Znajomy wykładowca szkoły artystycznej poprosił studentów by uzgodnili z grupą (ok 20 osób) termin egzaminu ustnego. Studenci zaproponowali czwartek – 16 czerwca. Wtedy profesor zwrócił uwagę, że to Boże Ciało, dzień ustawowo wolny od pracy i ważne święto religijne. Studenci odpowiedzieli – co z tego? Nam wszystkim termin odpowiada. Wykładowca poprosił kategorycznie o inną datę i wtedy zaproponowali 19 czerwca – niedzielę.
I inna historia, którą już w swoich felietonach przywołałem. W niedzielę, 10 lipca, w parafii św. Kamila w Zabrzu, dwóch młodych mężczyzn zakłócało mszę św. krzycząc i używają wulgaryzmów. Sprawcy (22 i 25 lat) byli nietrzeźwi – zachowywali się bardzo agresywnie wobec wiernych, nawet gdy interweniowała Policja. Również w Lublinie, dwójka młodych wandali podczas mszy św. wtargnęła do kościoła, palili papierosy, pili alkohol, zachowywali się głośno, wykrzykiwali wulgaryzmy. Wyprowadzeni siłą z kościoła, oddali mocz na stojący na placu kościelnym krzyż.
Zerwanie z wartościami
Te przykłady to tylko mały fragment większego obrazu – pokazujące, że w pokoleniu Polaków urodzonych na przełomie tysiącleci, nastąpiło jakieś zerwanie. Generacja (nie cała, ale pewnie znacząca część) to już jakby ludzie z innej planety. Nie znają, a może nie przekazano im, oczywistych w naszym kręgu kulturowym, norm. Gdzie są przyczyny tego analfabetyzmu?
Niewiedza, a może, nazwijmy wprost, zdziczenie obyczajów? Lub łagodniej – cywilizacyjna zapaść? Ale przecież antyklerykalizm był od zawsze elementem polskiego pejzażu światopoglądowego i nie notowano takich zjawisk.
Jest jednak różnica w postawach pokolenia „Zet”, z tym co pamiętamy z czasów PRL-u i wczesnych lat postkomunizmu. Gdy Jerzy Urban (i tygodnik „NIE”) zarządzał wyobraźnią sierot po PRL, antyklerykalizm tamtych środowisk był świadomym wyborem – odrzuceniem niechcianej, ale oczywistej kultury chrześcijańskiej. Wydaje się, że dziś w Polsce, mamy już do czynienia z pierwszym post-chrześcijańskim pokoleniem.
Religijność Polaków
Patrząc na badanie religijności Polaków po pandemii, właśnie w pokoleniu młodych urodzonych na przełomie tysiącleci, laicyzacja postępuje najszybciej. Dziś z praktykami religijnymi, z Kościołem, z wiarą, utożsamia się ledwie 1/4 tej generacji.
Dwa lata temu, w październiku, po ogłoszeniu wyroku TK, podczas ulicznych zadym zwanych Strajkiem kobiet (na szczęście tylko niektórych) widząc duże grupy młodych ludzi skandujących proaborcyjne hasła, pytano z niedowierzaniem – czy to są wychowankowie polskich szkół? Po pierwsze, czy można o nich mówić „wychowankowie” – przecież szkoła (uwaga nie generalizując – na szczęście nie wszędzie) abdykowała z wychowania. Po drugie, czy manifestujący pod znakiem pioruna, wrzeszczący: „wyp…..ać!!” chodzili na katechezę i WDŻ? Przecież te przedmioty są nieobowiązkowe.
Nie wdając się w złożone przyczyny tego zjawiska (indukowanie permisywnych postaw przez kulturę masową, szkodliwa rola mediów społecznościowych, szkody psychiczne w skutek prze-bodźcowania ciągłym wystawieniem na emocjonalne treści z ekranu), zerwanie cywilizacyjne to nie tylko kwestia światopoglądowa. To zjawisko mające głębokie, mierzalne skutki społeczne. Normy kulturowe, system wartości wyniesiony z chrześcijaństwa to czynniki wychowawcze i profilaktyczne. Młodzi ludzie, nie musieli czytać kodeksu karnego, by wiedzieć, które zachowania są akceptowane społecznie, które zaś szkodliwe, czyli piętnowane. Prawo, owszem jest czynnikiem normotwórczym, ale wcześniej jest przekaz następujący w rodzinach, wychowanie do moralności w szkole, jasny podział, na zachowania – dobre i złe. Wspólnota, w której następuje zerwanie cywilizacyjnej ciągłości, wystawiona jest na poważne zagrożenie.