Jak dokonać przewrotu i przeprowadzić rewolucję po cichu, tak, aby nikt się nie zorientował? Bardzo prosto: wystarczy zmienić definicję w wewnętrznych, ale bazowych dokumentach, a resztę zostawić bez zmian. Jeśli te bazowe dokumenty są dodatkowo tworzone przez gremia, które liczą się jako najbardziej opiniotwórcze na świecie, reszta pójdzie „jak z płatka”, dzięki efektowi domina. No bo przecież ci najważniejsi eksperci powiedzieli tak i tak. VIP ma zawsze rację, nawet jeśli tej racji nie ma. Tego typu praktyki to tylko inne wcielenie procesu, który znamy jako marsz przez instytucje.
Mówię o tzw. polityce diagnostycznej lub – co lepiej oddaje specyfikę języka polskiego – ideologii diagnostycznej w ICD i DSM, z której tylko nieliczni zdają sobie sprawę, a której prawie wszyscy ponosimy skutki. Przy okazji, swoje popisy mają twórcy nowomowy i językowych łamańców. Bo język to jedno z najbardziej istotnych narzędzi każdej rewolucji. Takiej diagnostycznej ekwilibrystyki dokonano przy okazji homoseksualizmu, teraz transseksualizmu, ale także np. nerwic. Próby podejmowane są w przypadku pedofilii i „innych preferencji seksualnych”.
Jak wpływowe są klasyfikacje DSM i ICD?
DSM i ICD – dwa krótkie skróty, które dla psychiatrów i psychologów oraz specjalistów zdrowia, nie tylko psychicznego mówią bardzo wiele. DSM, to Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders (czyli w tłumaczeniu: Diagnostyczny i Statystyczny Podręcznik Zaburzeń Psychicznych), ICD – czyli Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych (International Statistical Classification of Diseases and Related Health Problems), która odnosi się także do zdrowia fizycznego. To dwa podręczniki albo lepiej systemy diagnostyczne zawierające nazwę zaburzenia czy schorzenia, opis objawów, kryteria diagnostyczne i cyfrowy kod, który jest wypisywany na wszelkich dokumentach urzędowych, medycznych, skierowaniach czy specjalistycznych opiniach oraz wykorzystywany w statystyce. 295.40 – to kod oznaczający w DSM jeden z podtypów schizofrenii, 300.23 – to kod dla fobii społecznej, czyli zaawansowanej nieśmiałości, 303.4 – to kod dla ekshibicjonizmu. Klasyfikacja DSM – opracowywana przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne – jest uznawana zwyczajowo w wielu krajach na świecie, a na pewno bacznie obserwowana jako „trendsetter”. Klasyfikacja ICD, oficjalnie obowiązująca w Polsce, jest przygotowywana przez WHO. Bywa, że klasyfikacje DSM i ICD używane są zamiennie, a ich kody występują obok siebie. Oba systemy co kilka lat są aktualizowane, główne narady trwają w dość wąskich gremiach specjalistycznych, są potem konsultowane, ale i tak wiadomo, kto pociąga za sznurki. ICD-11 oraz DSM-5TR – to najnowsze wersje, ale w przypadku DSM wersja III czy IV miały też wersje pośrednie.
Oto zamach stanu w diagnostyce i koń trojański kilku współczesnych ideologii!
Co można „ugrać” przy pomocy tych klasyfikacji? Bardzo wiele. Dobrze obrazuje to poniższy preent screen z prac nad ICD-11. Mówiąc bardziej wprost, wykreślono zaburzenia tożsamości płciowej, które nie są już odtąd uznawane za zaburzenie. Chodzi o transseksualizm, który jest odtąd przejawem zdrowia seksualnego, bo zamiast dotąd istniejącej kategorii zaburzeń F64 wprowadzono nowy dział 17: „Uwarunkowania zdrowia seksualnego” (Conditions related to sexual health). Tego typu zabiegi były także dokonywane w przypadku homoseksualizmu. Od kilku lat trwają podobne próby w przypadku innych zaburzeń seksualnych, takich jak sadomasochizm, ekshibicjonizm (tzw. parafilie), w tym pedofilii.
Zmiany w przypadku transseksualizmu WHO tłumaczy chęcią walki ze społeczną stygmatyzacją tych osób. Tu pojawia się hasło: depatologizacja. Transseksualizm ma się dobrze kojarzyć. Powyższe konsultacje ICD-11 jako powód zmian podawały „potrzebę odzwierciedlenia zmiany w wiedzy klinicznej”. Jako osoba, która tę wiedzę pilnie śledzi, mogę powiedzieć, że zmiany są, ale raczej w odwrotnym kierunku. WHO dokładnie mówi tu o „nowoczesnym rozumieniu zdrowia seksualnego” i „usuwaniu legalnych barier dla zdrowia”. Czy rzeczywiście chodzi o jakiekolwiek bariery? „Poprzednia klasyfikacja kwestii związanych z transpłciowością i tożsamością zróżnicowaną pod względem płci stworzyła piętno i potencjalne bariery w opiece. Na przykład różne osoby musiały zostać zdiagnozowane jako chore psychicznie, aby uzyskać dostęp do opieki zdrowotnej potwierdzającej płeć, wspieranej przez ubezpieczenie zdrowotne” – czytamy w komunikacie WHO. A więc nie tyle chodzi o brak dostępu do tu wspomnianych operacji neutralizacji płci zwanych potocznie „operacjami zmiany płci”, co o osobisty dyskomfort, że jakaś cyferka koduje zaburzenie, a nie w czyimś mniemaniu „zdrowie” z którymś ktoś się akurat utożsamia. Fakt, że w przypadku zaburzeń tożsamości płci, już od dziecka często towarzyszy im szereg problemów i dodatkowych diagnoz psychicznych jest tu kompletnie pomijany. Inna kwestia, że jak wskazują badania na bliźniętach, tego typu skłonności są także w zdecydowanej większości nabywane. Tu schodzimy do diagnostycznego zaplecza i kolejnego pojęcia – klucza: „dystresu”.
CZYTAJ TAKŻE: Aplikacja „Niszczarka kazirodztwa”. Uczmy się od Islandii
Dystres. Co to w praktyce oznacza?
„Dystres”, w DSM „dysforia (płciowa)” czy w ICD „niezgodność płciowa” („gender incongruence”) – to całkiem nowe, oficjalne terminy diagnostyczne – osobiste, bardzo subiektywne, względne, oznaczające jedynie rodzaj osobistego dyskomfortu zamiast obiektywnych i szerokich wskaźników zdrowia używanych w historii medycyny, psychologii i psychiatrii. Co to oznacza w praktyce? Jeśli dziecko czy osoba dorosła przebiera się i funkcjonuje w życiu społecznym jako osoba płci przeciwnej – ale zupełnie jej to nie przeszkadza i nie ma np. z tego powodu dodatkowych problemów, np. w szkole – zdaniem specjalistów z DSM i ICD – nie ma powodu do niepokoju, jest zdrowa. Liczy się tylko osobisty brak szczęścia – to w ten sposób chcą nas uszczęśliwić gremia diagnostyczne. Pojęcia, takie jak „ekspresja płciowa”, „tożsamość”, „orientacja”, „wyrażenie siebie” lub „orientacja”, „zgoda” – które pojawiają się w kontekście rewolucji seksualnej i coraz mocniej – polityki seksualnej – są równie subiektywne, wieloznaczne i zmienne. Specjalistom z DSM, czy ICD zupełnie to nie przeszkadza, co więcej – o to właśnie chodziło.
Wszystko jak na dłoni, ale ktoś musiał za to zapłacić
Kenneth Zucker znajdował się w owym wąskim komitecie opracowującym nową wersję klasyfikacji DSM w dziedzinie płci. Przybliżając kulisy zastąpienia zaburzeń tożsamości płciowej (GID) przez aktualne nazewnictwo, czyli „dysforię płciową”, wprost przyznaje, że usunięto ją z powodu zawierania w nazwie słowa ”zaburzenie”, które było postrzegane jako stygmatyzujące. Możemy o tym przeczytać w wywiadzie, jakiego udzielił dla czasopisma „Psychology and Sexuality” w marcu 2015 roku (pt. „Dilemmas encountered by the Sexual and Gender Identity Disorders Work Group for DSM-5: an interview with Kenneth J. Zucker”). Pomimo tego, że znajduje się w ścisłej czołówce specjalistów zajmujących się zaburzeniami płci i tego że pracował nie tylko nad zmianami w DSM-5 oraz wcześniej w DSM IV i DSM III (w ramach specjalnego komitetu “Sexual and Gender Identity Disorders” ) – nie uchroniło go to przed represjami. W grudniu 2015 roku został usunięty z funkcji dyrektora najstarszej kliniki dla dzieci i młodzieży zajmującej się tą tematyką na świecie ”Gender Identity Service” działającej w ramach Centre for Addiction and Mental Health (CAMH) w Toronto (założonej w 1975r.), a następnie sama ta klinika została zamknięta. Głównym powodem był fakt, że w przypadku, zaznaczmy, dzieci z zaburzeniami płci, zalecał on psychoterapię. Obecnie możemy o nim przeczytać na stronach transgenderowych, że to „psycholog, którego ideologia wyrządziła głębokie szkody mniejszościom płciowym i seksualnym”. To nic, że wygrał odszkodowanie z CAMH za niesłuszne oskarżenia. Klinika dla dzieci i młodzieży z zaburzeniami tożsamości płci, pardon, dysforią płciową, nadal tu nie funkcjonuje. Nie jest to bowiem bynajmniej naukowiec o konserwatywnych poglądach, raczej widział, co działa i opierał się na sprawdzonej, a nie wynegocjowanej wiedzy klinicznej. Czy ukrytym pretekstem jego zwolnienia był tu jego wywiad o tym, co dzieje się za kulisami w DSM, który ukazał się kilka miesięcy wcześniej, bo w marcu 2015 roku?
