Gdy osiem lat temu Anna Przybylska umarła na raka, płakał cały kraj. Film dokumentalny „Ania” Krystiana Kuczkowskiego i Michała Bandurskiego to opowieść o cenionej i obdarzonej ogromną sympatią aktorce, która potrafiła być naturalna bez względu na okoliczności. To też film, w którym słyszymy, że najważniejszą jej rolą w życiu była dla niej rola matki.
Gdy ojciec jej dzieci, piłkarz Jarosław Bieniuk dostał kontrakt w Turcji, Przybylska spakowała siebie i dzieci i pojechała za mężem. W pełni świadomie postawiła swoją karierę pod znakiem zapytania mówiąc, że „rodzina musi być razem”. To było dla niej naturalne i niedyskutowane. Jak to, żeby rodzić dzieci. Do swoich dzieci mówiła: „jeśli nie będziecie się cieszyć z małych rzeczy, nigdy nie ucieszą was duże”. Urodziła troje, ale deklarowała, że chętnie po czterdziestce urodzi czwarte. Nie dożyła 36 lat.
- Czytaj także: Wiktoria Ulma – definicja kobiecości
Największe sukcesy
W filmie „Ania” aktorka odnosi się do swoich największych sukcesów w życiu: „uważam, że wiele w życiu osiągnęłam. I mam tu na myśli moją rodzinę, moją najpiękniejszą rolę, jaką do tej pory zagrałam. Nigdy to, co stworzyłam zawodowo, nie dorówna temu, że jestem dumną matką trójki dzieci i że to są takie kochane dzieciaki”. Wyciska łzy scena, w której aktorka mówi, że jej najmłodszy syn, Jasiek, będzie ją pamiętał tylko ze zdjęć. Gdy umierała Przybylska jej córka Oliwia miała 12 lat, Szymon 6, a Jaś 3 lata. Film „Ania” rozpoczyna się od sceny, gdy do domu wchodzi Jaś i zdmuchuje świeczki urodzinowe na torcie. W tle na półce stoi czarno-białe zdjęcie jego pięknej matki. Jaś ma dziś 11 lat.
W filmie bliscy aktorki opowiadają, że przed śmiercią zbliżyła się do Boga. Na łamach magazynu „VIVA!” w czasie leczenia onkologicznego aktorka przyznała, że wyspowiadała się pierwszy raz od trzynastu lat i „teraz znowu kumpluję się z Panem Bogiem, chodzimy co niedziela na kawę. Bardzo dobrze mi z tą przyjaźnią. Uwierz mi, że po tych spotkaniach jest mi naprawdę o wiele lżej. I myślę, że dostałam swoją lekcję od Niego w jakimś celu. Po coś”.
Sylwia Kołdyńska