Franciszek nie stał się papieżem cywilizacji życia. Dziesięć lat pontyfikatu

Problem pontyfikatu Papieża Franciszka nie ogranicza się do trudności natury religijnej. Te oczywiście z perspektywy wiary, która dla katolików powinna być zasadniczym punktem odniesienia w oglądzie świata, nie mogą być lekceważone. Jednak warto spojrzeć na niektóre przynajmniej społeczne konsekwencje papieskich działań i wypowiedzi, ponieważ one także są niepokojące, a nawet szkodliwe.

Szkodliwość ta polega przede wszystkim na systematycznym, trwającym już przez dziesięć lat osłabianiu pozycji Kościoła jako instytucji, która będąc ostatnim dużym podmiotem o światowym oddziaływaniu, stoi w obronie naturalnych instytucji. Te instytucje to choćby prawna ochrona życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci, uzasadniona rozpoznaniem, wedle którego osobowy charakter ludzkiego życia nie ogranicza się do tylko niektórych jego aspektów jak np. świadomość. To także trwałe monogamiczne małżeństwo będące fundamentem życia rodzinnego. Kościół – jego myśliciele, teologowie i filozofowie – dzięki setkom lat pracy intelektualnej wyprowadził ludzkie poznanie o życiu społecznym z zabobonów przeszłości, które pozwalały na arbitralną i przygodnie uzasadnioną segregację i eliminację ludzi, ale także na dowolną ich kohabitacje z często lekceważącym stosunkiem do obowiązków, jakie człowiek winien mieć wobec swojego potomstwa.

Fakty obciążające papieża

W naszych czasach, poczynając od dwudziestego wieku z wielka siłą, przesądy te wróciły w retoryce społecznego postępu, uzbrojone w język akademicki. Zapewne zwolennicy tych przesądów woleliby mówić, że za ich poglądami stoją argumenty naukowe, byłoby to jednak nadużycie. Bowiem dzisiejsze przewagi np. etycznego utylitaryzmu w badaniach akademickich, mają przede wszystkim charakter polityczny i ideologiczny, a nie naukowy. Radykalny materializm, który stoi aktualnie za głównym nurtem akademickiego piśmiennictwa etycznego, ale i szerzej, humanistycznego, nosi oczywiste znamiona uprzedzeń o charakterze nienaukowym. Przesądy takie mają zwykle dwa podłoża, albo ignorancję w zakresie badań metafizycznych i biologicznych, albo wolę polityczną, której cele bezpośrednio zależą od instrumentalizacji człowieka jedynie jako obiektu podlegającego społecznej władzy. 

Papież Franciszek w debacie o zarysowanym powyżej kontekście odgrywa niestety rolę negatywną, ponieważ z samego wnętrza Kościoła katolickiego, będąc autorytetem dla wierzących i wielu niewierzących, relatywizuje kwestie dotyczące życia, śmierci i rodziny. Jakkolwiek znane są prywatne – lub też publiczne, ale o osobistym charakterze – papieskie wypowiedzi przeciwko mordowi prenatalnemu, tak od strony instytucjonalnej i politycznej Franciszek od lat umacnia swoich słuchaczy w przekonaniu, że kwestia tak fundamentalna dla ładu społecznego jak konieczność ochrony ludzkiego życia, ma w gruncie rzeczy charakter katolickiej opcji, a nie powszechnego zobowiązania.

Trzeba tu wskazać dwa ważne – symptomatyczne – fakty obciążające papieża. Pierwszym z nich jest wsparcie jakiego Franciszek udzielił w czasie ostatnich wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych kandydatowi Partii Demokratycznej, która jest obecnie jedną z najbardziej radykalnie proaborcyjnych organizacji na świecie. Tym gestem papież wysłał mocny przekaz do katolików z całego świata, że mogą oddzielić swoje własne przekonania etyczne, jako “prywatne”, od decyzji podejmowanych w życiu politycznym. Sprawa nie dotyczy tylko polityków, ale każdego, kto wrzuca do urny kartę do głosowania i zadaje sobie pytanie – czy kwestia ochrony życia powinna być centralnym czynnikiem przy ważeniu demokratycznego poparcia dla tej czy innej partii, tego czy innego kandydata na urząd. Papież swoim dwuznacznym stanowiskiem legitymizuje – przynajmniej na poziomie psychologicznym – tych wszystkich katolików, którzy w Polsce, jesienią 2020 roku zaznaczali swoją obecność w przestrzeni publicznej za pomocą proaborcyjnych piorunów. W jakiejś mierze Franciszek stał się promotorem postawy, którą dotąd można było uznawać za oksymoron – “katolicy za wyborem”. Niestety chodzi o wybór w sprawie tego czy zabijanie ludzi, którzy nie mają możliwości obrony przed przemocą społeczną, mieści się w cywilizacyjnej normie. 

Lekceważenie zasad Ewangelii

Stanowisko Franciszka można zresztą uznać za rozszerzenie i kontynuację innych błędów ludzi Kościoła, którzy w dwudziestym wieku udzielali politycznego poparcia ruchowi chadeckiemu. Chadecja – czyli chrześcijańska demokracja – jak wiadomo przyczyniła się w sposób znaczący do psucia w państwach europejskich praw chroniących życie. W ten sposób nominalnie katolickie partie zdeformowały swoich wyborców do postawy tragicznego relatywizmu, w którym nauczanie społeczne Kościoła, nawet w sprawach najpoważniejszych, nienegocjowalnych, może być lekceważone jako fakultatywne, opcjonalne. Właściwie, jako wyraz jeszcze jednej ideologii, w których każdy może przebierać wedle uznania, ponieważ – jak twierdzili niektórzy ważni dwudziestowieczni teologowie – sprawy społeczne nie należą do istoty chrześcijańskiego przesłania. Można je traktować ewentualne jako wybór osobisty, który jednak nie powinien stać ponad liberalnym modelem demokracji silnych. Lekceważenie społecznych konsekwencji przesłania Ewangelii, które jest spójne z prawem naturalnym trzeba uznać za poważny błąd. 

Ta słabość Papieża, będącego w sensie społecznym głosem całego Kościoła, działa na szkodę nie tylko katolików, ale i całej politycznej opcji na rzecz prawa naturalnego, której Kościół udzielał wsparcia, będąc reprezentantem zakorzenionej i długotrwałej tradycji etycznej, a kiedyś także politycznej.

Podobnie tragiczne znaczenie dla promocji ochrony życia ludzkiego – to jest drugi fakt jaki trzeba tu wspomnieć – miała likwidacja przez Franciszka utworzonej z inicjatywy Jana Pawła II Papieskiej Akademii Życia, ważnego ośrodka pracy intelektualnej działającego na rzecz promocji porządku prawnonaturalnego. Co gorsza PAŻ została zastąpiona przez argentyńskiego papieża nową instytucją, o niemal identycznej nazwie, w skład której jednak zamiast badaczy przekonanych do etyki życia weszło grono relatywistycznych akademików, często po prostu tej etyce przeciwnych. Sprzeciw ten rozpoczyna się od kwestionowania nieetyczności antykoncepcji, a kończy się – co powoduje prawdziwe zgorszenie – na poparciu dla aborcji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że papież z jakiegoś powodu – zupełnie inaczej niż jego poprzednicy – postanowił ogłosić etyczną kapitulację i bez walki oddać społeczeństwa pod władzę różnych form utylitarystycznej przemocy. A przemoc ta dotyczy coraz szerszego kręgu osób – tych w prenatalnej fazie życia, starszych, chorych, młodzieży zmagającej się z kryzysem tożsamości czy po prostu jednostek na tyle słabych, że są one niezdolne do stawiania oporu społecznemu procesowi wyłączania ich z kręgu praw przynależnych ludziom. Część z wymienionych powyżej kategorii osób w ciągu ostatnich dziesięciu lat wyraźnie utraciło papieskie orędownictwo.

Osobnym wątkiem, który wymaga by o nim wspomnieć są konsekwencje jakie przyniosła kościelna dyskusja na temat komunii świętej dla osób które zawarły sakramentalne małżeństwa, ale żyją w nowych związkach. Pozostawiając nieco na boku kwestie teologiczne, trzeba zapytać jakie dziedzictwo Franciszek pozostawił ludzkości inicjując tę kontrowersję, która obiegał przecież media całego świata. Zakończyła się ona – jak dotąd – papieską decyzją o nowym uformowaniu katolickiej dyscypliny w sposób, który łamie samą istotę sakramentalnej dynamiki. Dynamika ta mówiła – od samych początków Kościoła i słów samego Chrystusa – że nie ma możliwości by przystępować do sakramentu ołtarza jeśli zaciągnęło się grzech ciężki. A taki charakter mają pozamałżeńskie relacje seksualne i trwałe związki o charakterze przypominającym relacje małżeńskie.

Niebezpieczna gra

Po dziesięciu latach pontyfikatu papieża Franciszka dziedziczymy już dziś szerokie przekonanie społeczeństw, które przecież żyją w coraz słabszym związku z Kościołem, że papież ostatecznie zrezygnował z katolickiego nauczania o nierozerwalności małżeństwa. Trzeba zapytać, dla ilu małżeństw zmagających się z kryzysem, papieska postawa stała się rzeczywistą przyczyną zgorszenia tak poważnego, że porzuciły one nadzieje w sprawie możliwej naprawy swoich relacji. Ilu ludzi poczuło się usprawiedliwionych przez papieża w swoich decyzjach prowadzących do rozbicia własnych rodzin. Dziedzictwo Franciszka jest zatem – to po pierwsze – dziedzictwem rodzinnych tragedii, po drugie także symbolicznym znakiem wycofania się Stolicy Apostolskiej z obrony trwałości małżeństwa. A to przecież trwałe małżeństwo jest fundamentem nie tylko życia rodzinnego, ale i ładu społecznego, który może opierać się zarówno indywidualizmowi, jak i kolektywizmowi. Oba te “izmy” są dziś na stole w niebezpiecznej grze, którą jest tzw. proces budowania nowoczesnych społeczeństw. Co więcej w różnych aspektach indywidualizm i kolektywizm idą pod rękę i wspierają się w procesach degradacji godności ludzkiej. W tym kontekście papieskie umizgi do środowisk promujących agendę politycznego ruchu homoseksualnego wydają się wyjątkowo niebezpieczne. Wzmacniają poczucie, że papież Franciszek zakończył epokę rozwoju społecznego nauczania Kościoła i prowadzi jakiegoś rodzaju grę o trudnym do określenia celu, której kosztem okazują się wielkie dobra cywilizacyjne takie jak m.in. tradycja etyczna chrześcijańskiego zachodu. Czy mamy – w przypadku Franciszka – do czynienia z człowiekiem intelektualnie zagubionym, czy też może wytrawnym rozgrywającym, pewne jest, że postępowanie papieża z perspektywy dobra społecznego, a zatem po prostu ludzkiego, jest w wielu sprawach po prostu chybione. A to tylko wycinek z katalogu błędów popełnionych przez Argentyńczyka w ciągu dziesięciu lat pontyfikatu.