Szokujące praktyki, które ujawnił dr Zucker
Wypowiadał się tu o zmianach w DSM następująco:
„Jednym z powodów, dla których odeszliśmy od etykiety GID (zaburzenia tożsamości płciowej), było to, że niektórym ludziom nie podobało się to, że słowo „zaburzenie” występowało w nazwie diagnostycznej, ponieważ uznano ją za stygmatyzującą”. Wspomina tu także, że rozważano wcześniej nazwę „niezgodność płciowa” (gender incongruence), obecnie znajdującą się z kolei w klasyfikacji ICD, ale ostatecznie z niej zrezygnowano, choć jest to bardzo stary termin, ukuty w latach 60- tych przez Frankensteina rewolucji gender – słynnego dr Money’a, który wykonał nie mniej słynny, co szkodliwy i niemoralny eksperyment społeczny zamiany chłopca na dziewczynkę, co skończyło się samobójstwem pacjenta i jego brata bliźniaka (casus braci Reimerów).
Z wywiadu z dr Zuckerem dowiadujemy się także, że dystres (czyli osobisty dyskomfort) pojęcie źródłowe, które posłużyło za wykreślenie de facto i homoseksualizmu i transseksualizmu z listy zaburzeń psychicznych, wprowadził w DSM III (ukazała sie w 1980r.) dr Robert Spitzer – główny architekt wykreślenia homoseksualizmu z listy zaburzeń DSM w 1973 roku, który został zastąpiony możliwością kategoryzacji pod warunkiem osobistego dyskomfortu. Pojęcie dystresu wykuwało się więc na przykładzie polityki diagnostycznej dotyczącej homoseksualizmu, ponieważ rozróżniono wówczas homoseksualizm egosyntoniczny i egodystoniczny, czyli zgodny lub niezgodny z ego, ergo taki, który mi przeszkadza i taki, który nie, przy czym tylko ten, który przeszkadzał mógł być klasyfikowany, ale i on wkrótce, bo w 1987 roku zniknął. Problem w tym, że dystres jako podstawowe kryterium zdrowia zupełnie nie sprawdza się w większości chorób i zaburzeń, a w przypadku niektórych jest nawet skrajnie szkodliwy. Bo, czy lekarz i pacjent będą negocjować, czy marskość wątroby przeszkadza czy nie i od tego uzależniać leczenie? A co z rakiem we wczesnym, bezbolesnym stadium, co z anoreksją? Skoro ktoś czuje się dobrze z zagrażającą życiu wagą, to wszystko jest w porządku? Rezygnacja z obiektywnych wskaźników zdrowia jest karkołomna! Ba, Zucker wprost przyznaje, że używając dystresu w przypadku klasyfikacji zaburzeń tożsamości płci, zaniedbano reguły nauki: „Myślę, że kryterium dystresu/upośledzenia nigdy nie zostało dobrze zbadane, jeśli chodzi o dysforię płciową lub jej poprzedników. Potrzebujemy faktycznie więcej nad tym popracować”.
