W ostatniej drodze Silvio Berlusconiemu towarzyszyły – można tak chyba powiedzieć – całe Włochy. Nikt nie może mieć wątpliwości, że odeszła jedna z najważniejszych postaci życia publicznego na Półwyspie Apenińskim ostatnich dekad. W dniu tego pogrzebu w jego ojczyźnie ogłoszono dzień żałoby narodowej.
Berlusconi jest dziś oczywiście krytykowany ze wszystkich możliwych stron – słusznie, np. za wspieranie Putina w wojnie przeciwko Ukrainie, dość zabawnie z powodu swojego bujnego życia towarzyskiego. Jest to zabawne dlatego, że afery obyczajowe Berlusconiego w rodzaju tej najgłośniejszej, zapamiętane jako owo słynne “bunga-bunga”, przypominają dziś z pensjonarskim oburzeniem, głównie media liberalne.
Oczywiście, że Berlusconi nie był politykiem krystalicznym, został choćby skazany na cztery lata więzienia w sprawie o oszustwa podatkowe w koncernie Mediaset. Ostatecznie zakończyło się roczną pracą społeczną w katolickim ośrodku opieki nad osobami w podeszłym wieku. Także proces w sprawie “bunga-bunga” – co było eufemistycznym określeniem orgii w jakich miał brać udział były włoski premier – toczył się ze zmiennym dla Berlusconiego szczęściem. A przypomnijmy, że został w 2011 roku oskarżony o nadużycie zależności i płatny stosunek seksualny z małoletnią prostytutką. Najpierw nieprawomocnie skazano go na karę siedmiu lat pozbawienia wolności oraz dożywotni zakaz pełnienia funkcji publicznych, później jednak doszło do uniewinnienia.
Czy jednak Berlusconi byłby tak bardzo atakowany za swoje mało chwalebne życie prywatne, gdyby nie stanowisko polityczne jakie zajmował w niektórych zasadniczych dla ładu społecznego sprawach? Wejście Berlusconiego do polityki w 1994 roku zbiegło się z upadkiem wcześniejszego porządku publicznego we Włoszech, którego powodem były mafijne skandale, w których umoczeni zostali najważniejsi politycy dominującego w Italii ugrupowania, czyli Chrześcijańskiej Demokracji. Berlusconi wyczuł ten krytyczny moment i aktywizując się politycznie przede wszystkim przechwycił złoty klucz polityki chadeckiej, czyli ogłosił nowy pakt antykomunistyczny. Upadek chadecji oznaczał całkiem realne niebezpieczeństwo, że wybory parlamentarne w roku 1994 mogą wygrać spadkobiercy Komunistycznej Partii Włoch razem z Sojuszem Postępowym.
Z czasem ten antykomunistyczny i nieco libertariański rys ideowy polityki Berlusconiego zaczął zyskiwać coraz więcej cech wskazujących na wpływy społecznego nauczania Kościoła, a ideologia jego partii ewoluowała w kierunku, który można by określić mianem liberalizmu socjalnego. Nie będzie nadużyciem powiedzieć, że w pewnej przynajmniej mierze Berlusconi odbudował centroprawicowe pozycje w polityce włoskiej po dekadach, w których miejsce prawicy zajmowała chadecja. Problem chadecji polegał jednak na tym, że jej prawicowość, ale także chrześcijańskość, razem z kolejnymi dekadami, ograniczała się do powtarzanego sloganu o konieczności ratowania polityki włoskiej przed komunistami. Wydawało się jednak, że dzięki temu politycznemu lewarowi chadecja będzie wiecznie niezatapialna. Tymczasem chadecja ponosiła odpowiedzialność za wiele złych zmian w życiu Włoch, w tym także np. za legalizację mordu prenatalnego. W krytycznym momencie w roku 1978 chadecy – owszem – nie poparli nowego prawa, ale nie zrobili nic by się przeciwstawić jego uchwaleniu. A mieli taką możliwość.
Nie ma sensu, by z Berlusconiego robić polityka chrześcijańskiego, jednak warto przypomnieć, że w roku 2008 opowiedział się on za pomysłem powszechnego moratorium na wykonywanie aborcji. W wypowiedzi dla tygodnika “Tempi” wyraził opinię, że Organizacja Narodów Zjednoczonych powinna uznać prawo do życia “od poczęcia do naturalnej śmierci”. To sformułowanie zostało wówczas natychmiast rozpoznane, jako nawiązanie do katolickiego głosu w sprawie zarówno aborcji jak i tzw. eutanazji. Nieco wcześniej dyskusję nad potrzebą ochrony życia nienarodzonych rozpoczął we Włoszech kojarzony wówczas z Berlusconim publicysta Giuliano Ferrara. Podniósł on tę kwestię niedługo po tym jak ONZ przyjął promowaną przez Włochy rezolucję zachęcająca państwa do wprowadzania moratorium w sprawie kary śmierci.
Berlusconi zapytany o tę sprawę przez dziennikarza “Tempi” powiedział: “Myślę, że uznawanie prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci jest zasadą, którą ONZ może przyjąć za swoją, tak jak zrobiła to z moratorium na karę śmierci”. Był to oczywiście pośrednio wypowiedziany głos krytyczny w sprawie przegłosowanej przez lewicę, ale dopuszczonej przez chadecki rząd i prezydenta w roku 1978 ustawy aborcyjnej. Kwestia aborcji nie była obojętnym tematem w środowisku partii Berlusconiego, czyli “Forza Italia” także i wcześniej. W roku 2004 senator “FI” Antonio Gentile zaproponował, by kobiety musiały ponosić koszta aborcji, jeśli chciałby one wykonać ją więcej niż raz. Pomysł ten podzielił nie tylko opinię publiczną we Włoszech, ale także polityków samego “FI”.
Łatwo oczywiście zarzucić włoskiemu miliarderowi instrumentalizację tematu ochrony życia, jednak polityka nigdy nie sprowadza się do samych intencji, ważne są także podnoszone na jej forum idee i działania. Bez wątpienia w czasach swojej największej politycznej prosperity Berlusconi był jednym z tych ludzi, którzy nie pozwalali całkowicie przyschnąć we Włoszech ranie legalności mordu prenatalnego. Nie znaczy to, że był wojownikiem w sprawach cywilizacyjnych sporów. Nie. Nie zrobił nic – poza zwyzywaniem Martina Schulza – by Rocco Butiglione został unijnym komisjarzem, pomimo tego, że faktycznie wykluczono go z możliwości objęcia tego urzędu tylko z powodu katolickich zapatrywań etycznych. Mimo to warto te odrobiny dobra w godzinie śmierci włoskiego premiera przypomnieć, choćby po to by wiedzieć, że sprawy są zwykle bardziej skomplikowane niż się wydają
Tomasz Rowiński