Mamy już za sobą ważne głosowanie w sprawie “obywatelskiego projektu ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych”. Te “świadczenia” to nic innego jak procedura sztucznego zapłodnienia zwana potocznie in vitro, którą na pierwszy ogień wzięli posłowie nowej kadencji Sejmu. Wiadomo, że sprawy dotyczące ładu publicznego, szczególnie w jego moralnych aspektach, są dla partii politycznych niczym rozstawianie figur w strategicznej rozgrywce; to także kwestie, za pomocą których łatwo wywołać kryzys, by odsłonić jakie pomysły na rozegranie nowego rozdania mają polityczni przeciwnicy. Te kwestie jeszcze przyjdzie omówić w dalszej części tekstu, na razie trzeba powiedzieć, że 29 listopada 2023 roku dawna opozycja, a prawdopodobna przyszła koalicja rządząca wygrały swoje pierwsze rozegranie, a przegrał niestety nie PiS, ale poczynane na laboratoryjnym szkle dzieci.
Pierwsze głosowanie z 28 listopada br. nie dotyczyło jeszcze opowiedzenia się wprost za projektem ustawy de facto przywracającej państwowe finansowanie mało skutecznej i eugenicznej procedury laboratoryjnego powoływania do życia ludzi. Głosowano wniosek posła Grzegorza Brauna z Konfederacji “o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu”. Dzięki temu głosowaniu mogli się przede wszystkim policzyć ci, którzy są zdecydowani jednoznacznie i zawsze przeciwstawiać się zabiegom, w których wyniku będą ginąć niewinni i najmniejsi z ludzi.
94 sprawiedliwych?
Jaki był efekt tego głosowania? Za dalszym procedowaniem projektu ustawy opowiedziało się 155 posłów Koalicji Obywatelskiej, a dwóch posłów w głosowaniu nie wzięło udziału. Za projektem byli także wszyscy posłowie Polski 2050, PSL i Lewicy, jak również 56 ze 175 głosujących polityków Prawa i Sprawiedliwości. Aż 16 posłów tego ugrupowania nie wzięło udziału w głosowaniu, aż 43 wstrzymało się od głosu, a tylko 76 było za odrzuceniem projektu już pierwszym czytaniu. Podobnie głosowało 18 – czyli wszyscy – posłów Konfederacji, którzy byli zaskakująco solidarni w tej sprawie i konsekwentni. Od początku liderzy partii zapowiadali brak wsparcia dla finansowania ze środków publicznych niegodziwej moralnie procedury.
Można było zatem jeszcze wczoraj do wieczora powiedzieć, że tylko 94 posłów w 460 osobowym Sejmie wyraziło gotowość, by bez dwuznaczności stanąć po stronie cywilizacji życia przeciwko cywilizacji śmierci. Można było też ostrożnie przyjąć, że część posłów niegłosujących i wstrzymujących się, którzy za pierwszym razem chcieli uniknąć odpowiedzialności, w decydującym momencie zagłosuje przeciwko projektowi ustawy. Było jednak oczywiste, że jeśli w dalszym ciągu nie będą chcieli jasno opowiedzieć się przeciw procedowanej ustawie, faktycznie milcząco ją poprą. Taka jest logika głosowań.
Złudne nadzieje
W rzeczywistości nie należało się spodziewać, by ci wszyscy, którzy 28 listopada schowali głowę w piasek, za kilkanaście godzin okazali się ludźmi wielkiego serca i odwagi. Już po wtorkowym głosowaniu trudno było, nawet hipotetycznie myśleć, że mogłaby się uformować się koalicja 184 posłów gotowych podtrzymać ewentualne prezydenckie weto w tej sprawie. Zresztą prezydencki minister Marcin Mastalerek zasugerował w mediach nieco wcześniej, że takiego weta raczej nie będzie.
Wczorajsze głosowanie nie było zaskakujące, za refundacją in vitro głosowali wszyscy obecni na sali plenarnej posłowie KO, czyli 155 osób – dwóch było nieobecnych, 33 posłów klubu Polska 2050, 29 posłów PSL – trzech było nieobecnych, 26 posłów Lewicy, a także 23 posłów PiS – 102 było przeciwko, 49 wstrzymało się od głosu, w tym Jarosław Kaczyński, 17 nie wzięło udziału w głosowaniu. Jak widać część posłów PiS, którzy byli za procedowaniem projektu ustawy ostatecznie jej nie poparło, jeszcze większa liczba posłów uciekła od odpowiedzialności, w tym sam lider partii. Projekt ustawy poparli m. in. Mateusz Morawiecki, Piotr Muller, Rafał Bochenek, Radosław Fogiel, Marcin Przydacz, Olga Semeniuk-Patkowska, Mariusz Kamiński czy Joanna Lichocka. PiS zatem podzielił się. Można powiedzieć, że z jednej strony pokazał słabość, ale z drugiej, być może świadomie dał publicznie wyraz środowiskowemu braku zainteresowania dla sprawy życia.
“Ja akurat zawsze osobiście za tym optowałem. Znam wiele par, które też z tej procedury korzystają. Wiem, jak bardzo ważne jest to, aby realizować wszystkie możliwe środki po to, aby potomstwo mogło się pojawić” – powiedział po głosowaniu Mateusz Morawiecki.
Brak głosu opinii katolickiej
Co dziś zatem już wiemy na pewno. Choćby to, że półtora miesiąca po wyborach do parlamentu, które obyły się 15 października 2023 roku, polityczna sytuacja opinii katolickiej w Polsce jest po prostu zła. Celowo posługuję się tu sformułowaniem “opinia katolicka”, ponieważ nie chodzi o ogół ochrzczonych Polaków. Chodzi o tych obywateli, którzy w swoich wyborach politycznych, przynajmniej w zakresie najważniejszych spraw, kierują się nauczaniem społecznym i moralnym Kościoła katolickiego.
Na dziś, czyli na 30 listopada 2023 roku, można już jasno powiedzieć, że ci katolicy, którzy poważnie i integralnie traktują nauczanie kościelne nie mają znaczącej reprezentacji politycznej w parlamencie. Nie mają jej także osoby nienarodzone. A przynajmniej nie jest to reprezentacja zorganizowana. Chodzi tu zarówno o reprezentację szczerą, która by agendę prawa naturalnego czy solidaryzmu narodowego miała nie tylko na sztandarach, ale i w sercach, jak i tę, która postulaty katolickie mogłaby brać pod uwagę ze względów instrumentalnych. Dla ostatecznego efektu głosowań, gdyby taka reprezentacja była uczciwie realizowana, nie miałoby to znaczenia.
Ponury pejzaż opinii sejmowych
Sejmowa debata i głosowanie projektu ustawy o in vitro w praktyce przywracającej w Polsce refundację sztucznego zapłodnienia, wyraźnie pokazały powyborczy pejzaż politycznych opinii mających swoją reprezentację. Wszystkie partie opozycyjne, które już szykują się w ramach nowoutworzonej koalicji do przejęcia władzy, popierają ustawę. Równocześnie prawicowi posłowie, głównie chodzi o parlamentarzystów PiS, będący przeciwko, pozostają w rozproszeniu ponieważ ich partyjna centrala właśnie dokonała dynamicznej korekty kursu w sprawie tak fundamentalnej jak ochrona życia.
Na początku listopada Mateusz Morawiecki w głośnym wywiadzie dla portalu interia.pl faktycznie obciążył środowisko pro-life w swojej partii winą za porażkę wyborczą. Zrobił to nie bezpośrednio, jednak wyraźnie, formułując tezę, że złożenie do Trybunału Konstytucyjnego wniosku, dzięki któremu jasnym się okazało, że nienarodzone jeszcze, a chore dzieci mają w Polsce prawo do życia, było błędem. Sam Trybunał, jak powiedział premier Morawiecki, nie mógł postąpić inaczej, więc całe odium jego niezadowolenia spadło na posła Bartłomieja Wróblewskiego i tych wszystkich, którzy mu wtedy w sprawie wniosku sekundowali. Poza parlamentem działanie katolickiej grupy posłów PiS wspierały liczne środowiska obrońców życia, szeroka opinia katolicka, ale i całkiem sporo, także związanych z PiS, mediów.
