Kardynał Gerhard Muller pozostaje jednym z najważniejszych głosów w świecie katolickim występujących przeciwko coraz szerzej zauważanej tendencji do lekceważenia depozytu wiary w Kościele. Lekceważenia, które nie przychodzi ze świata, ale w wnętrza samego wspólnoty – przynajmniej nominalnie – wierzących. Niemiecki duchowny od lat jest bardzo aktywny jako myśliciel, publicysta i kaznodzieja. Podróżuje, wydaje kolejne książki i głosi umacniając swoją pozycję krytyka tendencji, które zdają się dziś dominować w kręgach kościelnej władzy.
Szczególnie ważne dla dzisiejszej pozycji kard. Mullera okazało się mianowanie go przez papieża Benedykta XVI w 2012 roku prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Nikt wtedy nie spodziewał się, że ten teolog, o którym wielu z obawą mówiło, że jest modernistą, stanie się już niedługo punktem odniesienia w przewlekłym sporze o rozumienie katolickiego małżeństwa, który wywołał sam papież. Papież, który przecież powinien umacniać braci w wierze zamiast utwierdzać ich w chaosie. Wiadomo jednak, że kard. Muller nie trafił na stanowisko prefekta Kongregacji przypadkowo – Benedykt XVI miał do niego zaufanie. Zresztą członkiem Kongregacji Muller był od roku 2007 a zatem, gdy zostawał jej szefem znał uwarunkowania tego środowiska. Choć niemiecki kardynał unika wypowiedzi bezpośrednio krytycznych o samym papieżu, jest jasne, że stał się jednym z nieformalnych liderów kościelnej opozycji, która kwestionuje zasady programu trwającego pontyfikatu.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Czeskie wartości. Demograficzny sukces nad Wełtawą
W obronie doktryny
Wypowiedzi kardynała są często bardzo stanowcze, nawet gdy dotyczą najważniejszych dla papieża Franciszka kościelnych projektów. Tak choćby dzieje się z synodem o synodalności, którym Muller nazwał próbą „wrogiego przejęcia Kościoła”. „To nie ma nic wspólnego z Jezusem Chrystusem, z Trójjedynym Bogiem” – mówił kardynał na jesieni zeszłego roku w telewizji EWTN. „Uważają, że doktryna jest tylko programem partii politycznej, która może ją zmienić według swoich wyborców” – dodawał. Kardynał zarzucił także hierarchom zarządzającym synodem, że instrumentalizują działanie Ducha Świętego redukując jego obecność w Kościele do narzędzia za pomocą, którego będą mogli zrealizować swoje polityczne plany. Kardynał wprost przeciwstawił się koncepcji, w której papież razem z sekretariatem synodu mieliby mieć uprzywilejowaną pozycję „słuchaczy” Ducha Świętego. Taką właśnie perspektywę można znaleźć w dokumencie przygotowawczym synodu znanym pod nazwą „Synodalnego vademecum”.
Trzeba także przypomnieć, że nieoficjalnym powodem, dla którego kard. Muller został usunięty ze stanowiska prefekta kongregacji (oficjalnie papież po pięciu latach posługi nie przedłużył Mullerowi kadencji) było jego jednoznacznie krytyczne stanowisko wobec relatywistycznej interpretacji adhortacji „Amoris laetitia”. Jak wiadomo, papież Franciszek ostatecznie, w korespondencji z biskupami Argentyny, opowiedział się za tym, by pod pewnymi warunkami do Komunii świętej mogli być dopuszczanie rozwodnicy żyjący w nowych związkach. Również ci, którzy nie zachowują dyscypliny podyktowanej przez Jana Pawła II w adhortacji „Familiaris consortio”. Jak wiadomo, Jan Paweł II zgodził się, by żyjący w nowych związkach rozwodnicy mogli przystępować do Eucharystii jeśli podejmą wysiłek wstrzemięźliwości seksualnej. To prawda, że interpretacja, którą sformułował episkopat Argentyny, jest niejednoznaczna i ona sama może być interpretowana na sposób katolicki lub relatywistyczny, jednak wymowa papieskiej odpowiedzi na tę korespondencję została odebrana w duchu podważenia niezmiennego nauczania katolickiego o nierozerwalności małżeństwa.
Różna interpretacja
Kardynał Muller w duchu proponowanej przez Benedykta XVI hermeneutyki ciągłości konsekwentnie interpretował „Amoris laetitia” w zgodzie ze słowami Chrystusa i w ciągłości z całą tradycją katolicką. Wedle niej nie ma możliwości, by do Komunii świętej przystępowały osoby z sumieniami obciążonymi grzechem cudzołóstwa. A taka jest właśnie sytuacja chrześcijan, którzy zawarli ważny sakramentalnie związek małżeński, ale obecnie żyją w relacji przypominającej małżeństwo z inną osobą.
„Taki dokument powinien się opierać na słowach Chrystusa dotyczących nierozerwalności małżeństwa, na Piśmie Świętym, na nauczaniu soborów… „Amoris laetitia” z teologicznego punktu widzenia zawiera braki, co prowadzi do poważnych różnic interpretacyjnych” – mówił kardynał w 2018 roku, już po tym jak został odsunięty przez papieża od wpływu na kierunek, w którym zmierza Kościół.
„Konferencje episkopatu mogły więc dać sprzeczne, a nawet diametralnie przeciwstawne interpretacje, gdyż dokumentowi brakuje niezbędnej jasności. Nie byłoby tych sprzeczności interpretacyjnych, gdyby końcowa redakcja została przejrzana przez Kongregację Nauki Wiary” – dodawał Muller.
Kardynał musiał jednak zdawać sobie sprawę, że to z woli papieża Franciszka tekst adhortacji nie trafił do Kongregacji Nauki Wiary, która – co było właściwie oczywiste – zaprotestuje przeciwko próbie zmiany niezmiennego nauczania katolickiego. Nawet jeśli taką zmianę poprze papież.
Na tym polega dramat współczesnego Kościoła, który kard. Muller zdaje się właściwie diagnozować – hierarchowie i teologowie sprawujący instytucjonalną władzę w Kościele zdają się nie widzieć właściwie żadnej wartości w dorobku jaki przez wieki stworzyła, bazująca na Ewangelii antropologia chrześcijańska. Problem ten dotyczy zresztą nie tylko antropologii. Wszytko teraz ma być światowe, nawet – mówią nam o tym dokumenty przygotowawcze do synodu o synodalności – głos Ducha Świętego ma przychodzić do Kościoła ze świata, a nie z Objawienia. Objawienie jest odsuwane na bok i zastępowane enigmatycznym głosem ludu. Niestety coraz rzadziej jest to Lud Boży.