„Franciszek zmienił wizerunek papiestwa i zmienił styl sprawowania władzy w Kościele” – mówi Michał Kłosowski, autor książki „Dekada Franciszka”. W rozmowie z KAI opowiada o 10 latach pontyfikatu papieża z Argentyny, wyjaśnia kontrowersje i zarysowuje wizję Kościoła, o jakim marzy Franciszek. Publikujemy wywiad, który przedstawia ciekawy punkt widzenia 10 lat pontyfikatu Ojca Świętego. Niebawem na Afirmacja.info, pojawią się także podsumowania naszych autorów.
Dawid Gospodarek (KAI): 13 marca 2013 na balkon Bazyliki Świętego Piotra wyszedł w samej białej sutannie uśmiechnięty Jorge Maria Bergoglio. Przywitał się zwykłym „dobry wieczór”, wybrał imię Franciszek. Z jakimi horyzontami został papieżem? Co wniósł do papieskiej posługi?
Michał Kłosowski: 13 marca 2013 roku na balkon bazyliki Świętego Piotra wyszedł papież peryferii, tych ekonomicznych i tych geopolitycznych, w końcu — peryferii Kościoła. Przede wszystkim jednak na balkon bazyliki Świętego Piotra wyszedł papież, który okazał się być zwiastunem — jak on sam nazywa moment świata, w którym się obecnie znajdujemy — nie tyle epokowej zmiany, co zmiany epoki, także w Kościele.
Franciszek zmienił wizerunek papiestwa i zmienił styl sprawowania władzy w Kościele. To trudne dla wielu z nas, ale kardynał Bergoglio jest papieżem o diametralnie różnej wrażliwości i charyzmie, niż byliśmy przyzwyczajeni: jest mniej pomnikowy, ludowy niemalże. To wszystko oczywiście zakorzenione jest w jego własnej, jezuickiej i południowoamerykańskiej formacji i kulturze. I to właśnie ten inny horyzont kulturowo-społeczny ale i inny horyzont formacyjny sprawia, że lata pontyfikatu Franciszka były tak diametralnie różne od poprzednich lat Kościoła. Piszę o tym w „Dekadzie Franciszka”.
Warto też pamiętać, że dekada Franciszka przypada na czas ogromnych zmian technologicznych, politycznych i społecznych, w zasadzie na całym świecie. A jak powiedział Marshall MacLuhan, jeden z piewców nowej epoki: zmiany komunikacyjne — a trudno chyba wskazać donioślejszą i większą w ciągu 100 lat niż rozwój Internetu i nieograniczony w zasadzie do niego dostęp — implikują gwałtowne zmiany cywilizacyjne i społeczne. I taki jest właśnie horyzont rządów papieża Franciszka: to horyzont ciągłych zmian, odpowiedzi na coraz to nowe — silniejsze — kryzysy, wstrząsające Kościołem i światem. Tak lokalnie jak i globalnie, bo Franciszek jest zdecydowanie papieżem globalnym.
KAI: W swojej książce wskazujesz na miłosierdzie jako główny motyw pontyfikatu Franciszka. Jak to się przejawia?
– Czasami zdawać by się mogło, naiwnie. Pamiętam moment, w którym usłyszeliśmy że mottem Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 roku będą słowa „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Głosy, które wówczas rozbrzmiewały, nie były glosami zadowolenia. I częściowo trzeba oddać im rację, bo miłosierdzie — jak wskazywał św. Jan Paweł II — musi być konkretne, nie tylko deklaratywne. A tego często brakuje. Tylko pytanie, czy to wina papieża czy czegoś innego.
Bo jednak Franciszek, uznając miłosierdzie za główny element swojego pontyfikatu, czerpie jakoś z nauczania poprzednich papieży, nawet w sferze symbolicznej. W końcu słownikowo „miłosierdzie” to aktywna forma współczucia, wyrażająca się w konkretnym działaniu, polegającym na bezinteresownej pomocy. W teologii zaś jedna z głównych prawd wiary i największy z przymiotów Boga, polegający na przebaczeniu grzesznikom. A takie rozumienie słowa „miłosierdzie” do światowej roli wyniósł przecież św. Jan Paweł II. I w tym kontekście — też ktoś powie, naiwnie — Franciszek wskazuje na miłosierdzie, umiejętność przebaczania, jako główną cnotę, potrzebą w dzisiejszym świecie, w naszych społeczeństwach.
