Chrzest Mieszka, czyli narodziny chrześcijańskiego narodu

Choć tekst ten – którego drugą część publikujemy dzisiaj – powstał w swoich zasadniczych zrębach już dziesięć lat temu, gdy 1050 rocznica chrztu Polski była jeszcze perspektywą nadchodzących lat, jego zasadnicza wymowa nie straciła swojej aktualności. Więcej, zamieszanie religijne i duchowe w jakim znajdujemy się – z różnych zresztą powodów – dzisiaj, czyni go jak sądzę wartym przypomnienia. Bowiem źródło łaski, z którego wyrasta Polska nie przestało bić i nie stało się tylko wspomnieniem przeszłości. Jednocześnie żyjemy w kulturze, której przedstawiciele wkładają wiele wysiłku by obecność Boga zniknęła z horyzontu ludzkiej świadomości. Poniższy esej był – i jest – niewielka próbą reakcji oraz oporu wobec tych złych zjawisk. Drugą część eseju Tomasza Rowińskiego będzie można na naszym portalu przeczytać w niedzielę.

Część pierwsza: Chrzest Polski, czyli wprowadzenie do polskości

Wprowadzenie do polskości

W związku z Chrztem Polski warto zwrócić uwagę na dwie płaszczyzny, pojawiające się w konsekwencji aktu, na który zdecydował się Mieszko: pierwsza była bardziej doczesna, chociaż przychodziła z góry, a drugą możemy określić jako boską, mimo że pojawiła się z dołu. Z góry przyszła do Polski ta siła, która okazała się konstrukcją niejednokrotnie trwalszą od samego państwa polskiego. Chodzi oczywiście o hierarchię Kościoła rzymskiego, tę nieustannie trwającą w naszym polskim życiu religijnym, politycznym i kulturowym regencję. Trudno może to sobie wyobrazić, ale przed Chrztem nie było jej wcale i dopiero po chrzcie zaczęła się kształtować, a zatem i zaczęło się jej oddziaływanie. Jeśli chcemy szukać jakiejś konstytutywnej zmiany, czy rewolucji (tyle że to niedobre słowo) w byciu ludów słowiańskich na ziemiach polskich w X wieku, będzie to pojawienie się nowej formy przyniesionej nam przez nadprzyrodzony Logos.

Z dołu przyszło coś innego, doświadczalnie bardziej boskiego, czy może raczej Bożego. Oto nagle plemienne państwo zachodnich Słowian przyjmując w swoje ciało Logos chrześcijaństwa zaczęło rozpoznawać Boga (metafora lunety właśnie tu oddziałuje szczególnie). Przestało być jedynie związkiem doczesnego i naturalnego bytowania, niepamięci, ale weszło w obszar łaski. Od tej pory Ktoś Inny stał się prawodawcą państwa-kraju, który przestał być tylko księstwem (czy później – królestwem) Mieszka i jego synów, ale stał się królestwem Boga bez mieszania jednak porządku władz służących mu wedle swojego powołania – w sferze doczesnej i duchowej. Nie ma tu zresztą niczego nadzwyczajnego. Ta zmiana jest tylko zwykłym powołaniem państw chrześcijańskich i nie należy mylić go z naszymi wyobrażeniami o teokracji.

Rozpoznawanie Boga odbywa się bowiem przez wolę władców, przez zapisy konstytucji, zarówno w ich dawnym, jak i nowoczesnym sensie, przez zapisy prawa zasadniczego i stanowionego. Dzięki temu społeczność polityczna wchodzi w orbitę królowania niebieskiego. Zmiana, jaka dokonała się w Polsce około roku 1000, zmieniła mentalność żyjącego tu ludu. Państwo, które przestało być wyłączną własnością jego władców, zaczęło stapiać się z tym ludem, a on także coraz bardziej w swoim powołaniu dostrzegał i rozpoznawał Boga. Można powiedzieć, że działo się to tym bardziej, im bardziej samo państwo skłaniało się ku zanikowi, czy to podczas rozbicia dzielnicowego, czy podczas rozbiorów lub w innych okolicznościach, jak choćby wojny w XVII wieku i czasy komunizmu.

cdn.

Tomasz Rowiński

Czytaj także: