Ile winy kościelnych przełożonych?

Zapewne po publikacji przez Tomasza Krzyżaka i Piotra Litkę listy duchownych, którzy zostali skazani lub byli oskarżeni o przestępstwa seksualne w czasach PRL, będą trwały długie dyskusje. Pojawią się pytania o metodologię, o to czy na podstawie tych informacji możemy dokonać jakiegoś rodzaju szacunków o rzeczywistej skali przestępczości seksualnej w całym polskim Kościele w latach 1945-1989. Dziś jednak już można wypowiedzieć pewne wnioski i są one bolesne. Przełożeni kościelni w Polsce odpowiadają za patologizację przynajmniej części życia katolickiego w naszym kraju w czasach, gdy Kościół, także społecznie, stanowił prawdziwą ostoję wobec komunistycznej dyktatury.

Za 121 przypadkami kryje się w sumie 117 księży i dwie osoby świeckie (organista i kościelny). Aż 72 sprawy zakończyły się wyrokami skazującymi, w 24 doszło do wątpliwych umorzeń. Tylko 11 skończyło się bezdyskusyjnym umorzeniem lub uniewinnieniem podejrzanego. W 14 sprawach nie udało nam się odnaleźć informacji o zakończeniu postępowania.

Wykorzystania seksualne

Od kilku lat dane statystyczne zbiera Episkopat Polski. Wynika z nich, że aż 177 przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich miało miejsce przed rokiem 1990. Z danych tych nie da się wyodrębnić liczby skrzywdzonych. W naszej kwerendzie – po drobiazgowym przestudiowaniu dostępnych dokumentów – ich liczbę szacujemy na co najmniej 520 osób. Na jednego sprawcę (110) przypada zatem średnio około pięciu osób skrzywdzonych” – piszą dziennikarze “Rzeczpospolitej” w statystycznym podsumowaniu, jakie umieścili we wprowadzeniu do swojej listy.

Z jednej strony można dowodzić, że mowa tu jest nawet nie o jednym procencie duchownych w skali stanu osobowego całego polskiego Kościoła instytucjonalnego w czasach PRL. Z drugiej, świadomość doświadczenia dramatycznej krzywdy przez nie mniej niż pięćset osób jest wstrząsająca. Jednocześnie dla każdego musi być oczywiste, że to tylko niewielka liczba wszystkich przypadków seksualnego drapieżnictwa.

Taka jest dynamika tego rodzaju spraw, informacja tylko o niektórych trafia do kościelnych urzędów czy organów ścigania. Każdy świadomy człowiek może też sobie wyobrazić, jak rozmaite mogą być formy napastowania seksualnego. Nieraz ograniczają się one do słownych zaczepek, o których nikt się nie dowiaduje, ale i tak pozostawiają rany i bolesne wspomnienia. Także wiele bardzo poważnych przypadków pozostaje w ukryciu w związku z zastraszaniem, jakiego potrafią dopuszczać się o agresorzy.

CZYTAJ TAKŻE: Pedofil schowany w Austrii przez Wojtyłę? Opowieść o ks. Bolesławie Sadusiu

Kościół w PRL

Zapewne rzeczywistość polskiego Kościoła w latach 1945-1989 znajdowała się gdzieś w szerokim spektrum możliwości pomiędzy wąskim gronem duchownych opisanych przez Krzyżaka i Litkę, a problematycznym opisem stanu rzeczy, jaki znalazł się w przeszacowanym raporcie sporządzonym na zlecenie Kościoła francuskiego. Jakby nie było sprawa jest bardzo poważna i jeśli także tym razem nie powstanie rzetelne historyczne opracowanie na temat drapieżnictwa seksualnego, firmowane przez polski Kościół, to sprawiedliwości wobec ofiar po prostu już żadnej nie będzie.

Zgadzam się, że Kościół działa teraz dużo lepiej niż w przeszłości w zakresie ochrony osób narażonych na przemoc seksualną. Trzeba przyznać, że wykonał pracę większą niż jakiekolwiek środowiska i instytucje społeczne. Może stało się to pod presją, ale jednak. Czas zatem doprowadzić do końca rozliczenie z przeszłością.

Czytaj także:

Jakie zatem wnioski można wyciągnąć dziś poza stałym postulatem opisania tego, co się wydarzyło i wzięcia instytucjonalnej odpowiedzialności za zło?

Po pierwsze – i  jest to sprawa już dobrze znana – gdyby Kościół po roku 1989 przeprowadził w swoich szeregach lustrację i wyciągnął konsekwencje wobec księży uwikłanych we współpracę z bezpieką, znaczna część skandali, które wybuchły na kanwie drapieżnictwa seksualnego duchownych, nie miałaby miejsca. Przeciwdziałanie ujawnianiu informacji o współpracy członków hierarchii kościelnej z państwem komunistycznym pociągało za sobą ukrywanie licznych spraw obyczajowych, także o charakterze przestępczym.

Zaniedbania moralne

Po drugie, gdyby nie zaniedbania, szczególnie moralne, bo zapewne nie zawsze kanoniczne, jakich dopuszczali się kościelni przełożeni, nieustannie dając kolejną szansę nawet tym duchownym, którzy popadali w jawną recydywę – także stopień infiltracji Kościoła przez bezpiekę byłby znacząco mniejszy. Skala powiązania kompromitacji moralnej poszczególnych duchownych i ich skłonności do podejmowania współpracy z komunistycznymi służbami jest uderzająca. Brak zdecydowanej reakcji przełożonych kościelnych przyczyniał się do podwójnego zła, które było bardzo konkretne, ponieważ dotyczyło krzywdy ludzi.

Można przyjąć, że w czasach PRL Kościół działał w warunkach politycznie trudnych, jednak do wyroków skazujących wobec przestępstw seksualnych księży i tak dochodziło. Czemu służyło tuszowanie pozostałych przypadków? Szczególnie niepojęte są wspomniane już przykłady pobłażliwości wobec recydywistów. Niewątpliwie – i to trudno czasem pojąć – mentalność coraz dawniejszych już czasów różniła się od naszej, ale przecież w Kościele zawsze sprawy seksualne uważano za należące do materii poważnej grzechu.

Dlaczego nic nie zrobiono po roku 1989? Odpowiedzi w zasadzie są znane, ale to “dlaczego?” powinno nieustannie wybrzmiewać, dopóki sprawiedliwość nie zostanie przywrócona, choćby w najbardziej elementarnym zakresie, przez uznanie, że zło się dokonywało i reakcja na nie nie była wystarczająca…

Tomasz Rowiński

Afirmacja Extra. Wesprzyj nowy projekt autorów Afirmacji