– Tylko 65,1 proc. badanych (polskich katolików!) zgodziło się z twierdzeniem, że Jezus Chrystus jest „prawdziwym Bogiem i jednocześnie prawdziwym człowiekiem”. Te dane tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że nie ma lepszego tematu na pierwszy numer „Historii Kościoła” niż historyczność osoby Jezusa Chrystusa – mówi Jacek Dziedzina, twórca i redaktor prowadzący magazynu „Historia Kościoła”.
Słyszałam kiedyś tezę, którą zresztą bardzo lubię, że Jezus, (bez względu na to, czy ktoś wierzy w to, że jest Bogiem), jest na pewno postacią, o której słyszał każdy człowiek na świecie. Że jest w tym sensie najpopularniejszą osobą w historii świata. Pan we wstępie do pierwszego numeru magazynu „Historia Kościoła” wyrywa mnie z tego komfortu…
Sam z podobnego komfortu zostałem wyrwany kilka lat temu w Londynie. W jednej z kafejek moją uwagę przykuł plakat: z pewnością przedstawiał postać Jezusa Chrystusa, ale w sposób, który budził zdumienie. Nasz Zbawiciel miał na nim na sobie jakiś kosmiczny strój, a na stopach – zielone liście. Gdy spytałem właściciela, kto jest autorem dzieła i jaki przekaz chciał zawrzeć w takim przedstawieniu Jezusa, nie wiedział, o Kogo pytam. Usiadł przy swoim laptopie i zaczął szukać czegoś w internecie, co chwilę spoglądał na plakat i znowu na ekran, ewidentnie porównując znalezione obrazy. Po chwili wrócił do mnie i przepraszającym tonem zapewnił, że nie miał pojęcia, że plakat przedstawia „postać religijną”…
Dało mi to dużo do myślenia. Zawsze sądziłem, że można być osobą niewierzącą, ale pewne kody kulturowe, symbole, postaci historyczne wydają się znane i powszechnie rozpoznawalne. A tak nie zawsze jest. I to nie jest powód do obrażania się na rzeczywistość. Dla chrześcijan to jeszcze większa zachęta, by mówić o Jezusie jako postaci historycznej i o Chrystusie jako Zbawicielu świata.
Najpierw pomyślałam, że udowadnianie istnienia Jezusa jako postaci historycznej jest trochę naiwne. Jednak lektura magazynu uświadomiła mi, że może jesteśmy jako cywilizacja w punkcie, w którym trzeba wrócić do podstaw. Czy naprawdę po dwóch tysiącach lat istnienia cywilizacji chrześcijańskiej jest aż tak źle? Nie wiemy, czyje narodziny świętujemy w nocy z 24 na 25 grudnia?
Po pierwsze, Jezus raczej na pewno nie urodził się w grudniu (śmiech). Tę datę przyjęto ze względu na pewną symbolikę: ks. prof. Mariusz Rosik, biblista, który jest jednym z autorów naszego magazynu, w różnych swoich publikacjach podkreśla, że podczas gdy w Rzymie świętowano dzień odradzania się Słońca, chrześcijanie, czytając Ewangelię, wierzyli, że to Chrystus jest „z wysoka Wschodzącym Słońcem” i „światłością świata”. To było świadome przeciwstawienie rzymskiemu dniu narodzin Mitry, bóstwa czczonego jako „Słońce niezwyciężone”.
Pyta Pani jednak o rzecz ważniejszą: czy na pewno wiemy, kim jest Jezus Chrystus? Czy nie jest naiwne odwoływanie się do Jego historyczności? Tu z odpowiedzią przychodzą badania, jakie „Gość Niedzielny” zlecił kilka lat temu sopockiej Pracowni Badań Społecznych. Okazało się, że tylko 65,1 proc. badanych (polskich katolików!) zgodziło się z twierdzeniem, że Jezus Chrystus jest „prawdziwym Bogiem i jednocześnie prawdziwym człowiekiem”, 13 proc. miało wątpliwości lub nie wierzyło, że Jezus był postacią historyczną, a 18,7 proc. uznało, że był „Bogiem, który ukazał się w ludzkiej postaci, ale nie był prawdziwym człowiekiem”. Te dane tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że nie ma lepszego tematu na pierwszy numer „Historii Kościoła” niż historyczność osoby Jezusa Chrystusa.
Ale jeszcze ważniejsza jest inna rzecz: nie zawsze uznanie faktu historycznego istnienia Jezusa przekłada się na „pogodzenie się” z innym faktem – że będąc prawdziwym Bogiem, stał się realnym człowiekiem, z krwi i kości, ze wszystkimi tego konsekwencjami, ograniczeniami, łącznie z tym, jak mówi w rozmowie kard. Grzegorz Ryś, że jako człowiek nie miał takiej wiedzy o wszechświecie (choć jako Bóg jest jego Stwórcą!), jaką miał kilkanaście wieków później Mikołaj Kopernik. To paradoks i wielka tajemnica, ale to sprawia nam, wierzącym, trudność w uznaniu również takich konsekwencji Wcielenia. To też bardzo mocno wybrzmiewa w naszym magazynie.
CZYTAJ TAKŻE: Boże Narodzenie – łódź ratunkowa
Bardzo mi się podoba, że dwumiesięcznik „Historia Kościoła” to pismo popularnonaukowe. Przywykłam do myślenia, że tytuły popularnonaukowe stawiają sobie raczej za cel udowadnianie, że Boga nie ma…
Nicky Gumbel, duchowny anglikański i prawnik, dawniej zagorzały ateista, dziś znany na całym świecie jako twórca ewangelizacyjnych kursów Alfa, lubi powtarzać takie słowa: „To prawda, że nie można dowieść prawdziwości chrześcijaństwa tak, jak się coś udowadnia w matematyce czy w naukach ścisłych. A jednocześnie wiemy, że wiara chrześcijan nie jest irracjonalna, tylko oparta na solidnym materiale dowodowym”.
Jeden z czołowych brytyjskich ateistów napisał kiedyś, że życie Jezusa było tak niezwykłe, a Jego osoba tak wymykająca się naszej wyobraźni, że „gdyby rzeczywiście nie istniał, to ani Kościół, ani nikt inny nie byłby w stanie kogoś takiego wymyślić”. Jako redakcja magazynu „Historia Kościoła” nie kryjemy się z naszą wiarą, ale też, jak sądzę, dajemy czytelnikom taki komfort, że czytając nasze teksty mają poczucie, że jest to wszystko oparte na solidnym materiale dowodowym, naukowym.
W czasie Świąt Bożego Narodzenia nasze myśli skierowane są w stronę Świętej Rodziny. Wszyscy wierzący szukamy odpowiedzi na pytanie, jak ją naśladować. Każdy sam musi sobie na to pytanie odpowiedzieć. Czy nauka, odwołując się do gatunku magazynu, przychodzi nam tu z pomocą?
Nauka jest dziełem rozumu, a rozum darem od Boga, więc ignorowanie osiągnięć nauki i narzędzi, jakie ona daje, byłoby nie tylko irracjonalne, ale i sprzeczne z naszą wiarą. Z pewnością to, co możemy dziś powiedzieć o najdalszych dziejach Kościoła, zawdzięczamy właśnie nauce, różnym jej dyscyplinom. Ale też mamy przekonanie, że nauka jest w stanie odpowiedzieć tylko na część pytań, jakie sobie stawiamy, także o Kościół. Nie można uciekać w fideizm, ignorując rozum, ale nie można również uciekać w skrajny racjonalizm, odrzucając z góry to, co pozostaje pewną tajemnicą, możliwą do zrozumienia tylko dzięki łasce wiary.
Dziękuję, że redakcja porusza w pierwszym numerze temat śmierci ks. Franciszka Blachnickiego. W wywiadzie Andrzeja Grajewskiego z prokuratorem Michałem Skwarą na pytanie: „Czym dla Pana jest to śledztwo?”, rozmówca odpowiada: „Udręką. Złożoność tego postępowania jest taka, że naprawdę niewiele osób rozumie, czym w istocie jest to śledztwo. Ja zaś, jako prokurator IPN, nie bardzo mam tytuł, aby to ludziom objaśniać”. Kto Pana zdaniem posiada ten tytuł?
Myślę, że pan prokurator Skwara mówi to trochę przez osobistą skromność, bo nikt poza nim nie ma takiej wiedzy o tym śledztwie i kontekście wydarzeń, które doprowadziły do zabójstwa ks. Blachnickiego. Ale myślę, że pan prokurator wykazuje się też tutaj po prostu swoim profesjonalizmem: nie może pozwolić sobie na ujawnianie tych wątków, które mogłyby zaszkodzić dalszemu śledztwu, choć i tak w rozmowie pada wiele ważnych tez, popartych dowodami. Wierzę, że dzięki pracy między innymi pana prokuratora uda nam się dotrzeć do pełnej prawdy o śmierci założyciela Ruchu Światło-Życie.
OGLĄDAJ TAKŻE: