Chrzest Mieszka, czyli wprowadzenie do polskości

Choć tekst ten – którego pierwszą część publikujemy dzisiaj – powstał w swoich zasadniczych zrębach już dziesięć lat temu, gdy 1050 rocznica chrztu Polski była jeszcze perspektywą nadchodzących lat, jego zasadnicza wymowa nie straciła swojej aktualności. Więcej, zamieszanie religijne i duchowe w jakim znajdujemy się – z różnych zresztą powodów – dzisiaj, czyni go jak sądzę wartym przypomnienia. Bowiem źródło łaski, z którego wyrasta Polska nie przestało bić i nie stało się tylko wspomnieniem przeszłości. Jednocześnie żyjemy w kulturze, której przedstawiciele wkładają wiele wysiłku by obecność Boga zniknęła z horyzontu ludzkiej świadomości. Poniższy esej był – i jest – niewielka próbą reakcji oraz oporu wobec tych złych zjawisk. Drugą część eseju Tomasza Rowińskiego będzie można na naszym portalu przeczytać w niedzielę.

Jeśli nowe obchody Millenium Chrztu Polski, czyli ich 1050 rocznica przypadająca w roku 2016, mają odegrać rolę, jaka może stać się ich udziałem, potrzebne jest obudzenie przekonania, że szczególne znaczenie w dziejach Polski ma pamięć, która jest dla nas instytucją nie tylko doczesną, ale i nadprzyrodzoną. Bez duszpasterstwa pamięci utracimy naszą narodową formę i przestaniemy być Polakami. A nowej formy nie możemy się spodziewać, ponieważ nie ma dziś też nowych źródeł dla narodowego życia polskiego. Zresztą dla narodu chrześcijańskiego źródło jest zawsze jedno. Ta odmienna forma jeśli dziś by się pojawiła, zrobiłaby z nas kogoś innego – na pewno nie Polaków, którymi jesteśmy i byliśmy, a także którymi wciąż mamy szansę pozostać. Forma jest bowiem sprawą zasadniczą.

Pamięć Boga

Święty Augustyn mówił, że to pamięć Boga utrzymuje świat w istnieniu – pobrzmiewa w tym przekonaniu swoisty platonizm jednego z najważniejszych Ojców Kościoła zachodniego. Pamięć dla Augustyna „stwarza tę szczególną rzeczywistość, którą jest «teraźniejszość»: pamięć wyodrębnia pewien krąg nieprzerwanego toku wydarzeń i ujmuje go w dzisiaj”. Joseph Ratzinger w swoich wypowiedziach na temat eschatologii, czyli sprawach ostatecznych, dopowiadał, że nieśmiertelność i zmartwychwstanie człowieka są możliwe tylko dlatego, że Bóg każdego z nas zachowuje w swojej pamięci. A pamięć Boga stwarza rzeczywistość.

“W biblijnym przepowiadaniu zmartwychwstania istotną jego treścią nie jest wyobrażenie, iż ciała zostaną przywrócone duszom po długim czasie pośrednim, tylko sensem jego jest głoszenie ludziom, że oni, oni sami, nadal żyją; nie mocą własną, tylko dlatego, że Bóg ich zna i kocha, więc że nie mogą zginąć”

W podobny sposób narody chrześcijańskie są w rękach Opatrzności. Potrzeba jednak, by same nie zamykały się na wybranie, jakie Bóg im ofiarowuje. W tym sensie przeznaczenie Polski wręcz nie może realizować się poza chrztem, ponieważ nie ma dla niej innego początku.

