dla których postać Jana Pawła II była często decydująca w kontekście osobistych wyborów życiowych. Dla wielu Polaków – nawet niezależnie od posiadanych przekonań religijnych, filozoficznych, czy światopoglądowych – Jan Paweł II stanowił punkt odniesienia w postrzeganiu politycznego przełomu jakim był upadek komunizmu. Charyzmatyczne oddziaływanie Papieża Wojtyły w tej sprawie musiało być niemal oczywiste dla każdego, kto przeżył czasy jej oddziaływania. To jest ta zasadnicza różnica – ludzie w Polsce czy też nawet poza nią – szczególnie ci którzy urodzili się w ostatnich dwóch a nawet trzech dekadach, nie mają już dostępu do doświadczeń i wydarzeń, które uczyniły Jana Pawła II kimś niezwykłym. Stał się on dla nich tylko historią.
Dewojtylizacja czy dekatolizacja kościoła?
Procesy intencjonalne należałoby podzielić na dwa rodzaje – te które dotyczą zjawisk wewnątrz uniwersalnego świata katolickiego i te, które są zauważalne w świeckiej przestrzeni publicznej. Dewojtylizacja wewnątrzkatolicka znajduje swoje oparcie przede wszystkim w dojściu do władzy w Kościele – mówiąc ogólnie – tych teologów, którzy w czasach Wojtyły i Ratzingera byli po prostu uznawani za rewolucjonistów próbujących wywrócić katolickie nauczanie. Jeszcze w czasach tych dwóch pontyfikatów było oczywiste, że dysydencka teologia bardziej opiera się na paradygmatach świeckiej myśli społecznej, niż na katolickiej tradycji. Dziś Papież Franciszek po prostu tych ludzi dopuścił do głosu i uczynił kościelnymi decydentami. Dotyczy to przede wszystkim wielu przedstawicieli episkopatów świata zachodniego, przynajmniej od roku 1968 kontestujących katolicką etykę i moralność. W tym to właśnie roku miała miejsce publikacja encykliki “Humanae vitae” skierowanej przeciwko antykoncepcji. Ale dziś możemy tworzyć listę zupełnie nowych już postaci reprezentujących katolicyzm zdewojtylizowany. Lista ta powinna zaczynać się – jeśli nie od samego Papieża – to na pewno od nazwisk kardynałów Hollericha i McElroya. Pytanie zasadnicze brzmi czy dewojtylizacja w większości przypadków nie oznacza po prostu dekatolicyzacji nauczania samego Kościoła? Ataki na katolicką moralność, choć przedstawiane są jako “zmiany w akcentach” lub “dostosowanie duszpasterskie”, w rzeczywistości są propozycjami, które nie znajdują żadnego oparcia w Piśmie Świętym i tradycji katolickiej, a wręcz jawnie się im sprzeciwiają.
Jeśli chodzi o świecką sferę publiczną atak na Wojtyłę, np. obarczanie go odpowiedzialnością za przestępstwa seksualne wśród duchowieństwa, w sytuacji, gdy był on pionierem walki z tymi zjawiskami, ma na celu kompromitację postaci będącej wciąż ważnym punktem odniesienia w debatach na temat moralnego kształtu ładu publicznego w Polsce. Dziedzictwo Jana Pawła II, jak do tej pory, stanowi ostatnią wielką polską aktualizację i syntezę ducha romantycznego, czyli naszego nowoczesnego patriotyzmu oraz starożytnej formy katolickiej. Jan Paweł II jest bez wątpienia kimś w rodzaju ostatniego wieszcza tej współczesnej polskiej formy, nie tylko zresztą politycznej, która ukształtowała się – na dobre i złe w XIX stuleciu. Możemy zachwycać się intelektem kard. Ratzingera i jego genialnym wkładem w refleksję katolicką, ale z polskiej perspektywy, to Jan Paweł II był tym – jak to pisano przed laty – niekoronowanym królem Polski. Tym, który w swojej homilii na Placu Zwycięstwa w roku 1979, przypominającej świeckie i nadprzyrodzone polskie dzieje “ściągnął bielmo z oczu narodu” (Tb 11, 8; Norwid w “Bema pamięci żałobnym rapsodzie” pisał o “pleśni”). Trzeba tu – z jednej strony – mieć nadzieję, że obrona Jana Pawła II, przynajmniej co do faktów powiedzie się, by nie spotkał go los Piusa XII, którego dotknęła trwająca dziesięciolecia niesprawiedliwa świecka ekskomunika. Z drugiej, że katolicyzm w Polsce niejako wyemacypuje się od swojego Papieża – nie odrzucając go oczywiście – i odnajdzie własną, nową żywotność, która pozwoli mu zachować wpływ na kształt współczesnej Polski. Ostatecznie święty Papież odszedł od nas już osiemnaście lat temu, a to oznacza, że od jego śmierci minęła już cała epoka.
Jeśli chodzi o sytuację kościelną najbardziej ewidentnym przykładem dewojtylizacji nie jest wcale oczyszczenie Watykanu z polskich duchownych, ale np. likwidacja Papieskiego Instytutu Studiów nad Rodziną, który w czasach Jana Pawła II i Benedykta XVI służył, na poziomie akademickim rozwijaniu i propagowaniu katolickiego nauczania moralnego. Nowy instytut, stworzony przez Papieża Franciszka pod niemal taką samą nazwą, stał się miejscem, w którym argentyński biskup Rzymu kolekcjonuje swoich ulubionych akademików zwykle charakteryzujących się przede wszystkim tym, że kwestionują katolickie nauczanie moralne i to w sprawach tak zasadniczych i nienegocjowalnych jak aborcja.
Ignorancja świeckiego świata
Jeśli chodzi o debatę publiczną w Polsce mamy do czynienia z rozłożoną w czasie serią wydarzeń. Chodzi przede wszystkim o nieustanne powracanie przez media głównego nurtu do wspomnianej już rzekomej odpowiedzialności Papieża Jana Pawła II za skandale seksualne w Kościele. Szczegółowe badanie różnych przypadków rzekomych nadużyć, w kolejnych książkach, audycja telewizyjnych i internetowych czy podcastach zwykle nie przybliża wcale do prawdy, ale ma na celu upowszechnienie i ugruntowanie w Polakach przekonania, że z papieżem z Polski “coś było nie tak”. Zaciera się w tych analizach różnice pomiędzy odpowiedzialnością wynikająca z niezawinionej niewiedzy, a intencjonalnym tuszowaniem. Ignoruje się złożoność mechanizmów istniejących w urzędach kościelnych umożliwiających odcinanie papieża od niewygodnej wiedzy. Ignoruje się fakty niewygodne dla oskarżycielskich narracji. Proces ten można obserwować codziennie w mediach społecznościowych. I możemy wskazać nazwiska twórców, którzy odpowiadają za oczernianie Papieża Wojtyły. A przecież Jan Paweł II, gdy wiedział o dziejącym się złu, reagował. Mamy tego potwierdzenia. Podobnie coraz bardziej uprawdopodabnia się teza, że jego wiedza o problemie przestępstw seksualnych przez długi czas była szczątkowa lub że w część informacji nie wierzył.
Problem z dewojtylizacją w Polsce wynika także z dużej mierze z wrogości wobec katolicyzmu wpływowych grup inteligencji. Dobrze wyczuły one zarówno moment pogłębiania się kryzysu wewnątrz Kościoła idącego w kierunku uległości jego decydentów wobec szeroko rozumianej atmosfery i ideologii liberalnej. Równie dobrze wyczuły one, że zmiana pokoleniowa w polskim społeczeństwie w połączeniu z atmosferą zgorszenia skandalami z udziałem księży jest sygnałem by przeprowadzić atak na społeczno-polityczną formę polskiego narodu, czy jak kto woli – wspólnoty politycznej. Owoce tego dobrego wyczucia właśnie oglądamy, w próbie, często skutecznej, równania z ziemią nie tylko kościelnego autorytety, ale co gorsza usuwaniu fundamentalnych zasad życia społecznego.