Wiele można się było spodziewać, ale na pewno nie tego, że amerykański dramat Netflixa pt. „Blondynka” o Marilyn Monroe będzie miał tak antyaborcyjny wydźwięk i tak sugestywnie pokazywać będzie, do jakich dramatów prowadzi brak ojcowskiej miłości do córki.
Wielka premiera kinowa. Sala pełna widowni oklaskuje na stojąco przed momentem wyświetlony film „Mężczyźni wolą blondynki”. Na publiczności gwiazda produkcji – Marilyn Monroe rozgląda się i uśmiecha sztucznie. „I po to zabiłam swoje dziecko?” – mówi do siebie w myślach. Gdy zaproponowano jej rolę do filmu była w ciąży. Próbowała zrezygnować z angażu, ale motywowana pieniędzmi i oczekiwaniami branży, uległa.
Trudne dzieciństwo
Film w reżyserii Andrew Dominika opowiada o tragicznych losach wielkiej gwiazdy, która prywatnie nie miała nic wspólnego z uśmiechniętą na plakatach, pewną siebie seks bombę. Dominik kreuje opowieść od pierwszych lat życia Normy Jeane (prawdziwe nazwisko Monroe). Dziewczynka jest ofiarą przemocy swojej matki alkoholiczki. Kobieta nie ukrywa niechęci do dziecka i znęca się nad nim. Niechciana ciąża bowiem spowodowała, że została porzucona przez kochanka. Norma trafia do domu sierot, choć powtarza przez łzy, że ma mamę i tatę. Faktem jest, abstrahując od filmu fabularnego, że dziewczynka od tej chwili nawet do obcych kobiet mówi „mamo”, a do obcych mężczyzn „tato”… Nawet swoich późniejszych partnerów już w dorosłym życiu, nazywa „tatusiami”.
Reżyser amerykańskiego dramatu wokół tragicznego dzieciństwa buduje opowieść o kobiecie, która nie doznając rodzicielskiej miłości w dzieciństwie, staje się ofiarą w dorosłości. Znamienna jest scena, w której starając się o rolę w filmie, jeden z decydentów mówi: „takich ciągnie do aktorstwa. Kiedy dostaje rolę, wie kim jest”.
Niezwykle poruszające jest, że wykorzystywana przez biznes i wpływowych mężczyzn piękna Marilyn, niezmiennie tęskni za ojcem. Żyje on tylko w jej wyobraźni, a jedynym wspomnieniem jest zdjęcie ojca, które niegdyś pokazała jej matka. Kobieta na każdym etapie życia wyczekuje chwili, gdy w końcu ojciec zechce ją odnaleźć. Wie o nim zbyt mało, by sama mogła dotrzeć do rodzica. Gwiazda przeżywa ogromny wstrząs, gdy dostaje list od taty. Obiecuje on jej, że kiedyś się z nią spotka. Z tą nadzieją kobieta będzie żyć dalej, znosząc i zgadzając się kolejne straszne i poniżające akty agresji, przemocy i seksualnego wyzysku ze strony mężczyzn. Wyciskający łzy jest moment, gdy mówi o ojcu „czułam, że mnie chroni przez te wszystkie lata”. Choć całe jej życie, tak brutalnie pokazane w reżyserskiej wizji, było wołaniem o tę ochronę, której przecież nigdy nie dostała.
Skutki braku ojcowskiej troski
Trudno nie odnieść wrażenia, że właśnie brak ojcowskiej troski, spowodował niemal wszystkie nieszczęścia Marilyn i stał za każdą złą decyzją, którą podejmowała kobieta. W filmie jest też mocna scena spotkania dorosłej Normy z matką. Gwiazda dziękuje za życie. Mówi matce, że przecież ta zdecydowała się ją urodzić na pewno z miłości. Wiemy jednak, że w tak skonstruowanej biografii nie było miejsca na rodzicielską miłość. Było tylko rozpaczliwe wołanie o nią. I to Andrew Dominik potrafił uchwycić po mistrzowsku.
Norma Jeane w tej opowieści nie istnieje. Jest produkt – Marilyn Monroe. Tak też traktowana jest przez mężczyzn. Będące obiektem pożądania ciało kobiety jest atrakcyjne, dopóki nie jest w ciąży. Nie jest jasne, ile razy faktycznie aktorka dokonywała aborcji. Niektóre źródła mówią, że nawet dwanaście. Reżyser fabuły „Blondynka” pokazuje trzy sceny aborcyjne. Nie mamy pewności, które dzieją się na jawie, a które we śnie, czy wyobrażeniach Normy. Jednak wszystkie te sceny pokazane są jako pełne dramaty i niezgody ze strony Marilyn. Kobieta jest w stanie zrywać się spod narzędzi aborcjonistów. Niezwykle sugestywne zdjęcia dziecka w życiu płodowym stanowią ogromną siłę tych scen. Bez względu na faktyczne losy Marilyn Monroe, tu w filmowej opowieści jest ona kobietą, która musi sprostać oczekiwaniom. Dziecko w tym świecie nie pasuje. Paniczna ucieczka Marilyn z sali aborcyjnej chwyta za serce. Czy aktorka faktycznie wzbraniała się przed aborcją, tego nie ustalimy na pewno. Ale bez względu na realne wybory, których dokonywała Monroe, paradoksalnie film „Blondynka” można zaliczyć do kanonu produkcji pro-life.