„Mizantrop” w reż. Jana Englerta z Grzegorzem Małeckim w roli głównej w Teatrze Narodowym w Warszawie to wciągający i znakomicie zrealizowany spektakl. Molier błyszczy przewrotnością i zapędza swoich bohaterów w kozi róg. Stawia też niezmiennie intrygujące pytanie o cenę szczerości.
Alcest (Małecki) za wzór postawy w relacjach uznał prawdomówność, ale w niecodziennym wydaniu. Postanowił mówić innym dokładnie to, co myśli o ich zachowaniu. Jednocześnie manifestuje swoje obrzydzenie hipokryzją. Wytyka znajomym, że obgadują kogoś za plecami, a potem nie mają kłopotu w uśmiechaniu się do obiektów swoich drwin. Ma na tym punkcie wręcz obsesję. To, co czasem nazwalibyśmy grzecznością i dobrymi manierami, budzi jego pogardę. Sam też deklaruje, że nie chce zadawać się z tymi, którzy nie potrafią powiedzieć w oczy tego, co naprawdę myślą. Jest mizantropem – akceptuje jedynie siebie samego i stroni od ludzi.
Wyjątkowi bohaterowie w Teatrze Narodowym
Molierowski bohater nie jest jednak w stanie tkwić w swoich postanowieniach. Jego miłość do Celimeny (Justyna Kowalska) wyrywa go ze strefy komfortu. Wybranka serca daleka jest bowiem od ideału. Krążące pogłoski o jej flirtach z innymi mężczyznami i frywolne podejście do płci przeciwnej drażni Alcesta. Mężczyzna próbuje być jednocześnie szczery i zachować związek. Czy to jednak możliwe? Co wybierze Alcest, jeśli trzeba będzie z jednej z tych rzeczy zrezygnować?
Reżyseria Englerta jest nienaganna. Znakomicie zarysowane postaci, choć są niezwykle barwne, nie wykraczają jednak poza granicę karykatury. Precyzyjnie rozłożone akcenty na najważniejsze punkty zwrotne XVII wiecznej opowieści nie pozwalają na żadne uchybienie przemyślanej z aptekarską dokładnością dramaturgii. „Mizantrop” to jednak przede wszystkim satyra, a w tej Grzegorz Małecki odnajduje się z równą swadą jak ryba w wodzie. Jak pisał Ignacy Krasicki wiek po Molierze: „Satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka. Wielbi urząd, czci króla, lecz sądzi człowieka”.