Dyrektor Zachęty dla Afirmacji: “Są artyści, którzy w sposób afirmatywny akcentują swój związek z religią”

– Mam zdecydowany dystans do sztuki nakierowanej na skandal i prowokację, na obrażanie uczuć religijnych i uderzanie w moralne podstawy ładu społecznego – mówi Janusz Janowski, dyrektor Zachęty Narodowej Galerii Sztuki w rozmowie z Sylwią Kołodyńską.

Jak się czuje dyrektor galerii sztuki, gdy podczas spaceru po sali wystawowej mija figurę Matki Bożej?

To doświadczenie ciekawe i osobliwe, z którym czuję się bardzo dobrze. Wprawdzie nie jest codziennością, by takie elementy jako obiekty sztuki znajdowały się na wystawach, ale już treści o charakterze religijnym pojawiają się co jakiś czas we współczesnej sztuce.

Rozmawiamy o elemencie wystawy „Ignacy Czwartos. Malarz klęczał, jak malował“. I ma Pan rację, elementy kultu religijnego w kulturze pojawiają się, choć niestety często jako element prowokacji…

…lub jako uderzenie w kult religijny i w osoby wierzące.

Dlaczego tak się dzieje?

Ponieważ współczesne społeczeństwo zachodnie, także do pewnego stopnia polskie, zdominowane zostało przez ideologię marksistowską traktującą religię katolicką i jej porządek moralny jako przeszkodę w tworzeniu społeczeństwa pozbawionego wszelkich trwałych punktów odniesienia. Na szczęście są artyści, którzy w dziełach w sposób afirmatywny akcentują swój związek z religią. Tak właśnie jest w przypadku Ignacego Czwartosa.

Co dowodzi, że jest Pan otwarty na konserwatywną sztukę.

Tak, ale też nie miałem najmniejszego problemu, by zrealizować zgodnie z obietnicą program, który był przygotowany przez moją poprzedniczkę i nie miał charakteru konserwatywnego. Z mojej strony była i zawsze jest pełna otwartość na współpracę z artystami i kuratorami rozmaitych wystaw, także tych należących do nurtu zdecydowanie progresywnego. Dodam, że wystawę „Drugiej wiosny nie będzie… Dzieci i sztuka w XX i XXI w.”, stanowiącą część programu mojej poprzedniczki, można od niedawna oglądać w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki.

Ale ze strony artystów nie było to już takie oczywiste (śmiech).

No tak, jednak nie ma w tym nic niezwykłego. Tak po prostu bywa. Zaskakujący, ale dla mnie ciekawy, był przypadek niezaplanowanego „słodkiego” performance’u podczas zeszłorocznego wernisażu dużej zbiorowej wystawy młodych twórców w Zachęcie. Kontestujący wystawę młody człowiek, wbrew swojej intencji, nie wywołał skandalu, a właściwie ją artystycznie dopełnił. Obserwując reakcję uczestników wystawy zrozumiałem jednak, że sprawił im przykrość.

Janusz Janowski o swoim “oczku w głowie”

Kulisiewicz, Stasys, Czwartos… Co teraz przed nami? Czy w planach jest coś, co można nazwać “oczkiem w głowie” dyrektora Zachęty?

Za takie wydarzenie uważam Festiwal Malarstwa Polskiego, którego wernisaż odbędzie się w połowie listopada. Obejmie on wszystkie niemal przestrzenie wystawiennicze galerii, a w jego ramach prezentowana będzie współczesna malarska twórczość artystów, którzy uzyskali już swoje miejsce w krajobrazie polskiej sztuki; tych, którzy na ważne miejsce zasługują, ale i debiutantów.

Postaramy się, by była to prezentacja szerokiego spektrum języków malarskich. Chcemy stworzyć szansę przyjrzenia się tematycznym i formalnym obszarom zainteresowania współczesnych polskich malarzy – po jakie środki wyrazu sięgają, na jakich granicach wyrazowych lokują swoją aktywność artystyczną. Obecny rok został przez Sejm RP uznany Rokiem Jerzego Nowosielskiego, między innymi dlatego ten właśnie artysta będzie patronem FMP.

Na wystawie znajdzie się też jego malarstwo?

Tak, prezentacja dorobku Jerzego Nowosielskiego będzie artystycznym i wystawienniczym dopełnieniem FMP. Twórczość tego niezwykłego malarza zawsze inspirowała innych artystów. Pozostawił, jak wiemy, wielu naśladowców, ale i twórczych kontynuatorów swojej idei i malarskiego języka.

Pomysł tego festiwalu jest początkiem serii tego typu wydarzeń? Możemy liczyć, że kolejne odsłony festiwalu będą dotyczyły rzeźby i grafiki?

Tak, pod koniec przyszłego roku planowany jest Festiwal Rzeźby Polskiej, a w kolejnym roku Festiwal Rysunku i Grafiki Polskiej. Mają to być wydarzenia cykliczne, powtarzane co trzy lata. Chodzi o to, by artyści, którzy realizują się w tych dyscyplinach, mogli z odpowiednim wyprzedzeniem przygotowywać do kolejnych edycji spektakularne dzieła.

Krytyka polityczna” krótko po objęciu przez Pana stanowiska dyrektora galerii napisała, że planowanie wydarzeń w cyklu trzyletnim jest nierealne, bo pana kadencja trwa tylko cztery lata (śmiech). To tak, jakby dyrektorzy nie mogli planować wydarzeń wykraczających poza swoje kadencje.

To rzeczywiście dowód braku wyobraźni.

CZYTAJ TAKŻE: „Nieczytały” i „omniczytelnicy”. Aż 62% Polaków nie czyta książek

Sztuka to nie tylko progresywizm

Galeria sztuki Zachęta ma w nazwie określenie „narodowa”. To zobowiązuje. Złośliwi będą to nazywać resentymentami, a Pan jak odczytuje dziś to słowo w kontekście sztuki? Jak ono się przekłada w Pana myśleniu o tej instytucji?

To przede wszystkim podejście do programu wystawienniczego z perspektywy potrzeby formowania i inicjowania, a jednocześnie afirmowania najciekawszych zjawisk artystycznych, które tworzone są przez polskich artystów. Chciałbym, żeby widzowie mogli oglądać w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki całe spektrum twórczych poszukiwań, nie zawężonych do wybranych, radykalnie progresywnych form sztuki.

Wszyscy się przyzwyczaili do tego, niektórzy z żalem, inni z radością, że w takich miejscach prezentowana była tylko twórczość nastawiona na radykalne zmiany w obszarze języka, istoty i tematyki sztuki. Pomijano przy tym bardzo ciekawych twórców, takich jak chociażby Ignacy Czwartos. Jako doświadczony i dojrzały artysta nie miał on dotąd szansy na szeroką prezentację swoich prac w takich poważnych galeriach, jak na przykład Zachęta. Zapewne dlatego, że wykorzystywany przez niego figuratywny język malarski posiada bazę tradycyjną.

A przecież brak pierwiastka progresywnego i nastawienia rewolucyjnego nie rozstrzyga o braku znaczenia kulturowego. Dostrzec to można z perspektywy lat. W Muzeum Narodowym w Poznaniu, a później także w MN w Krakowie, pokazywana była w zeszłym roku wspaniała twórczość duńskiego malarza Vilhelma Hammershoia, który tworzył na przełomie XIX i XX wieku. A był to okres powszechnego w świecie sztuki przekonania, że jej jedynym istotnym kulturowo aspektem jest rewolucyjność. Twórczość kubistów, dadaistów, futurystów, surrealistów usytuowana była w centrum europejskiej sztuki.

Tymczasem Duńczyk spokojnie tworzył, wbrew ówczesnym dominującym trendom, malarstwo wyciszone i przepełnione indywidualnym, głębokim duchowym doświadczeniem. Kiedy umierał, jego twórczość funkcjonowała na marginesie, poza szerokim zainteresowaniem krytyków i publiczności. Dzisiaj jednak stanowi wybitny przykład różnorodności sztuki przełomu stuleci i kulturowej doniosłości malarskiej tradycji łacińskiej. Współcześnie jest artystą podziwianym i cenionym przez historyków sztuki, krytyków, znawców sztuki, kolekcjonerów i publiczność, umieszczanym we wszystkich poważnych opracowaniach sztuki XX w.

W tym kontekście równie interesującym artystą osobnym był włoski malarz Giorgio Morandi, którego wystawę przygotowujemy w przyszłym roku w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki. Z jednej strony był przez krytyków włączony w nurt nowoczesności, z drugiej, w sposób oryginalny korzystał z tradycji. Nie wolno lekceważyć znaczenia takich postaw dla kultury, ani popadać w jednostronność spojrzenia.

W tym kontekście warto wspomnieć niesłychany sukces, nieporównywalny z żadną prezentacją sztuki progresywnej, trwającej wystawy malarstwa Jana Vermeera w amsterdamskim Rijksmuseum, na którą wykupiono wszystkie bilety niemal natychmiast po rozpoczęciu sprzedaży. Sytuacja się powtórzyła, kiedy organizatorzy przedłużyli wystawę. To dowód nie tylko wielkiej popularności tego genialnego malarza, ale przede wszystkim ogromnej potrzeby przeżywania sztuki poprzez kontemplację piękna.

Na co nie ma miejsca w Zachęcie?

Zadam Panu najbardziej znienawidzone przez dyrektorów galerii pytanie. Na jaką sztukę nie będzie miejsca w Zachęcie?

Mam zdecydowany dystans do sztuki nakierowanej na skandal i prowokację, na obrażanie uczuć religijnych i uderzanie w moralne podstawy ładu społecznego. Choć zdaję sobie sprawę z konieczności przebijania się dzieła sztuki przez ogrom treści medialnych, to mimo wszystko uważam, że tego rodzaju działania niewiele mają wspólnego z rzeczywistym celem sztuki, która ma głęboko duchowy charakter.

Nie znaczy to, że żadne działanie artystyczne wywołujące wstrząs i zdumienie nie może być wartościowe. Tak było chociażby w przypadku malarstwa Caravaggia, Amadeo Modiglianiego czy Vincenta van Gogha, z odrazą odrzucanego. Także słynna i szokująca widzów „Fontanna” Marcela Duchampa z 1917 r. posiadała w ówczesnym kontekście kulturowym i artystycznym niezwykłą siłę i wymowę, niewątpliwie także ideologiczną, związaną z odrzuceniem umiejętności kwalifikowanej jako podstawy sztuki. Ten artystyczny gest przyczynił się bez wątpienia do dominacji marksizmu antykulturowego, o którym pisał Krzysztof Karoń w „Historii antykultury”, także w obszarze sztuki zachodniej.

Można oceniać tego rodzaju wpływ negatywnie, jednak trudno zaprzeczyć jego doniosłości. Sztuka jest obszarem wolnego kreatywnego tworzenia i w tym zakresie stanowi odbicie ludzkiej kondycji, jednak profanacje i brutalne uderzania w istotne dla innych ludzi wartości stanowią przekroczenie i nadużycie sztuki.

Afirmacja Extra. Wesprzyj nowy projekt autorów Afirmacji