„Ślub doskonały” – komedia na motywach głośnego tytułu w filmowej interpretacji reżysera Nicka Morana stała się przyczynkiem do kpiny z sakramentu ślubu i chrześcijańskiej ceremonii. A Andrzej Grabowski robił wszystko by jak najbardziej zohydzić wizerunek księdza, którego odgrywał.
Znany tytuł w różnych interpretacjach (również teatralnych) był zawsze komedią pomyłek skupionych na zabawnych perypetiach bohaterów. Konwencja komedii pozwala na wiele i warto żarty z przypadkowego ślubu brać oczywiście w nawias. Młoda kobieta zachodzi w ciążę z niewłaściwym zdaniem rodziców mężczyzną. Matka ciężarnej postanawia wydać ją za mąż za wskazanego przez siebie kandydata. Panna młoda planuje ucieczkę, a otoczenie pana młodego funduje mu nie lada kłopoty. Z każdą minutą historia wydaje się być bardziej zagmatwana i nic nie zwiastuje, że ten wieczór ma szansę się udać. Nie tylko parze młodej. Bohaterowie „Ślubu doskonałego” szczerzy są jedynie przy barze suto zastawionym alkoholem. Przyszły pan młody nieświadomie idzie do łóżka z dziewczyną swojego najlepszego przyjaciela. A uciekająca sprzed niechcianego ślubu panna młoda i tak wróci, bo „one zawsze wracają”.
Do tej pory „Ślub doskonały” w wersji filmowej czy teatralnej był skupiony na zabawnych dylematach bohaterów i eksponowaniu ich przywar na czele z hipokryzją i egoizmem. To, z czym mamy do czynienia w tej opowieść, to głównie karykatura sakramentu ślubu. W najnowszej polskiej komedii nadzwyczaj duży nacisk położono bowiem na wyśmianie słów wypowiadanych podczas przysięgi małżeńskiej i definicji małżeństwa jako związku sakramentalnego kobiety i mężczyzny. Bełkotliwy śpiew Andrzeja Grabowskiego odgrywającego pazernego księdza podkreślał tylko szyderczy wydźwięk filmu uderzającego w chrześcijańskie wartości. Można odnieść wrażenie, że obśmianie religijnej warstwy opowieści było w przypadku filmu Morana celem numer jeden.