- CZYTAJ TAKŻE: Czy wyrok TK z 2020 r. o ochronie życia jest rozwinięciem wypracowanych zasad? Zobacz wystąpienie Tomasza Rowińskiego
Antydekalog PiS-u
Zwrot w polityce PiS został wzmocniony dwa dni przed debatą parlamentarną w sprawie omawianego tu projektu ustawy, gdy Piotr Muller, rzecznik rządu Morawieckiego ogłosił, że kwestia in vitro znajdzie się w Dekalogu Polskich Spraw. Dokument ten, nieznany wtedy jeszcze z treści, został przedstawiony jako rodzaj platformy programowej, dzięki której Prawo i Sprawiedliwość, a także Mateusz Morawiecki, mieliby utworzyć kolejny, tym razem już koalicyjny rząd. Zapowiedziano, że w Dekalogu znajdą się ważne postulaty wszystkich partii, które weszły do parlamentu. Choć nadzieje na utworzenie przez PiS rządu trzeba było w zasadzie od dnia ogłoszenia wyników wyborów uznać za mrzonki, jednak liderzy PiS uznali, że warto dla doraźnej gry, odwlekającej w czasie powołanie rządu Donalda Tuska, poświęcić sprawę dla opinii katolickiej fundamentalną. Zresztą fundamentalną nie tylko dla opinii katolickiej, ale obiektywnie dla sprawiedliwości ludzkiej i ładu społecznego w naszym państwie.
W dniu debaty parlamentarnej 22 listopada br. zarówno Piotr Muller, jak i rzecznik PiS, Rafał Bochenek zadeklarowali zgodnie, że popierają obywatelski projekt ustawy, której skutkiem będzie przywrócenie w Polsce refundacji procedury in vitro. Muller stwierdził nawet, że taka decyzja jest zgodna z jego poglądami. Zgodnie ze zwyczajem jaki panuje w PiS, najważniejsze głosowania nad kwestiami dotyczącymi życia i śmierci określane są mianem “światopoglądowych”, co oznacza, że posłom w czasie głosowań pozostawia się wolną rękę. Oznacza to także, że sprawa refundacji in vitro była niestety już wtedy właściwie przesądzona. Szczególnie, że za dalszym procedowaniem projektu ustawy o in vitro podczas głosowania w sprawie jej odrzucenia w pierwszy czytaniu opowidział się sam Jarosław Kaczyński, razem z kręgiem najbliższych współpracowników.
Powrót do centrowych korzeni
Można zatem powiedzieć, że PiS wrócił na swoje historyczne, centrowe pozycje, a nawet na te, które pod pewnymi względami, trzeba by określić mianem centrolewicowych. Stanowią one zresztą fundament ideowy zarówno samej partii, jak i osobistej formacji Jarosława Kaczyńskiego. W sprawie in vitro ustępujące z rządów ugrupowanie, rezygnując z oporu, zgodziło się na rozwiązanie zasadniczo lewicowe, a promowane także przez liberałów. W krótkim czasie, w konsekwencji właśnie przegłosowanej nowelizacji obowiązującej ustawy określającej prawne zasady stosowania in vitro, znów masowo poczynane w laboratoriach nadliczbowe dzieci zaczną trafiać do lodowego piekła, jakim są przechowalnie zarodków. Ustawa z 2015 roku mówi, że poza szczególnymi sytuacjami opisanymi przez prawodawcę, w każdym przypadku procedury in vitro może być poczętych laboratoryjnie sześcioro dzieci. Ale w praktyce tylko jednemu z nich jest dana, na podstawie eugenicznej selekcji, szansa na przeżycie.
Jeśli chodzi kwestię ochrony osób w prenatalnej fazie życia, PiS – dzięki wspomnianej wypowiedzi Mateusza Morawieckiego dla portalu interia.pl – zajął bezpieczną dla siebie politycznie pozycję. Teraz w każdej chwili będzie łatwo mógł zdystansować się od wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku. Do czego to może być potrzebne liderom tej partii? Choćby do tego, by w sytuacji, gdy nowy centrolewicowy rząd uzna, że ma dość politycznej siły i przeprowadzi reset ustrojowy, jeśli nie całego państwa, to przynajmniej Trybunału Konstytucyjnego, nie musieć wikłać się w tzw. spór o aborcję. W takiej sytuacji Jarosław Kaczyński czy Mateusz Morawiecki będą mogli wejść na mównicę sejmową i powiedzieć, że stan prawny po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 1997 był dobry, łączył Polaków, a nie dzielił i oni nie zamierzają się upierać się przy stanowisku swoich bardziej radykalnych posłów. W ten sposób los tysięcy dzieci zostanie przypieczętowany.
Polityczne przepychanki na tle śmierci tysięcy dzieci
Niestety wszystkie te zabiegi już teraz spacyfikowały nie tylko katolickich parlamentarzystów PiS, ale do pewnego stopnia też cały polski ruch pro-life. Obrońcom życia pokazano – najwyraźniej jak to było możliwe w politycznej grze – że wszystkie przejścia w sprawie dalszych postulatów za życiem zostały zamknięte. Niestety, dano też szerokiej opinii w Polsce do zrozumienia, że obrona przez PiS wyroku z roku 2020 nie jest już pewna. Wszystko teraz zależy od tego czy partyjne interesy będą układały się po myśli szefostwa tego ugrupowania. Wyborcy lewicy i centrum zostali przekonani, że wyrok Trybunału przeciw eugenicznej przesłance do zabójstwa prenatalnego z 2020 można uznać za zjawisko tymczasowe.
Niewielkim plusem w tej sytuacji jest sprzeciw PSL i Polski 2050, który doprowadził do tego, że postulaty aborcyjne nie znalazły się w umowie koalicyjnej powstającego centrolewu. Być może zatem rzeczywiście ochrona życia osób w prenatalnej fazie życia nie zostanie całkowicie zdemontowana w nadchodzących miesiącach i latach. Przed załamaniem się prawnej ochrony życia wciąż chroni Polskę konstytucja. Nie można jednak wykluczyć, że wszelkie niekorzystne zmiany jakie da się przeprowadzić zwykłą większością głosów będą w niedługiej przyszłości forsowane.
Nie sposób jednak nie pogłębić pytania dlaczego Mateusz Morawiecki zdecydował się na dokonanie w sprawie ochrony życia moralnej wolty i to na oczach milionów, także katolickich wyborców.
Arytmetyka wyborcza ponad prawem naturalnym
Po pierwsze, Mateusz Morawiecki i inni liderzy PiS mogą uważać, że opinia katolicka nie jest istotna z perspektywy wyborczej arytmetyki, ponieważ przy zresetowaniu i nowym ustanowieniu priorytetów politycznej retoryki i tak będzie głosowała na ich partię lub jej głosy ulegną rozproszeniu.
Po drugie, w PiS może istnieć przekonanie, że opinia katolicka nie ma gdzie uciekać, ponieważ Konfederacja pozostaje niestabilna programowo, a takie ugrupowania jak Polska Jest Najważniejsza nie utrzymają się w głównym nurcie polityki. A zatem nowe działania nie niosą zagrożenia w postaci znaczącego odpływu elektoratu katolickiego.
Po trzecie, liderzy PiS mogą uważać, że znacznie więcej mają do wygrania w politycznym centrum, niż do stracenia na katolickiej prawicy.
Ten punkt wydaje się być najistotniejszy. W nim można dostrzec rzeczywiste powody, dla których PiS obecne resetuje politykę ochrony życia. Polaryzacja na tym tle nie jest już potrzebna, potrzebne jest wyciszenie podgrzewających go emocji, by można było rozwinąć zupełnie nowy jednolity front. Przedmiotem nowej polaryzacji będzie – co widać już obecnie – kwestia polskiej suwerenności wobec planów europejskiej federalizacji.
Wszystko to jest zgodne z piłsudczykowską ideą jaka stoi za polityką Jarosława Kaczyńskiego, dla którego najwyższą wartością od lat jest zachowanie polskiego państwa i odbudowa jego, specyficznie rozumianej, siły. Stanowisko to nie jest trudne do zrozumienia, gdy patrzy się na sytuację w jakiej znajdował się sam Piłsudski, który nade wszystko chciał zachowania polskiego państwa odrodzonego po stu dwudziestu trzech latach niewoli. Można też zrozumieć Kaczyńskiego, który w polskiej polityce jest głosem często słusznej podejrzliwości wobec intencji naszych sąsiadów, także sojuszników. Dla lidera PiS perspektywą jego polityki, co niedawno wypowiedział wprost w powyborczym przemówieniu, jest niepokój o trwałość nowej Rzeczpospolitej, która wciąż pozostaje młodym, istniejącym dopiero od trzydziestu czterech lat, państwem.
Po trupach do celu
Problem z wyznawcami idei piłsudczykowskiej jest jednak taki, że dla niewątpliwego dobra, czyli zachowania przez Polaków możliwie suwerennego państwa, są oni gotowi poświęcić niemal każde inne dobro. W przypadku Piłsudskiego przykładem takich działań “poświęcających” był zamach majowy z roku 1926 czy utworzenie obozu dla przeciwników politycznych w Berezie Kartuskiej. Jeśli chodzi o Kaczyńskiego, nie będzie mu zapomniany chaos w Trybunale Konstytucyjnym i sądownictwie, ręczne sterowanie państwem, a także instrumentalne traktowanie kwestii sprawiedliwości prenatalnej. Oczywiście obrońcy Kaczyńskiego mogą powiedzieć, że Polska pod wieloma względami przez osiem lat rządów PiS bardzo się rozwinęła. To prawda, ale nie unieważnia to jednak powyższych zarzutów.
Jest zatem prawdopodobne, że w przekonaniu Kaczyńskiego, Morawieckiego i innych liderów PiS, trzeba obecnie wyciszyć wszystkie spory, a społeczeństwo maksymalnie zaangażować w nowe zmaganie o niepodległość wobec brukselskiej zaborczości. Zapewne za słuszne trzeba uznać przekonanie Kaczyńskiego, że ludzi sprzeciwiających się oddaniu ważnych kompetencji polskiego państwa Brukseli, a pośrednio Berlinowi i Paryżowi znajdzie się wielu w elektoratach wszystkich partii od prawa nawet do lewa. A to otwiera przestrzeń dla kolejnego przetasowania składu parlamentu.
W ten sposób jednak życie najmniejszych i najsłabszych pośród nas zejdzie prawdopodobnie na dłuższy czas z agendy politycznej zaraz po tym jak kwestia in vitro zostanie rzucona liberalnemu centrum i lewicy jako polityczny ochłap.
Św. Augustyn, być może najbardziej wpływowy pisarz polityczny cywilizacji chrześcijańskiej uważał, że państwa niesprawiedliwe podobne są do band zbójeckich. Te bowiem, jak państwa sprawiedliwe wcale nie są bezładną ludzką zbieraniną, ale rządzą się swoimi prawami. Trudność, która się jednak wiąże z istnieniem band polega na tym, że nawet jeśli bandy te są zamożne, potężne i suwerenne ich prawa pozostają okrutne i niesprawiedliwe, niegodne tego by nazywać je nie tylko chrześcijańskimi, ale nawet republikańskimi.
Politykom PiS trzeba zatem postawić pytanie, czy są pewni, że takie właśnie państwo chcą budować, a w konsekwencji upodobnić Polaków do Francuzów czy Niemców, którzy swoje dzisiejsze przewagi zawdzięczają w znacznej mierze stosowaniu niesprawiedliwej politycznej przemocy? Panowie i Panie, pytam Was zatem, czy Polska ma być budowana na krwi niewinnych, na krwi naszych najmniejszych i słabszych rodaków? Jaka będzie wasza odpowiedź w tej sprawie?
Tomasz Rowiński