“To, co istotne w człowieku – osoba, trwa; to, co dojrzało w ziemskiej egzystencji cielesnej duchowości i uduchowionej cielesności, istnieje nadal w inny sposób. Istnieje nadal, gdyż żyje w pamięci Boga”

Jak zauważał Joseph Ratzinger, pamięć Boga daje zatem nadzieję, która wykracza daleko poza nas samych: wskrzesza człowieka. Podobnie może też wskrzesić naród, nawet jeśli on sam zapomniał o sobie – ponieważ Bóg nosi go w swojej pamięci takim, jakim jest w istocie. Istota to także „to, co dojrzało w ziemskiej egzystencji”. Zatem nie chodzi o ideę Polski, Polskę na nieboskłonie, która Polaków nie potrzebuje, by istnieć, ale o prawdziwą Polskę razem z Polakami. Oczywiście człowiek jest ważniejszy od narodu, dlatego Bóg go wskrzesi w Dniu Ostatecznym. Jednak i naród ma swoje punkty dostępu do łaski, sposoby dostępu do Stwórcy. Nie powinno wydawać się nam kontrowersyjne, że Polska i Polacy wciąż istnieją dzięki Bogu i Jego pamięci.

CZYTAJ TAKŻE: „Cywilizacja chrześcijańska nie jest skamieliną”

Kościół jako Pamięć

Jeśli chodzi o pamięć, do pewnego stopnia podobnie rzecz się ma z Kościołem. Jest on nie tylko religią – konkretne formy religijności zmieniają się, nawet w ramach katolickiej ortodoksji. Jest także pamięcią, która przechowuje to, co wiemy o zbawieniu i sprawach najważniejszych dla człowieka. Przechowuje także wiele dóbr doczesnych, które mogą podtrzymywać i umacniać chrześcijańskie życie. Z pewnością do tych dóbr należą trwanie i dzieje narodów chrześcijańskich – Kościół jest strażnikiem ich sensu. Danièle Hervieu-Legér, francuska socjolog, uchwyciła ten rys religii i Kościoła w niezwykle przekonujący sposób:

“[Religia] jest czymś innym od wierzenia. To ostatnie to zbiór indywidualnych lub grupowych przekonań niepoddających się weryfikacji, ale nadających sens i spójność ludzkiemu doświadczeniu. Wierzenia mogą więc być takie czy siakie, ich kształt zależy przede wszystkim od tego, czy spełniają swoją funkcję – jeśli nie, jest to impuls do zmiany wierzenia. Religia natomiast to specyficzny rodzaj organizacji i funkcjonowania wierzenia, owa „specyficzność” zaś leży w tym, że odwołuje się do pamięci poprzednich pokoleń, a więc do tradycji. Dzięki temu powstaje coś, co można nazwać linią wyznaniową, religijną tożsamością, która zawiera w sobie wzorce dotyczące wszystkich dziedzin ludzkiego życia. Istnienie religii wymaga ciągłej anamnezy, „odpamiętywania”, przywoływania przeszłości, ponieważ to ona nadaje religijny sens teraźniejszości i patrzeniu w przyszłość”.

W Polsce bez chrześcijaństwa sens nie jest możliwy do odcyfrowania – inaczej jest tylko bezkształtem czasu, a Polacy dziećmi we mgle szukającymi u poetów-fałszywych proroków nadziei, że to oni „założą formalne podstawy ich odrębnego, nieprzetłumaczalnego na inne języki istnienia”. Polska swoje formalne podstawy nabyła u początku – inaczej w ogóle by nie zaistniała. Jeśli miałaby ich dopiero szukać, znaczyłoby, że może być czymkolwiek. Może być nie-Polską, może być estetycznym obrazem Polski oderwanym od losu Polaków wszystkich czasów. Wtedy jednak nie byłoby czego bronić. To dramat każdego patriotyzmu niereligijnego. Tymczasem odpowiedź, czym jest polska forma, daje nam historia, w której zakotwiczyliśmy – wskazuje ona na jeden bardzo konkretny moment, kiedy polskość wynurzyła się z mroku, z bezkształtu. Może nawet sama o sobie jeszcze wiele nie wiedziała, ale jej istota już była w niej zawarta. Już była w pamięci Boga i Kościoła. Bóg i Kościół patrzyli na kraj Mieszka i wiedzieli, czym on jest oraz w czym może się zrealizować jego życie. Polska jest dzieckiem Kościoła. Mówił o tym Jan Paweł II w roku 1979 na Placu Zwycięstwa. Słowa Papieża były anamnezą. One wciąż stanowią wielkie przypominanie polskiej formy, ale szansa na anamnezę jest także przed nami.

CZYTAJ TAKŻE: Świętujemy 1057. rocznicę chrztu Polski. Skąd znamy datę?

Zagubione dziedzictwo

W znacznej mierze zagubiliśmy ten swój sens w XX wieku – przyczyniły się do tego choćby tragedie nazizmu i stalinizmu. Myślę przede wszystkim o masowej śmierci tych, którzy w każdym narodzie są żyjącą pamięcią – o inteligencji. Nowa inteligencja, która przyszła po II wojnie światowej, musiała w znacznej mierze być wykorzeniona. Takie były wobec niej oczekiwania: była implantem, który próbował przeorientować polskość. Do dziś ponosimy konsekwencje tego naderwania. Niestety nawet zmagania o niepodległość po II wojnie światowej były w znacznej mierze walką o wolność partykularną – wolność młodych rewizjonistów, młodych katolików otwartych. Horyzont Całości – tej formy polskiej – był dla nich niezrozumiały. To sukces komunistów – uczynić z Kościoła społeczny folklor, zaćmić niezbędność łaski. Zauważyło to wielu (choćby ks. Józef Tischner, co dla niektórych czytelników może być zaskakujące): gdy z miesiąca na miesiąc w roku 1989 to, co chrześcijańskie, z tego, co ważne, stało się wrogim. Forma narodu – katolickość – okazała się jedynie wehikułem, narzędziem przemian dla nowego rodzaju partykularyzmu – porewizjonistycznego liberalizmu, neokomunizmu i interesów nomenklatury. Partykularyzm establishmentu PRL-u ustąpił establishmentowi neokomunizmu. Polacy zaczęli błądzić, czego przykładem było odrzucenie nauczania papieskiego z pielgrzymki w roku 1991. Ryszard Legutko w Eseju o duszy polskiej pisał wręcz, że Polska nie sięga dalej niż do PRL-u, że to, co w niej dobre, założył na nowo Jan Paweł II. To radykalna opinia, do pewnego stopnia socjologicznie uzasadniona, choć – przede wszystkim – efektowna. Jeśli wrócimy jednak do Augustyna i socjologii pamięci, pojmiemy, że nawet w sytuacji granicznej – obcowania wobec szczeliny niebytu – nasze istnienie zależne jest od pamięci Tego, który tworzy rzeczywistość, i Jego Kościoła.

Dlatego zarówno obchody Millenium w roku 1966, którym przewodził kardynał Stefan Wyszyński – pomimo kontrakcji komunistów w postaci świeckich obchodów tysiąclecia państwa polskiego – jak i pielgrzymka Jana Pawła II do Polski, a w szczególności homilia na Placu Zwycięstwa w roku 1979, były swoistym opowiedzeniem na nowo Polakom, kim są – ową anamnezą zaszczepioną narodowi. Jan Paweł II konsekwentnie budował opowieść o Polsce składaną ze strzępów narracji, z puzzli, w którą zamieniały ją kolejne próby zerwania podejmowane przez zaborców, okupantów, „sojuszników”, a także ich wewnętrznych sprzymierzeńców. Jakie było źródło tej anamnezy? Zostało wydobyte ze skarbca pamięci Kościoła, poniekąd z pamięci samego Boga. Te skarby wciąż w niej tkwią, a potrafili je udostępnić Jan Paweł II i Stefan Wyszyński.

Warto zatem w roku 2016 [ale i w roku 2023 – przyp. TR] przypomnieć najbardziej elementarny i fundamentalny związek polskości i katolickości, wyrażający się w wydarzeniu Chrztu, w widzialności polskiego chrześcijaństwa, ale też w całych dziejach, kiedy Kościół był swoistym interregnum lub regencją polskiego istnienia ‒ elementem polskości trwalszym nawet niż państwo Polaków.

cdn.

Tomasz Rowiński