Przedpremierowa recenzja „Zielonej granicy”. Dlaczego Holland sięga po akcenty… religijne?

Jak Polka ma udowodnić, że jest Polką bez okazywania dokumentu? Co ma powiedzieć, by przekonać kogoś nie tylko o znajomości języka, ale i udowodnić swoje polskie pochodzenie? Wymawia modlitwę „Ojcze nasz”. Ciekawe zestawienie, prawda? Tylko co ono robi w filmie Agnieszki Holland „Zielona granica”?

Agnieszka Holland już wkładała do żłóbka w miejsce figury Jezuska – zabitego przez księdza kłusownika dzika. Pokazywała też w metaforycznej scenie płonący kościół katolicki. Działo się tak w „Pokocie”, w którym również próbowała udowodnić, że ludzie czyniący zło planecie robią to w imię słów: „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Sugerowała, że Bóg daje tym samym przyzwolenie dla brutalności. I choć nagrodzona w Wenecji „Zielona granica” skupia się przecież wokół spraw na granicy polsko-białoruskiej i postawy polskiej straży granicznej, to jednak stała się też okazją do kolejnego ataku na Kościół…

Faszyzm pojony bimbrem

Holland atakuje Straż Graniczną w drugiej kolejności. W pierwszej atakuje nasz kraj. Jest on szary, biedny, niby na zachód od Białorusi, ale to jednak dziki zachód. Rządzi się prawami pięści i terroru. Kiedy strażnicy graniczni szarpią kobiety w zaawansowanej ciąży, popychają dzieci i kopią starców, tak zwani zwykli obywatele w tym czasie piją bimber dając na każdym kroku upust swojej ksenofobii. Szara, brzydka i biedna Polska rządzi się całym wachlarzem patologii w niższych sferach i faszyzmem na szczytach władzy. Z pewnością w ukształtowaniu i utrzymaniu polskiego reżimu pomaga krzyż. To on przecież wisi nad głową policjanta znęcającego się nad zatrzymaną aktywistką. Ta scena jest bardzo skrupulatnie wykadrowana tak, by krzyż, choć niewielkich rozmiarów, wyraźnie towarzyszył czarnemu charakterowi. Ale Holland nie tylko krzyżem straszy. „Znaj łaskę pana” – mówi w kpiący sposób dowódca straży granicznej, gdy wybacza swojemu podwładnemu.

Najważniejsza chrześcijańska modlitwa

Wstrząsająca jest scena, w której aktywiści jadący samochodem zostają zatrzymani przez patrol policji. Policjant, ponieważ reprezentuje władzę, jest oczywiście żenujący i bezczelny. Gdy dostrzega w aucie Julię (Maja Ostaszewska), pyta, czy kobieta jest w stanie powiedzieć coś po polsku, bo jest jakaś taka… „czarna”. Julia w celu udowodnienia swojego polskiego pochodzenia wraz z innymi aktywistami (wyglądającymi na stroniącymi od prysznica anarchistami) zaczyna odmawiać modlitwę „Ojcze nasz”. Wypowiadają słowa najważniejszej chrześcijańskiej modlitwy pogardliwie i kpiąco. „Spierd…cie” wykrzykuje w odpowiedzi policjant.

Czytaj także:

W wizji twórców filmu akcenty religii chrześcijańskiej współgrają ze światem tyranii i hipokryzji. W kontrze jest scena z udziałem syryjskiej rodziny. Gdy umęczony starzec wyciąga w lesie dywanik, by odmówić swoją muzułmańską modlitwę, już drwiny nie ma. Mało tego, dywanik pomaga, bo tworzy parasol, gdy zaczyna padać deszcz.

Drwina z pomocy Ukraińcom

„Zielona granica” jest filmem jednostronnym. Posługującym się wyzwiskami i wrzaskiem. Słyszymy o rasistowskiej władzy, która patronuje faszystowskim marszom. Jest też filmem bardzo naiwnym. W epilogu Agnieszka Holland przenosi nas na granicę polsko-ukraińską, gdzie przygarniamy czule uciekinierów Ukraińskich i ich zwierzęta – pieski, kotki i kanarki. Ci sami strażnicy graniczni chwilę wcześniej bili syryjskie dzieci i skazywali kobiety w ciąży na śmierć. Trudno w opisywaniu aktualnej sytuacji bezpieczeństwa państwa o bardziej trywialny zabieg.

Sylwia Kołodyńska