Młodzież LGBT nie istnieje. O jedno kłamstwo mniej

W Polsce i za granicą nie ustają krucjaty rzekomo w obronie „dzieci i młodzieży LGBT”. Ma być ona dyskryminowana, ignorowana, jakoby przejawiana jest wobec niej nietolerancja. Ofiarą tego rodzaju narracji padł ostatnio m.in. Rzecznik Praw Dziecka Mikołaj Pawlak. Problem polega jednak na tym, że takie etykietowanie nie jest uprawnione z wielu różnych względów. „Dzieci i młodzież LGBT” po prostu nie istnieją. Nawet do 80% tych, którzy przyjmują taką identyfikację, z czasem identyfikuje się zgodnie z przeważającą częścią społeczeństwa.

Ukryte założenia

Milczącym i ukrytym założeniem nie tylko ostatnich krucjat społecznych „w obronie dzieci i młodzieży LGBT” (i kryjącego się za nimi publicznego biczowania) ma być teza o tym, że po pierwsze takie dzieci i młodzież istnieją. Po drugie, towarzyszy temu domniemane założenie, że dana tożsamość (płciowa czy seksualna) jest stabilna w czasie. Po trzecie, że jest ona niezmienna (lub zmieniać jej z jakichś względów nie należy), a po czwarte, że jedyną i słuszną drogą, którą należy tu podążać, jest tzw. coming out (ujawnienie orientacji). Następnie zaś: wspieranie i utwierdzanie w zadeklarowanej orientacji (stąd wymóg antydyskryminacji czy tolerancji).

Nie pytaj i błądź

Zgiełk i rwetes medialny czyniony wokół domniemanych czy rzeczywistych przypadków jakiejś formy ostracyzmu społecznego wobec dzieci zmagających się z problemami tożsamości płciowej ma wzbudzić społeczne poczucie winy i przykryć te ukryte założenia. Odstraszyć nas od zadawania podstawowych pytań. Wedle odwróconej zasady: „kto pyta, nie błądzi”, która tu staje się zasadą: „nie pytaj i błądź”.

Takich manipulacji jest zresztą więcej (niedawno pisałam o manipulowaniu poprzez używanie pseudonaukowego pojęcia „homofobia” – TUTAJ). Jakiekolwiek problemy osób o innej „orientacji” są z góry przypisywane dyskryminacji, a społeczeństwo staje się odgórnie winne. Można wręcz odnieść wrażenie, że specjalnie sprawdza się, czy dana osoba nie przejawiała jakichś problemów z tożsamością płciową, szukając kandydatów na ofiary na ołtarzu rewolucyjnych przemian społecznych.

CZYTAJ TAKŻE: „Zostałem zmanipulowany przez transseksualistę”. Poruszające świadectwo popularnego blogera

Manipulacje rzekomą dyskryminacją i samobójstwami

Dobrze ilustruje to manipulacyjne nastawienie tabelka, która znalazła się w materiałach UJ pt. „Bezpieczny student” („16 dni akcji przeciwko przemocy ze względu na płeć 25.11-10.12”, s. 8-9). Możemy tu jak na tacy zaobserwować, jak wmawia się społeczeństwu strukturalną nienawiść (tu nazywaną „relacjami władzy”). Wedle tejże tabelki biały, heteroseksualny mężczyzna, katolik, jest z definicji opresywny, a czarnoskóry ateista o orientacji LGBT – z definicji prześladowany. Jakie nastawienie do życia będzie miała studencka brać urobiona na taką neomarksistowską modłę?

Liberalne media z upodobaniem tropią zwłaszcza przypadki samobójstw rzekomo na tle LGBT. Nawet jeśli jakaś ofiara miałaby rzeczywiście upubliczniać informację o swojej „orientacji LGBT”, pozostaje jeszcze pytanie o to, czy poprawnie siebie zdiagnozowała (pamiętajmy o wieku), a po drugie: czy tragedia wydarzyła się rzeczywiście na tle „orientacji”, a nie była skutkiem zatargów koleżeńskich, dość powszechnej w wieku nastoletnim depresyjności czy problemów rodzinnych. Środowiska walczące o prawa “młodzieży LGBT” nie zadają sobie jednak trudu rzetelnego odpowiadania na te pytania. Nie interesują ich faktyczne przyczyny samobójstw, nad którymi oczywiście ubolewamy.

Czy „młodzież LGBT” w ogóle istnieje?

Wróćmy jednak do podstawowej kwestii. Czy „młodzież LGBT” w ogóle istnieje?

  1. Po pierwsze u dzieci (i młodzieży) cała osobowość (w tym rodząca się powoli seksualność) jest dopiero w fazie rozwoju. Ich seksualność ma charakter zalążkowy. Młodzież dopiero dojrzewa do seksualności. Nie ma tu mowy o ukształtowaniu i stabilności.
  2. Brak stałości oznacza brak niezmienności. Okres dojrzewania to wiek eksperymentów i wręcz strukturalnej niepewności, gdzie łatwo o pomyłkę w autodiagnozie.
  3. Po trzecie – bo głos zabrała tu nauka – tego typu etykietki LGBT są szalenie nietrwałe. Występuje tu duża zmienność. Jak duża? Według badań ok. 60-80% młodych osób, które początkowo identyfikują się jako LGBT, z czasem identyfikuje się jako heteroseksualne i cispłciowe, czyli nie transgenderowe (źródła danych przy odpowiedniej infografice Instytutu „Ona i On”).

CZYTAJ TAKŻE: 80% zmieniających płeć się rozmyśla. Prof. Lew-Starowicz po raz kolejny o fali detranzycji

Jakie nazwy stosować?

Jak w takim razie należy określać tę młodzież (bo stanowczo nie dzieci!), która mówi o sobie, że jest homo- czy biseksualna? Możemy tu mówić tylko o przejściowej identyfikacji albo o prehomoseksualizmie. Jeśli chodzi o młodzież, która identyfikuje się literką „T” (od transgender) – fachowo możemy mówić o dysforii płciowej, niezgodności płciowej lub (moja sugestia) zaburzeniach tożsamości płciowej. Słowem, nijak nie można porównywać osób dorosłych z dziećmi i młodzieżą o choćby przejściowych skłonnościach. Jak wspominałam, między samymi dziećmi a młodzieżą już występuje duża przepaść.

Nie dajmy się więc manipulować i sami także nie używajmy określenia „dzieci i młodzież LGBT”, nawet jeśli stosuje je ONZ czy UE. Co więcej, śmiem twierdzić, że tego typu publiczne etykietki mogą zwrotnie utwierdzać tę właśnie tożsamość. Na opornych może podziała argument, że zwlekanie z coming outem wg badań wręcz zapobiega samobójstwom. Ryzyko samobójstwa wśród chłopców ze skłonnościami homoseksualnymi zmniejsza się z każdym rokiem o 20%, kiedy nie określają siebie samych jako gejów” (Remafedi i in. 1991). Więc chyba warto…

Afirmacja Extra. Wesprzyj nowy projekt autorów Afirmacji