Rozpad jednej relacji rozpoczyna smutne domino dalszych nieszczęść. “Każdy wie lepie” – polski film o “rodzinie patchworkowej” nie jest wbrew pozorom – ani pochwałą patchworków, ani krytyką rodzin. Jest wołaniem o szczerość w relacjach i pokazem konsekwencji, jakie niosą za sobą niedojrzałe i podyktowane egoizmem zachowania małżonków.
Film w reżyserii Michała Rogalskiego ze scenariuszem Krzysztofa Raka, który wszedł na ekrany kin 5 sierpnia, opowiada o parze z rozbitych małżeństw i ich dzieciach. Ania (Joanna Kulig) i Grzesiek (Michał Czernecki) to ludzie rozwiedzeni, którzy postanawiają się połączyć i spędzić ze sobą resztę życia. Nie jest łatwo, bo nastoletnie dzieci z innych związków i ich rodzice, oraz byli teściowie niezadowoleni z ich niemoralnego zachowania starają się nakłonić ich do powrotu do dawnych małżeństw.
Karykatura seniora
Seniorzy są przedstawieni karykaturalnie. Rodzice kobiety to tzw. tradycjonaliści z prowincji, o których można powiedzieć wiele oprócz tego, że są dobrą, szanującą się parą. Rodzice mężczyzny to tzw. nowoczesna para, która w pogoni za sukcesem de facto porzuciła syna w kraju, by robić kariery za granicą. A ponieważ twórcy filmu postanowili zrobić komedię, “Każdy wie lepiej” to pełna zabawnych zwrotów akcji i karykatur właśnie opowieść o logistyce życia w rodzinie patchworkowej.
Narysowana przez Grzegorza mapa nowych i starych związków, oraz ewentualnych partnerów ich dawnych małżonków i ich dzieci przyprawia o zawrót głowy nie tylko bohatera, ale i widza. – Trzeba zawierać kompromisy i nikogo nie urazić – wylicza Grzegorz. Ale nic nie idzie zgodnie z planem. Teksty z poradnika rozwodowego nie pomagają dzieciom z rozbitych rodzin. Nowy związek wykuwa się w wariactwie a i sam nie jest cukierkowy. – Co robimy źle? – pyta dzieci Grzegorz. – Wszystko – odpowiadają nastolatkowie. Wieszany przez ojca Ani krzyż w ich nowym patchworkowym domu “nie pasuje” do nowego stylu życia. Dobre rady seniorów brzmią żałośnie. Nastoletnie dzieci już dawno straciły poczucie bezpieczeństwa.
Brak norm, czyli “róbta co chceta”
Fabuła jednak skonstruowana jest tak, by pokazać, że wszyscy mają coś na sumieniu. Również ci, którzy chcą wieszać krzyżyk na ścianie, jak i ci, którzy wydają się być dobrym małżeństwem uznającym trwałość małżeństwa za wartość godną obrony. Twórcy postanawiają pójść prostym schematem: kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień. To pozwala przecież na budowanie świata na nowo, według swoich zasad, a nie “narzuconych norm społecznych”. To pójście na łatwiznę, bo w takim ujęciu najłatwiej jest usprawiedliwiać każdego rodzaju przekroczenia i krzywdy zadawane innym. Cóż znaczą rady seniorów, którzy sami są anty-wzorcami postępowania?
Ale mimo cukierkowej komediowej formy i próby wyśmiania świata tradycyjnych wartości, filmowcy docierają do ukrytej głębiej prawdy. Nie wiadomo na ile świadomie, a na ile przypadkiem film pokazuje, jak błędy rodziców odbijają się na kolejnych pokoleniach. Rozpad jednej relacji rozpoczyna smutne domino dalszych nieszczęść. – Jesteśmy tą rodziną, czy nie, bo już sam nie wiem? – pyta jeden z pogubionych bohaterów. Ania i Grzegorz są bardziej ofiarami niż sprawcami. Byłoby łatwiej, gdyby na to pytanie opowiedzieli sobie ich rodzice. W finale wszyscy się spotykają z prostej przyczyny. Wciąż są sobie potrzebni i to właśnie dlatego, że… łączą ich więzy rodzinne.
Sylwia Kołodyńska