Zmarł mądry starzec Benedykt XVI, kiedyś papież. Modlimy się za jego duszę, a równocześnie rozważamy, co nam mówił o wierze i Kościele.
Na portalach społecznościowych czytam różne ludzkie podziękowania – wymieniane są książki lub poszczególne myśli teologiczne Josepha Ratzingera / Benedykta XVI. Widać jak bogatym dobrem on nam posłużył.
Chcę jednak przypomnieć te “klucze”, które w dobie tamtego pontyfikatu pomagały nam w rozumieniu naszej drogi – tej, którą idziemy wierząc, i tej, którą dzięki wierze mamy odkrywać wśród bezdroży.
Po pierwsze: „hermeneutyka reformy w ciągłości”. To słynne wyrażenie z papieskiego przemówienia do Kurii w grudniu 2005 r., Benedykt XVI odnosił się tam do pojmowania reformy związanej z Vaticanum II: prawdziwa reforma polega nie na szokowaniu rewolucyjnie nowymi wynalazkami, lecz na wspieraniu procesu dawania nowych odpowiedzi wewnątrz dziedziczonej Tradycji.
Po drugie: „wierność Logosowi”. To jedna z centralnych idei teologii Ratzingera, ale i najciekawszy wątek wielkiego papieskiego wykładu w Ratyzbonie w 2006 r. Chrześcijaństwo jest „logiczne” – ale nie dlatego, że może je uwiarygodnić ludzka logika, lecz dlatego, że jest religią prawdziwą, formą życia Logosu – Słowa w świecie. Wobec oceanu różnych ludzkich filozofii i ideologii chrześcijanie powinni czuć się prawdziwymi obrońcami rozumu, korzystającego nie tylko z iskierek naszych domysłów, ale przede wszystkim ze światła nadprzyrodzonego Objawienia.
Po trzecie: „spójność eucharystyczna”. Wyrażenie z adhortacji „Sacramentum Caritatis” mówi po prostu, że każdy – dosłownie każdy – kto z powodu łaski wiary jest dopuszczany do udziału w tajemnicy Eucharystii, musi uzgadniać z jej wymaganiami swe życie. Nie ma „katolicyzmu prywatnego”, takiego dla polityków czy dziennikarzy, którzy np. milczą wobec zabijania nienarodzonych czy stanowienia złych praw – każdy katolicyzm jest powszechny, wymaga tej spójności w przyznaniu się do Chrystusa wszędzie, zwłaszcza gdy się występuje publicznie lub pełni publiczną władzę. A jeśli przez to traci się ministerialną funkcję? „No cóż – odpowiedziano mi kiedyś bez wahania w Watykanie Benedykta XVI – bycie ministrem nie jest konieczne do zbawienia”.
Po czwarte: „zwróćmy się do Pana!”. Ważny klucz do zrozumienia troski Benedykta XVI o liturgię: jeśli człowiek jest całością duchowo-cielesną, to nasze wewnętrzne wychodzenie na spotkanie Pana powinno mieć widoczny, zewnętrzny wyraz w naszej wspólnej modlitwie. Zamiast więc spoglądać na siebie wzajemnie w czasie Mszy św. – ksiądz na ludzi, ludzie na księdza – lepiej ustawmy na środku ołtarza duży krzyż, on będzie prawdziwym centrum dla wszystkich. Pamiętamy, że wszystkie celebracje papieskie tak właśnie wyglądały. Przez ten niezwykle konkretny “detal” liturgii przemawia podstawowa zasada teologiczna: w liturgii uczestniczymy w dziele Bożym, a nie w ludzkim zamkniętym kręgu.
Uwolnienie Kościoła od autotematycznego zaklęśnięcia odbywa się przez przywrócenie w nim Chrystusowego prymatu Boga i wiary. Benedykt wiedział jak trudno to osiągnąć samymi pouczeniami – dlatego tak bardzo na sercu leżało mu udrażnianie kontaktu wspólnot kościelnych z wielką tradycją wiary, w tym i z rozwijającą się przez wieki własną tradycją liturgiczną Kościoła łacińskiego, z orto-doksją uświęcającego kultu Bożego.
Trzeba nam dzisiaj przypomnieć sobie i przemyśleć te “klucze”, które zaproponował nam mędrzec. Jego droga na ziemi się skończyła. Lecz wartość pozostawionych przezeń “map drogowych” wcale przez to nie spadła. Prawdę mówiąc, sądzę, że będzie rosła.
Paweł Milcarek, Christianitas