Wspomnijmy też, „Miłosierdzie to imię Boga” nosi tytuł książka Franciszka. Przecież każdy, kto przeczyta papieskie dokumenty, stwierdzi, że to pojawiający się w papieskich dokumentach motyw przewodni; też motyw przewodni papieskich słów, jak się w nie dobrze wsłuchać, czy to na audiencjach środowych czy na Aniele Pańskim i w zasadzie podczas każdej z podróży apostolskich. „Bądźcie wobec siebie miłosierni, bo inaczej nie uda się przezwyciężyć tych wszystkich kryzysów, w obliczu których stoi ludzkość” zdaje się mówić Franciszek. I tu trudno nie przyznać mu racji — choć poza słowami, o konkret trudno.
Jest też kwestia tzw. „dyplomacji miłosierdzia”, czyli próby przeniesienia pojęcia „miłosierdzia” na grunt polityki międzynarodowej. I tu niestety, stwierdzić trzeba że papież i jego otoczenie — także poprzez swoistą naiwność — sukcesu odnotować nie mogą.
KAI: Dlaczego?
– Przede wszystkim dlatego, że ta globalna zmiana perspektywy i próba wprowadzenia „dyplomacji miłosierdzia” jest wykorzystywana cynicznie przez różnych aktorów międzynarodowych, którzy zamiast etyką wolą posługiwać się językiem korzyści. Po drugie zaś miłosierdzie może w końcu nastąpić wyłącznie wtedy, kiedy występuje chęć wybaczenia z jednej i skrucha z drugiej strony. A w polityce to tak po prostu nie działa, co widzimy w zasadzie każdego dnia.
Zobacz także: Jan Pospieszalski i Piotr Zajkowski o sprzeciwie rodziców wobec realizacji Agendy ONZ na ŚDM 2023
Faktycznie, jest więc jakiś problem z tym franciszkowym miłosierdziem. Z jednej strony, w warstwie deklaratywnej jest go bardzo wiele. Ale w warstwie rzeczywistej, realnej już jakby trochę mniej. Tylko że moim zdaniem papież robi co może, żeby poprzez wprowadzanie takich idei jakkolwiek złagodzić ton debaty publicznej, czy wprowadzić do opinii publicznej idee inne, niż te związane z konfliktem i walką, których ostatnio mnóstwo. Bo co innego może?
KAI: Od Franciszka oczekiwano, że jak jego XIII-wieczny patron odbuduje Kościół. Co po 10 latach można powiedzieć o reformach realizowanych przez papieża z Argentyny?
– Zawsze boję się takich historycznych kalek. Biograf papieża, Austen Ivereigh, nazwał Franciszka „Wielkim Reformatorem”. Czy tak jest naprawdę? Chyba nie nam teraz to osądzać, wyniki — czy też owoce — reform dają przecież o sobie znać po jakimś czasie. Za wcześnie chyba tak mówić.
Przyznać trzeba jednak, że globalnie Franciszek reformuje Kościół w duchu Soboru Watykańskiego II. I jest to reforma gruntowna, globalna właśnie, nie tylko lokalna. Bo oceniając ten pontyfikat — czy też szerzej, w ogóle stan Kościoła po dekadzie Franciszka — zapominamy, że patrzeć trzeba trochę dalej, niż tylko na Polskę, Włochy czy Europę. I tu przyznać trzeba, że tchnął Franciszek w Kościół nowego ducha. Spójrzmy na dane: mimo że w obu Amerykach katolicy stanowią dziś 64 procent populacji, w Europie 39,6 procent, w Oceanii 25,9 procent, w Afryce 19,4 procent a w Azji 3,3 procent, to liczby mówią same za siebie. Liczbowo jednak patrząc, sytuacja się odwraca, a trzeba też brać pod uwagę trendy demograficzne i inne. Nowe diecezje w Afryce, powołania stamtąd właśnie… Przyznać trzeba, że Franciszek to dostrzegł i coraz silniej włącza tamtejsze wspólnoty w główny nurt Kościoła już nie tylko pielgrzymując tam, ale i zapraszając duchownych z Afryki czy z Azji do Watykanu, do pracy w dykasteriach. I to jest faktycznie jedna z tych papieskich reform, których skutków jeszcze nie znamy, ale odczujemy na pewno.
Kościół europejski nie może być jednak zadowolony. O ile reformy na poziomie globalnym uznać można za sukces, to te które dotyczą spraw watykańskich czy związanych z liturgią to zupełnie inna sprawa. Wspomnijmy chociażby reformę kurii rzymskiej, która przez europejczyków odebrana została zupełnie inaczej, niż przez mieszkańców innych kontynentów; albo kwestię tzw. Mszy Trydenckiej, co do której głosy są tak podzielone, że trudno jednoznacznie ocenić. Myślę jednak, że w kontekście franciszkowych reform wciąż mamy do czynienia z kwestią trudności w ich zakomunikowaniu światu a ich efekty — oceniać będziemy mogli za jakiś czas. W świecie bowiem — zwłaszcza Ameryki Łacińskiej czy Azji — wciąż działa tzw. „efekt Franciszka”, dzięki któremu wielu zbliża się do Kościoła.
KAI: Franciszek budzi skrajne emocje i oceny. Wydaje się, że czasem jest to spowodowane trudną komunikacją – mówi spontanicznie, niejednoznacznie. Dlaczego bywa nierozumiany?
– I to jest niesamowite. Faktycznie tak jest, choć znów — głównie w Europie. Ale jako że w Europie jesteśmy, skupmy się na odbiorze papieża na Starym Kontynencie, choć zapewniam, że kiedy rozmawiam czy to z wiernymi czy z hierarchami Kościoła w Watykanie, albo podczas papieskich podróży, to ich inne spojrzenie na ten pontyfikat jest wprost zdumiewające.
Uważam, że Franciszek nie rozumie Europy, a już zwłaszcza nie rozumie naszej części świata. Widać to po próbach mediowania, proszenia w sprawie Ukrainy. Jasne jest, że Franciszek nie rozumie Rosji, jej imperialnych korzeni i wszystkiego, co wiąże się historią relacji tego kraju z resztą świata. Ale to też kontekst kulturowy i historyczny: Argentyna w czasach rządów junty wojskowej to był zupełnie inny kraj i zupełnie inny Kościół, niż ten w Polsce w czasach walki z komunizmem. Staram się trochę też na to spojrzeć, bo mam wrażenie, że to jest klucz. Okazuje się bowiem, że kontekst kulturowy i kontekst językowy są kluczowe także w głoszeniu i rozumieniu Ewangelii. A Franciszek mówi po hiszpańsku, słucha go zaś świat przeważnie już anglojęzyczny. I te wszystkie problemy wynikają też z tego; jakiś sens gubi się w tłumaczeniu, jak to mówią Amerykanie. Bo kiedy papież mówi do świata hiszpańskojęzycznego, odbierany jest zupełnie inaczej. I tu właśnie znajduje się clue całej sprawy: jak odnaleźć się w świecie tak zróżnicowanego przekazu i tak wielu głosów? Jak mówić do wszystkich tak, aby każda z osób zrozumiała?
Ale jest też jedna jeszcze sprawa, od niej w zasadzie zaczęliśmy: żyjemy w świecie ciągłych zmian. Tyle wydarzyło się w naszych społeczeństwach i w globalnej polityce w ciągu ostatnich trzydziestu lat, że trudno sobie nawet wyobrazić skalę tych zmian. A jednak, katolików wciąż jest na świecie blisko 20%. I zapewniam, że te skrajne oceny wcale nie są aż tak częste, jak można sądzić, mimo problemów z komunikacją.
KAI: Zadaniem następców Piotra jest jednoczyć w wierze. Zarzuca się czasem Franciszkowi jednak, że działa przeciwnie – dużo niepokoju o trwałość doktryn budziły synody, podobnie jest z aktualnym. Część katolików mocno dotknęły ograniczenia dotyczące tradycyjnej liturgii. Jak rozumieć w tym działanie Franciszka?
– Ależ papież robi wszystko, aby jednoczyć. Czasem tylko mam wrażenie, że jest pod bardzo silnym wpływem różnorakich doradców, którzy wypowiadając przeciwstawne — własne dodajmy — opinie wcale nie ułatwiają sprawy. Dialog międzyreligijny czy wcześniej, komunikację z różnymi denominacjami chrześcijańskimi trzeba oceniać bardzo wysoko. Ale zacznijmy od pierwszej rzeczy, o której wspomniałeś — synodu o synodalności.
Jako katolicy dajemy sobie — zwłaszcza w ostatnich latach — narzucić narrację i kontekst wydarzeń z zewnątrz. Nie tylko w tym przypadku, ale synod może tu bardzo dobrze posłużyć jako obraz. Bo gdyby sobie tak na spokojnie o synodzie poczytać, destylując te skrajne i pełne emocji w swej istocie głosy, destylując opinie różnorakich komentatorów i publicystów, to okaże się, że to nic innego jak kwestia eklezjologii, a nie doktryny; bardziej kultury sprawowania urzędu niż czegokolwiek innego; szacunku do drugiego i próby pomieszczenia się we wspólnym domu, jakim jest Kościół. Pisał już o tym kard. Avery Dulles, po którego „Models of the Church” warto sięgać częściej w kontekście synodu o synodalności.
