Kolęda z wysokości

Kiedy w piątek, 22 grudnia, na scenę Studia Koncertowego Polskiego Radia do naszej rodzinnej orkiestry dołączyli 6-letni Staś (mój wnuk) i 7-letnia Stefania (wnuczka Mateusza), doświadczyłem namacalnie siły tradycji. Mówiąc nieco oficjalnie: długie trwanie niematerialnego dziedzictwa kultury najprościej i najskuteczniej działa właśnie w przekazie pokoleniowym, w rodzinie.

Dom

Kolędy raczej przyswajaliśmy. Działo się to organicznie. To nie była nauka. Słyszeliśmy śpiewających rodziców, rozbrzmiewały w kościele, śpiewaliśmy w chórze ministrantów. Potem w domu pojawiła się płyta z “Pastorałką” Schillera i Maklakiewicza. Podobały się nam tamte opracowania, barwne aranżacje żywy język i świetne aktorskie interpretacje.

My także, pod kierunkiem mamy, wystawialiśmy jasełka. Liczne rodzeństwo pozwalało stworzyć podstawową obsadę potrzebną do inscenizowanej opowieści o Bożym Narodzeniu… Najstarszy Antek grał świętego Józefa, Joanna była Najświętszą Panienką, ja – karczmarzem, który nie wpuścił świętego Józefa i Maryi, bo nie było miejsca w gospodzie. W innej scenie grałem pasterza, w kolejnej – jednego z trzech Króli. Młodsze rodzeństwo było aniołkami, a maluchy owcami. Najmłodsze oczywiście grało rolę Jezuska w żłobku.

A ponieważ w kolejnym roku to małe dzieciątko już wcale nie było małe i ciągle uciekało ze żłóbeczka (którym był duży wiklinowy kosz na bieliznę), rodzice musieli postarać się o uzupełnienie obsady. Za rok pojawiało się całkiem nowe dzieciątko, więc poprzedni aktor zasilał szeregi owieczek lub aniołków. Tata, architekt, przygotowywał scenografie, mama zaś akompaniowała na fortepianie. Widownię stanowili dziadkowie, liczne ciotki, sąsiedzi i zaprzyjaźnieni księża.

W końcu w domu pojawiła się gitara, potem też inne instrumenty. Tata zarządził wysłanie nas wszystkich do szkół muzycznych. Gdy już cokolwiek potrafiliśmy grać na instrumentach, nasze skromne zrazu umiejętności od razu włączaliśmy do wspólnego kolędowania. Tak rodziły się pierwsze nieśmiałe autorskie opracowania.

CZYTAJ TAKŻE: Przeżyjmy to jeszcze raz! Relacja z wyjątkowego koncertu kolęd Rodziny Pospieszalskich!

Nagrania

Z biegiem lat domowe aranżacje przybierały coraz dojrzalszy kształt. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, ale mama uznała, że nasze wersje są na tyle dobre, że powinniśmy je koniecznie zarejestrować. Nie traktowaliśmy tego całkiem poważnie i właściwie tylko przypadek sprawił, że zdecydowaliśmy się wejść do studia nagrań.

Na jednej z towarzyskich imprez, u aktora Grzegorza Wonsa, wraz z braćmi, a było to w okresie Bożego Narodzenia, zaintonowaliśmy dziarsko kolędy. Grzegorz podchwycił – znał dobrze teatralną wersję “Pastorałki” Schillera i zrobiło się całkiem wesoło. Obecny tam aktor i reżyser Grzegorz Warchoł, który wtedy pracował w drugim programie TVP, oryginalność, a jednocześnie autentyzm naszego wykonania, uznał za wartościowe na tyle, że zaproponował nam nagranie świątecznego programu.

Postawiłem warunek – owszem tak, ale najpierw nagrajmy te kolędy w profesjonalnym studiu fonograficznym i do gotowego materiału muzycznego zainscenizujemy sceny w telewizyjnym studiu. Zależało nam, żeby wykorzystać wszystkie możliwości wielośladowej rejestracji dźwięku, ponieważ każdy z nas potrafił obsłużyć kilka instrumentów.

Dzięki temu właściwie w cztery osoby (Karol, Marcin, Mateusz i ja) plus oczywiście nasze żony, córka Karola, 10-letnia Paulinka oraz zaproszeni goście: perkusista Piotrek „Stopa” Żyżelewicz i Wojtek Waglewski, nagraliśmy rozbudowaną wersję dziewięciu kolęd. Było oczywiście miejsce na popisy dzieci. Na nagraniu słychać wokalną ekipę w wieku od 4 do 6 lat. Syna Karola – Szczepana, synów Marcina i Mateusza: Nikodema, Mikołaja, Łukasza i Marka. Program wyemitowała TVP na Boże Narodzenie 1991 r.. Nagrania zaś ukazały się na płycie CD w 1994 r.

CZYTAJ TAKŻE: Boże Narodzenie – łódź ratunkowa

Scena

W tym samym roku zostaliśmy zaproszeni do nagrania telewizyjnego koncertu live. Żeby odtworzyć na scenie to, co zmieniając instrumenty nagraliśmy metodą wielu nakładek w studiu, o pomoc poprosiliśmy zaprzyjaźnioną muzyczną rodzinę Steczkowskich oraz ekipę świetnych muzyków z Podhala (obecny zespół Zakopower). W charakterze solisty wystąpił opromieniony blaskiem świeżo nagranej płyty z Milesem Daviesem Michał Urbaniak. Program został zrealizowany w Collegium Maius w Poznaniu. Od tego momentu pojawiły się zaproszenia na koncerty.

Wyruszaliśmy na koncertowe trasy, ponawiane każdego roku. Z czasem, gdy dzieciaki dorastały i chwytały za instrumenty, zaczynaliśmy być coraz bardziej samowystarczalni. Siostry Steczkowskie niezależnie przygotowały samodzielny program kolędowy, a my, w oparciu już tylko o rodzinny skład, tworzyliśmy nowe opracowania kolejnych kolęd i pastorałek. Nasze wersje weszły na stałe do repertuaru stacji radiowych, pojawiły się także kolejne zaproszenia do telewizji. Najwięcej radości sprawiały nam jednak trasy.

Wynajętym autokarem, z profesjonalną ekipą techniczną, każdego roku przemierzaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, grając najczęściej w kościołach. Te długie godziny razem, w autokarze, w hotelach, na zapleczach scen, pozwalały nam być ze sobą, świętować Boże Narodzenie dłużej, nieraz aż do końca okresu kolędowania, do 2 lutego. Potem przyszły zaproszenia z zagranicy. Najczęściej były to koncerty dla Polaków. Kolędowaliśmy m.in. w Paryżu, Lyonie, Londynie, Wiedniu, Brukseli, Hanowerze, Wilnie, Solecznikach, Trokach, Rydze, Kijowie, Lwowie, Żytomierzu, Samborze, Mińsku czy Grodnie.

CZYTAJ TAKŻE: “Lektury domowe”: Duchowe przeżycie Narodzenia Pańskiego? Spędź ten czas z Mickiewiczem!

Polskość

Dla naszej diaspory, rozsianej po świecie, właśnie kolędy są bodaj najważniejszym znakiem rozpoznawczym i elementem cementującym nie tylko więź z rodzimą kulturą, ale także konstruującym tożsamość. Tajemnica Bożego Wcielenia, wyśpiewywana w kolędach, kantyczkach i pastorałkach, często na swojską nutę, to nie tylko ewangelizacja. Zważywszy na charakter muzyki, gdzie mamy przecież bogactwo polonezów, mazurów, kujawiaków czy żywych oberków, pastorałki i kolędy dla wielu z nas stanowią dziś jedyny pomost do polskiej kultury źródłowej. Ludowa witalność folkloru inspirowała nas i była usprawiedliwieniem scenicznych szaleństw.

Mimo bardzo wielu koncertów, wyczerpujących tras, często zimnych kościołów, najbardziej dumny jestem z tego, że nie utraciliśmy autentyczności przeżywania radości Bożego Narodzenia. Często po występach, na wspólnych kolacjach, chwytaliśmy ponownie za instrumenty (korzystając z kultowego zbioru „Kantyczek” Kaszyckiego, zawierającego ok. 360 utworów) i śpiewaliśmy jeszcze do późna. Pomysły na harmonizację, na rozbudowanie formy i charakter rytmu, przychodziły często właśnie w takich momentach. Wyimprowizowane spontanicznie riffy, dorabiane na gorąco drugie głosy, wzbogacały formę, a później, już w nieco bardziej okiełznanej postaci, były rejestrowane i zapamiętywane, by w końcu pojawić się na scenie i na kolejnej płycie.

CZYTAJ TAKŻE: Przypominajmy o historyczności osoby Jezusa Chrystusa!

Rodzina

Nasze dzieci z czasem założyły rodziny. W rodzinie pojawiły się synowe, niektóre z dyplomami szkół muzycznych, które w sposób naturalny dołączały do orkiestry. Dziś ich dzieci, czyli trzecie pokolenie, szturmuje scenę. Bo także dzieciństwo wnuków upływa w autokarze, na trasach, na zapleczach scen. Bywało nieraz, że matki, w trakcie koncertu, schodziły nagle do garderoby, żeby nakarmić niemowlaka, a ja głowiłem się, jak zmienić scenariusz występu, bo właśnie solistka zniknęła mi z oczu.

Kolędy, dla wnuków tak jak i dla nas i naszych dzieci, stają się wehikułem, który rozwija w nich muzyczną pasję, a wspólne występy stają się natychmiastową nagrodą. Pozwolą im (mam nadzieję) przetrwać potem długie godziny żmudnych ćwiczeń na instrumencie. Patrząc wstecz, widzę, że trwanie naszej kolędniczej, objazdowej trupy stało się przestrzenią integracji.

Autonomiczne już małżeństwa i rodziny z dorastającymi, a potem dojrzałymi dziećmi i ich pociechami spotykają się, żeby wspólne spędzać święta i tworzyć zawodowe przedsięwzięcia. Wielka w tym zasługa Izy i Mateusza, którzy jako pierwsi zbudowali po Częstochową duży dom i postarali się o wielki stół, zdolny pomieścić przy Wigilii ponad dwudziestu kolędników. Dynamika demograficzna w kolejnym pokoleniu uniemożliwia już dziś takie spotkania, ale te kilkanaście lat, gdy nasze dzieci dorastały, okazało się kluczowe dla naszych dzisiejszych relacji. A przecież, jak to w rodzinach bywa, kolędowe trasy nie zawsze były usłane różami.

Życzenia ks. Twardowskiego

Gdy w 1999 roku, z myślą o autorskiej kolędzie, poprosiłem ks. Jana Twardowskiego o napisanie dla nas tekstu, stary kapłan napisał kilka linijek, które brzmią tak, jakby były dedykowane właśnie nam:

Daj nam Boże wiarę,

Wiarę zawsze żywą,

Zdrowie na święta,

Dla bliskich cierpliwość.

Refren:

Kolęda płynie z wysokości,

śpiewa na całego

i uczy miłości.

Wejście wnuków na scenę i widoczna u nich pasja dają mi poczucie, że muzyczne dziedzictwo przetrwa. Ale by kolędowanie przetrwało i było autentyczne, modlimy się o zawsze żywą wiarę dla nas i przyszłych pokoleń.

ZOBACZ REPORTAŻ Z CYKLU “ALE! RODZINA” POŚWIĘCONY RODZINIE POSPIESZALSKICH: