By stać się dobrym ojcem, trzeba się nieustannie formować, trzeba wymagać od siebie, by móc wymagać od dziecka – mówi Darek Car, założyciel zespołu muzycznego “Co tu się święci?”, złożonego z… ojców i dzieci. Na rynku ukazała się nowa płyta zespołu pt. „Gdy zechcesz”.
Muzyka łagodzi obyczaje i… zacieśnia relacje ojciec-dziecko?
Muzyka ma niesamowite właściwości. Już kilka dźwięków jest w stanie wywołać w nas określony stan emocjonalny. Każdy utwór niesie w sobie jakieś przesłanie. Muzyka jest ogromnym narzędziem do rozwoju kreatywności i najczęściej potrzeba więcej niż jednej osoby, by coś mogło powstać. Miałem kiedyś znajomego, który potrafił grać na wszystkim, ale nie potrafił śpiewać. Ja nie potrafiłem grać, ale nieźle wychodziło mi z kolei śpiewanie. Zatem to, co w nas mocne, ale zarazem to, co słabe, może być tym co łączy.
Podobnie jest w relacjach, po prostu siebie potrzebujemy. Możemy coś dać i coś od siebie zaczerpnąć. Słuchając razem piosenek, śpiewając je czy próbując wymyślać jakieś własne, nawet takie króciutkie, dwuwersowe śpiewanki, wchodzimy właśnie w taką relację. Czyli muzyka jest pewnym spoiwem i przestrzenią do spotkania. W naszym domu, w naszej rodzinie, jest ona dość istotna, sporo razem słuchamy, tańczymy, wygłupiamy się, no i tak się składa, że w pewien sposób rodzimy też nowe dźwięki i to też zbliża. Tworzenie piosenki pokazuje, co tak naprawdę w nas jest. Odsłaniamy się, przeżywamy to, co w nas mieszka, przez co możemy się lepiej poznać. Ważne, by znajdywać czas na tego typu wspólne bycie ze sobą.
Jest Pan liderem zespołu muzycznego “Co tu się święci?”, ale też autorem muzyki i tekstów. Zespół złożony jest z ojców i dzieci. Zapytam przewrotnie – dlaczego nie ma w nim mam?
Mamy są, z tym że pełnią inne, nie mniej ważne funkcje (śmiech). Mamy spinają wiele spraw organizacyjnych. Moja żona zajmuje się koordynacją wielu działań, bo z początkowo luźnego wspólnego muzykowania ten „projekt” rozwija się coraz bardziej. Prowadzimy cotygodniowe zajęcia dla zespołu, w zeszłym roku realizowaliśmy projekt warsztatów stacjonarnych i wyjazdowych, nagraliśmy i wydaliśmy płytę. Jest naprawdę ogrom rzeczy do ogarnięcia, zadbania. Dużo pomysłów pochodzi od mojej żony. Mamy wykonują lwią część roboty i jest to coś nieprzecenionego. Budowanie zespołu to nie tylko sama muzyka i jej wykonanie – to też wszystko, co stoi za tym, by było to możliwe. Bez kobiet, bezapelacyjnie, nie dalibyśmy rady.
CZYTAJ TAKŻE: Walka, opera i międzypokoleniowa pasja. Opowieść o rodzinie Kaczmarków | ale RODZINA!
Rodzic musi nosić w sobie obraz Boga
Wydaliście nową płytę „Gdy zechcesz”. Okładka nawiązuje do wartości tkwiących w naszych korzeniach, a w tekstach piosenek nie boicie się wspominać o Bogu. Jak to się ma do mody na filmy Marvela i umiłowanie do mediów społecznościowych? I jak Wam się udało przekonać dzieci do dobrych, opartych na wierze fundamentach?
Projekt graficzny tworzyła też jedna z mam we wspólnej koncepcji z moją żoną i ze mną. A odpowiadając, to po prostu my staramy się żyć tymi wartościami. Nie ma innej drogi. Można kogoś przekonywać, opowiadać, ale tym, co tak naprawdę ma moc, jest przykład i codzienne życie.
