Jest źle, będzie jeszcze gorzej. Katastrofalne prognozy demograficzne dla Polski to najpoważniejsze wyzwanie dla naszego kraju po wojnie na Ukrainie, po kwestiach ekonomicznych czy obok zagrożeń kulturowych. Dzieci to dziś sprawa wagi państwowej, grozi nam, że za ok. 80 lat będzie nas tylko 1/3 obecnego stanu. W praktyce oznacza to wielowymiarową katastrofę, która dotknie każdą polską rodzinę..
Rodzina spełnia wiele funkcji. Od powoływania do życia dzieci i ich wychowywania, a więc funkcja prokreacyjno – wychowawczą, ale także patriotyczno – socjalizacyjna (czyli przygotowywanie państwu nowych obywateli). Do tego dochodzi funkcja materialno – ekonomiczna i opiekuńczo – zabezpieczająca, ale także rekreacyjno – towarzyską czy zaznajamianie z kulturą i dziedzictwem nie tylko narodowym. Kluczowa z punktu widzenia ciągłości trwania każdego państwa jest jednak funkcja prokreacyjna. A stawka jest rzeczywiście ogromna, zważywszy na fatalne prognozy demograficzne dla Polski.
Szokujące dane demograficzne
GUS szacuje, że populacja Polski w 2050 roku wyniesie najwyżej 33mln 951 tys. Potem jednak sytuacja gwałtownie przyspiesza. Według magazynu Lancet, gdzie opublikowano chyba najdalej sięgające w przyszłość prognozy demograficzne dla wszystkich kontynentów i 195 krajów na świecie, w 2100 roku Polaków ubędzie do 1/3 obecnego poziomu czyli będzie nas nawet 13 mln lub w wersji optymistycznej 15 mln. To fatalne wskaźniki. Wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo pesymistyczne są demograficzne trendy dla Polski. Demografia „myśli” pokoleniami i zmiany bywają często niezauważone w skali życia pojedynczego człowieka.
Demografowie, którzy znają jednak i dane dla liczby kobiet w wieku prokreacyjnym, i śmiertelność, i liczbę urodzeń oraz wiele innych wskaźników zdają sobie sprawę, jak bardzo jest źle. „No i co z tego” – usłyszałam ostatnio w pewnej dyskusji, „ze względu choćby na ekologię powinno nas być mniej”. Tyle tylko, że brak dzieci oznacza wielowymiarową katastrofę. A ta wprowadza chaos i olbrzymie problemy dla moich i twoich dzieci i wnuków. Brak nowych obywateli, to zapaść systemu emerytalnego. To dalej brak rąk do pracy, to spadek pozycji na arenie międzynarodowej, to spadek potencjału obronnego (brak żołnierzy).
Skala problemu
To powolne wymieranie twojego rodzinnego miasteczka, to bankructwa samorządów. To brak pielęgniarek w przychodniach, brak nauczycieli w szkołach, brak kierowców w autobusach, brak urzędniczek na poczcie. Być może owszem, część tych braków, ale tylko w ograniczonym stopniu, będzie w stanie pokryć automatyzacja, czy cyfryzacja. Wiele zawodów nigdy nie będą w stanie wykonywać jakiekolwiek roboty. Choćby pracy twojego ulubionego fryzjera. Pomyśl o tym. Wypełnianie braków np. w armii przy pomocy imigracji, źle się skończyło dla starożytnego Rzymu i prawdopodobnie źle skończy się i dla kultury europejskiej. Przełomowa bitwa – zasadzka pod Lasem Teutoburskim przygotowana przez wyszkolonego przez Rzymian i wydawało się zromanizowanego germańskiego wodza Arminiusza na kilka wieków powstrzymała germańską ekspansję zadufanego w sobie Rzymu. Takich przykładów było jednak więcej. Dziś jednak myślimy tu oczywiście w kontekście obronności, skutki mogą być jednak takie same. Historia powinna być tu nauczycielką życia. Pomyśl więc o tym, co kryje się za enigmatycznie brzmiącą nazwą „spadek wskaźników zastępowalności pokoleń”, „czy spadek wskaźników płodności”…i co to oznacza w praktyce dla twojej rodziny. Indywidualne wybory przekładają się na społeczne koszty.
Ciekawa debatę nt demografii w naszym kraju odbyła się ostatnio w ramach Ogólnopolskiego Forum Rodzina i Wychowanie (organizatorem było SCHDW). Wiemy jednak, że odpowiedzialność nie spoczywa tu bądź co bądź tylko na barkach rządu, organizacji, czy ekspertów. Najwyższa pora ogłosić alarm demograficzny. Chciałoby się powiedzieć „wszystkie ręce na pokład”, może jednak najpierw powinny być głowy, a potem… Pst…nie zaglądajmy jednak w tajemnice alkowy.
Agnieszka Marianowicz-Szczygieł