Marsz przez instytucje. Pedofilię także próbuje się relatywizować
Z wywiadu z K. Zuckerem dowiadujemy się czegoś jeszcze. Zwierza się, że istnieją klinicyści, którzy chcą, aby zlikwidować tzw. parafilie (a więc zaburzenia takie jak: ekshibicjonizm, ocieractwo, sadyzm, masochizm, fetyszyzm, transwestytyzm i wreszcie pedofilia). On sam próbował przekonać grupę roboczą do wyróżnienia podtypów pedofilii w zależności od wieku ofiary, co ku jego zaskoczeniu, pomimo zaawansowania prac w wąskim gronie, nagle zniknęło z pola widzenia. „Ze wszystkich rzeczy, które się wydarzyły, ta była najbardziej zaskakująca, ponieważ nie sądziłem, że ta propozycja zostanie odrzucona. Myślałem, że była oparta na wielu bardzo solidnych dowodach empirycznych. Moim zdaniem, decyzja o odrzuceniu wyżej wymienionego wniosku z pewnością nie opierała się na podstawach naukowych, ale na innych kwestiach politycznych lub innych. Teraz jak sądzę, wiem, dlaczego wniosek został odrzucony, ale nie mogę o tym mówić ze względu na klauzulę poufności”. Hm, klauzulę poufności.
K. Zucker dodaje także, że uzgodniony wzajemnie sadomasochizm w świetle kryterium osobistego dystresu nie jest zaburzeniem i że panuje obecnie trend w kierunku rozróżnienia parafilii i zaburzeń parafilnych (czyli de facto istniałby np. ekshibicjonizm czy pedofilia, która jest zaburzeniem i taka, która nim nie jest).
Beata Wieczorek w swojej wyczerpującej monografii „Homoseksualizm. Przegląd światowych analiz i badań. Przyczyny, objawy, terapia, aspekty społeczne” ujawniła także wpadkę z pedofilią w ramach samego DSM. W trakcie prac nad DSM-5 Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA) zaklasyfikowało początkowo pedofilię jako „inną orientację seksualną”, „by potem w oficjalnym oświadczeniu by potem w oficjalnym oświadczeniu z 31 października 2013 r. wycofać się z tego, argumentując, że był to tylko błąd tekstowy, który zostanie poprawiony (zamiast „sexual orientation” powinno być „sexual interest”). Pedofilię zaliczono ostatecznie do parafilii” – czytamy. Tekst listu APA ujawniamy poniżej.
Co dalej?
Rozważania w ramach komitetów taksonomicznych DSM i ICD to tylko część sprawy. Pojawiające się w poważnych magazynach naukowych artykuły lobbujące na rzecz przeformułowania diagnostycznego ww zaburzeń seksualnych – to inna rzecz. Znam takich co najmniej kilka.
Obecnie we wstępie do podręcznika zaburzeń psychicznych DSM V znajdziemy dokładną definicję dystresu jako głównego kryterium diagnostycznego (choć nie użyto tu samego słowa „dystres”). W ICD kryterium to zastosowano np. w przypadku zaburzeń nerwicowych, aby zastąpić je mniej stygmatyzującym stwierdzeniem „zaburzenia lękowe” – jak podaje PsychoMEDIC.pl. Podobny zabieg zastosowano w przypadku homoseksualizmu, który w końcu wykreślono z listy zaburzeń oraz w obecnie zrelatywizowanej definicji, no właśnie, „zaburzeń tożsamości płci” czy może zdrowych ekspresji płci przeżywanych tylko u niektórych jako problematyczne? A biada temu, kto w gremiach profesjonalnych użyje niepoprawnej terminologii, za co mi samej oberwało się na jednym z polskich uniwersytetów, zostanie to od razu zauważone i poddane ostracyzmowi. To, że tych „płci” jest aktualnie ponad 200 nikogo już nie interesuje. To, że ustalenia DSM i ICD nie są dogmatami ponad prawdą i faktami – także. Niestety w ramach polityki diagnostycznej widzimy jak na dłoni, że ideologia zwycięża nad zdrowym rozsądkiem i empirią. Klasyfikacja ICD obowiązuje już oficjalnie od 1 stycznia 2022, choć w Polsce wciąż jest jeszcze wdrażana. Jak słusznie zauważył dr Łukasz Cichocki w książce „Między chromosomem a paragrafem”, dotychczas, zgodnie ICD-10 wyróżniano w Polsce kobiety i mężczyzn, wydaje się więc, że zmiany w klasyfikacji transseksualizmu sugerują, że przestała istnieć płeć biologiczna. Ponadto uzależnienia, schizofrenia czy otyłość także wiążą się często ze społeczną stygmatyzacją. Czy je także należy usunąć? Czy poddamy się tu międzynarodowej presji w zakresie „absolutyzacji ludzkich chęci”?