Ja 11 lat temu przeżyłem nawrócenie, a raczej dzieje się ono od momentu, gdy doświadczyłem, że Jezus jest tą Prawdą, której całe życie szukałem. Że nie jest ideologią, a Kimś żywym i realnym. Że jest Panem świata widzialnego i tego duchowego, czyli bardziej realnego, bo wiecznego, mimo że nie do ogarnięcia przez zmysły. Wiem, że On mnie stworzył, że ma miłość do mnie tak potężną, że jej nie ogarniam, ale chcę ją przyjmować. Z drugiej strony jest też jednak coś, co nie chce bym poznał Boga i należał do Niego, i to też bardzo konkretny duchowy byt, mega inteligentny, więc łatwo dać się nabrać na jego sztuczki.
Nie demonizuję mediów społecznościowych, sam z nich korzystam jako środka komunikacji i promowania tego, co jest dobre. Widzę jednak, jakie zmiany zaszły w ludziach na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat, właśnie od czasu, gdy weszły szeroko internet i smartfony. To coś, co naprawdę rozkłada młode społeczeństwo. Telefon jako zastępczy rodzic to coraz częstszy motyw już u rocznych dzieciaków. Gdzie to prowadzi? Można już przeczytać tysiące badań na temat tego, jak rozwala to młody umysł, jak zniewala. Mamy już miliony kilkulatków, którzy są wręcz przyssani do telefonów. To bardzo smutne, bo to wina rodziców, którzy zamiast postarać się dać dziecku czas, uwagę i swoje zaangażowanie, wybierają łatwą drogę.
W naszym domu, w przedszkolu i szkole, do jakiej chodzą nasze dzieci i dzieci z „Co tu się święci?”, staramy się świadomie korzystać z nowoczesnej technologii. Nie jest to łatwe, tym bardziej, że coraz częściej nasza praca wymaga laptopa czy użycia telefonu, ale nasze dzieci do 3. roku życia w ogóle nie oglądały bajek. Dużo czytaliśmy, rysowaliśmy, rozmawialiśmy. Do tego ruch i zabawa. A co da taki „Marvel” mojemu dziecku? Da mu miłość, której potrzebuje? Zbombarduje jego mózg bodźcami dającymi krótką przyjemność, której później dziecko potrzebuje coraz więcej, a, nie mając jej, jest smutne i nie potrafi na niczym się skupić, bo wszystko musi być tu i teraz.
Wracając do fundamentu pytania. Jeśli we mnie, jako rodzicu, będzie żywy obraz Boga (a wierzę, że na ten obraz każdy jest stworzony), to żaden superbohater nie zajmie w życiu dziecka miejsca Boga.
CZYTAJ TAKŻE: Co miał na myśli JP2 pisząc o właściwościach komunijnych rodziny?
Dzieci warte są zaangażowania
Co się dzieje, gdy wchodzicie do studia nagraniowego? Zespół liczy 40 dzieci… (śmiech)
Tak… to duży kaliber (śmiech). Nie zaryzykowałbym wejścia z całą czterdziestką, to byłby armagedon. Głosy rejestrowaliśmy grupkami lub solo. Praca w studio jest wymagająca. Można się starać, by była jak najbardziej ciekawa, ale ostatecznie dziecko im mniejsze, tym mniej czasu się ma, by nagrać coś owocnie.
To znaczy?
Chciałem, żeby pewną partie refrenu nagrały najmniejsze dzieci – trzy- i czteroletnie. By była tam energia i radość tych najmłodszych. „Hej, hej, hej” w piosence „Przytulak” otwierającej płytę to właśnie ten fragment. Trzy krótkie słowa powitania, a ile trzeba było się natrudzić. To, by każde zaśpiewało w tym samym momencie, by ktoś kogoś nie kopał po nogach, by ktoś wrócił z siusiu… Do tego zdolność koncentracji u takich malców spada bardzo szybko i utrzymanie ich ze słuchawkami na uszach przy mikrofonie w jednym miejscu jest coraz trudniejsze z każdą sekundą. Najstarsi mieli po 11 lat i to już całkiem inny wszechświat i tryb pracy. Choć każde dziecko jest inne i innej pomocy, towarzyszenia lub poprowadzenia potrzebuje.
Musi mieć Pan dużo cierpliwości…
Oprócz całej tej frajdy, energii i satysfakcji, taka praca naprawdę dużo kosztuje. Wiele razy mówiłem sobie w duchu lub nawet już pod nosem: „Dość. To nie dla mnie. Koniec”. Ale po chwili wiedziałem, że i te dzieci, i to, co robimy, jest warte tego zaangażowania i pracy. Nasz wspólny czas, oprócz tego, że razem śpiewamy i coś tworzymy, ma też charakter wychowawczy i edukacyjny, a to zawsze kosztuje. Szkolę swoją cierpliwość (śmiech).
CZYTAJ TAKŻE: „Jestem wspaniały!” Z wizytą u rodziny Sternickich
Przepis na dobre ojcostwo
Co oznacza dobre ojcostwo i jaki jest przepis na dobre ojcostwo?
Przede wszystkim trzeba kochać, ale taką miłością opartą na prawdzie i mądrości. Miłość to w tym momencie najbardziej zdewaluowane słowo świata. Za miłość podaje się coś, co może być nawet jej przeciwieństwem. Wierzę, że „Bóg jest miłością” i – by kochać – trzeba najpierw tę miłość przyjąć od Niego. Poznajemy czym jest miłość, poznając Boga. To coś, czego doświadczam, że jako człowiek nie byłbym w stanie być ojcem i pewnie bym w ogóle nim nie był, gdybym nie spotkał Boga, nie uwierzył i nie zaczął z Nim żyć. To On mnie uzdalnia do bycia naprawdę człowiekiem, daje mi miarę człowieczeństwa, która wyrasta ponad spłaszczone miary tego, co często promuje „świat”, media, najróżniejsze koncepcje.
Dobre ojcostwo to czas spędzony z dzieckiem, czas, który coś wnosi. Lepiej być przez 15 minut skoncentrowanym na dziecku i byciu z nim całym sobą, niż 2 godziny niby być, ale tak naprawdę gdzieś się minąć. By stać się dobrym ojcem, trzeba się nieustannie formować, trzeba wymagać od siebie, by móc wymagać od dziecka.
Dziś dla dzieci rodzice są często „boomerami”. Wspólny projekt z ojcami nie jest dla dzieci powodem do wstydu? Nie lepsi są idole z YT?
Już googlujeę, co oznacza „boomer”… Aha, „spadaj dziadku” (śmiech), ale też „atomowe okręty podwodne przenoszące pociski balistyczne”. Które określenie miała Pani na myśli? (śmiech)
“Co tu się święci?” to dość młody zespół. Nasze dzieci są w tym wieku, że chyba za wcześnie na takie słowa. Mówiąc to, mam nadzieję, że takie nigdy nie padną, chociaż wiem, że różnie z tym bywa, nawet w rodzinach bardzo kochających, dających czas i stawiających na relacje. Czasem też po prostu muszą paść, bo dziecko to niezależny byt, a i my musimy usłyszeć takie słowa, by się obudzić i zorientować, że zgubiliśmy z dziećmi kontakt.
Celem nas jako rodziców jest doprowadzenie dzieci do samodzielności zbudowanej na mocnym fundamencie. Wiele zależy od tego, czym się napełniamy, czym żyjemy jako rodzice i jako rodziny. Nie mamy w domu telewizora, nasze dzieci do czasu liceum nie będą miały smartfonów. Niech mi Pani wierzy – nie cierpią na tym. Dostają coś nieskończenie lepszego. Mają rodziców, którzy starają się dobrze spędzać czas z nimi, wieść ciekawe, rozwijające się w swym potencjale życie. Chcemy budować relacje, a nie klikać spacje.
Mamy też to szczęście, że wokół mamy masę rodzin, które żyją podobnie. Naprawdę dużo jest takich ludzi (śmiech). Ja znam setki – osobiście! – i to są szczęśliwe osoby, wiedzące po co żyją i sięgające głębiej. Widzę też szczęśliwe dzieci. Czemu takie dziecko ma czuć obciach, gdy robi coś fajnego z kimś, kto je kocha i kogo ono kocha? W takim świetle idole z YT obrazują jakiś brak, jakieś wołanie o coś, czego być może nie doznali. Tak to wygląda z mojej perspektywy, ale może warto spytać o to dzieci.