Natomiast kwestia tradycyjnej liturgii faktycznie jest trudna do zrozumienia. Z jednej strony myślę, że to kwestia swoiście pojętego myślenia postkolonialnego, a z drugiej, sam znam wiele osób, które wiele tradycyjnej liturgii zawdzięczają. Ale znów przede wszystkim, sposób komunikacji tej zmiany był nietrafiony.
KAI: Dużo emocji budzą też papieskie wypowiedzi w sprawie wojny w Ukrainie – długo czekaliśmy, aż papież wskaże konkretnie agresora, mówił o winie wszystkich, ostatnio nagłówki przywoływały wypowiedź, jakoby sam nie wiedział po czyjej stronie stanąć…
– O komunikacji papieża i Stolicy Apostolskiej możemy dyskutować długo — zwłaszcza w kontekście wielorakich zmian, które w ostatnich latach zachodzą. Ale faktycznie tego zdania o wyborze strony nie da się inaczej komentować, niż wracając do świętej naiwności. A jednocześnie pamiętajmy, że papieskie słowa także podpadają pod różnego rodzaju „obróbki”. Choć powiedzmy to jasno — są słowa, których nie da się obronić. Ale wiesz, sprawdzałem ostatnio ile razy papież mówił o Ukrainie i mówił o tym, kto jest agresorem a kto nie: było tego ponad sto wypowiedzi, jasnego nazwania dobra i zła. Czemu one się nie przebijają do opinii publicznej w Polsce?
Nie będę też bronić papieskiej polityki względem naszej części świata, uważam bowiem, że powrót do Ostpoitik znanej z czasów przed wstąpieniem na Tron Piotrowy kard. Wojtyły jest po prostu błędny. Ale to już polityka Stolicy Apostolskiej, bardzo konkretny jej przykład. Tyle że kiedy pytam różnych dyplomatów w Watykanie o to, co sądzą na ten temat, zawsze słyszę to samo, że jest jedna osoba, która nigdy złego słowa nie powiedziała na temat papieskiej polityki czy działań watykańskiej dyplomacji w kontekście tego konfliktu: to ambasador Ukrainy przy Watykanie.
Kiedy jest się na miejscu, widać trochę więcej: różne kuluarowe rozmowy, które zachodzą; widać że Watykan pozostał wciąż jednym z ostatnich bastionów, w których skłócone i zwaśnione strony różnorakich konfliktów, które przetaczają się przez świat, mogą usiąść przy jednym stole i rozmawiać. Choć w mediach tego nie widać.
KAI: To działa?
– Jaki czas temu mogliśmy przeczytać podziękowania, które Ukraińcy wystosowali do papieża za pomoc w wymianie jeńców z Rosją. Przeszło to jednak jakoś bez echa. Ale jakoś jest to znamienne dla dekady rządów Franciszka: wiele mówi się o tym, co złe, a mało o tym, co dobre. A przecież można — i warto — krytykować, ale pamiętać też trzeba o tym, co dobre.
KAI: Trwa synod o synodalności – o jakim Kościele marzy Franciszek?
– Tyle było tych haseł kluczy w ostatnich latach, mówienia o Kościele jako o szpitalu polowym, że przyznaję, można się w tym pogubić. Ale wydaje mi się, a nawet jestem przekonany, że Kościół, jakiego chce papież, to przede wszystkim Kościół globalny, w którym głosy wszystkich grup i stanów są słyszane — niezależnie od szerokości geograficznej. To gigantycznie trudne, ale możliwe. To też Kościół, który nie boi się sobie pobrudzić rąk i który jest blisko ludzi, nieważne kim są. I może tu właśnie jest zagrożenie: bliskość ludzi wymaga przede wszystkim świetnego rozeznania i pewności kierunku tego, co ma być ostatecznym celem Kościoła.
Zobacz również: NIEPOKÓJ – wojna na Ukrainie, Synod o Synodalności | J. Pospieszalski i bp R. Zmitrowicz
***
Michał Kłosowski – autor książki „Dekada Franciszka”, zastępca redaktora naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.
źródło: Afirmacja, KAI