Problem z nominacją abp. Victora Manuela Fernandeza na prefekta Dykasterii Nauki Wiary ma dwoisty charakter. Po pierwsze jest to problem natury teologicznej. Arcybiskup po prostu jest teologicznym relatywistą gotowym, jak się zdaje, do dowolnego manipulowania przy katolickiej doktrynie. Po drugie zaś ciągnie się za nim historia obrony księdza wobec, którego sformułowano poważne oskarżenie o drapieżnictwo seksualne.
Jeśli chodzi o teologię, wystarczyłoby powiedzieć, że abp Fernandez był jednym z merytorycznych redaktorów adhortacji “Amoris Laetitia”, czyli tego niesławnego dokumentu, którym Papież Franciszek chciał otworzyć drogę do Komunii świętej dla rozwiedzionych żyjących w ponownych, niesakramentalnych związkach. Sprawa dziś oczywiście trwa w pewnego rodzaju zawieszeniu. Jeśli ktoś przyjmuje najwyższy autorytet Objawienia, nie może zgadzać się z nowym nauczaniem zaproponowanym przez Papieża. Jeśli ktoś jednak uważa, że Papież stoi wyżej niż Słowo Boże, sam sam Chrystus, wtedy oczywiście nie będzie miał problemu z nauczaniem “Amoris laetitia”.
Postać abp. Fernandeza
Arcybiskup Fernandes bez wątpienia należy do tej drugiej grupy. Nie tak dawno, bo na początku marca br. w jednej ze swoich homilii katolicką doktrynę sakramentalną nazwał “straszą”, pomimo tego, że pochodzi ona od samego Chrystusa. “Nie zdając sobie z tego sprawy Kościół przez wieki rozwijał doktrynę pełną klasyfikacji, które ustalały, że tylko ochrzczeni, którzy są w łasce Bożej, mogą przyjmować Komunię, a ci, którzy są w grzechu śmiertelnym, nie mogą tego robić. Tylko ci, którzy okazują skruchę za swoje grzechy i okazują zamiar zadośćuczynienia, mogą otrzymać sakramentalne rozgrzeszenie” – mówił z dezaprobatą arcybiskup.
Tego rodzaju myślenie uczenie nazywa się “nowym paradygmatem” w teologii, jednak jego praktyczne przesłanie jest bardzo proste – ludzkie doświadczenie, ludzkie mniemania i ludzka perspektywa mają więcej do powiedzenia w Kościele niż Boże Objawienie. A w konsekwencji, jak mówi abp Fernandez, osoby w grzechu ciężkim mogą przystępować do Komunii Świętej, pary homoseksualne mogą otrzymywać od Kościoła błogosławieństwa, chrzest nie jest warunkiem udziału w największych tajemnicach Kościoła, za to wciąż obowiązujące nauczanie Kościoła to coś “strasznego”. Można zapytać jak ktoś taki mógł chcieć zostać księdzem, teologiem, biskupem? Co w ogóle robi on jeszcze w Kościele?
Skoro abp Fernandez uważa się za teologa bardziej progresywnego niż papież Franciszek, to trzeba zupełnie wprost powiedzieć, że mamy do czynienia z kimś dla Kościoła niebezpiecznym. Z kimś kto będzie gotowy w dowolny sposób niszczyć i wykoślawiać zasady oraz formy życia katolickiego. Także te fundamentalne, bezpośrednio zakorzenione w prawdach objawienia. Próbkę stylu abp. Fernandeza widać dobrze w jego pozytywnej opinii na temat błogosławieństwa par homoseksualnych. Powiedział on niedawno, że nie ma powodu by takich błogosławieństw nie praktykować, jeśli tylko praktyka ta nie będzie szła w kierunku tworzenia wrażenia, że Kościół uznaje małżeństwa homoseksualne.
“Małżeństwo, w ścisłym znaczeniu tego słowa, to tylko jedno: stabilny związek dwóch osób tak różnych jak mężczyzna i kobieta, którzy są dzięki tej różnicy zdolni do zrodzenia nowego życia. Nie ma nic, co można z tym porównać; używanie tej nazwy do opisania czegoś innego nie jest ani dobre, ani celowe. […] Uważam, że należy zachowywać wielką ostrożność, tak, by uniknąć rytuałów albo błogosławieństw, które mogłoby podsycać zamieszanie. A jednak, jeżeli błogosławieństwa udziela się w taki sposób, że nie ma takiego zamieszania – należy to przenalizować i potwierdzić. Jak widać, chodzi tutaj o odejście od dyskusji teologicznej na rzecz kwestii roztropności czy dyscypliny” – stwierdził. Znając jednak sposób działania homoseksualnego lobby trzeba zapytać – jak długo utrzyma się takie stanowisko i kiedy takie błogosławieństwa przerodzą się w parodię sakramentu.
Wykorzystywania seksualne
Jeśli chodzi o wątek moralny, niepokój musi budzić sposób rozpatrzenia przez abp. Fernándeza sprawy wykorzystywania seksualnego w jego archidiecezji, czyli La Placie. W 2019 roku, w odpowiedzi na pojawiające się zarzuty wobec ks. Eduardo Lorenzo stanowczo stanął w obronie oskarżonego i nie dał wiary ofiarom. Okazując lekceważenie wobec względów bezpieczeństwa dzieci, Fernández zostawił księdza w parafii, nawet gdy zgłaszali się kolejni oskarżyciele. Arcybiskup odsunął ks. Eduardo Lorenzo od posługi dopiero, gdy sprawa nabrała charakteru karnego, ale jako powód swojej decyzji podał względy zdrowotne ks. Lorenzo.
W grudniu 2019 roku, kilka godzin po wydaniu przez sędziego nakazu aresztowania, ks. Lorenzo popełnił samobójstwo. W reakcji na to wydarzenie abp Fernández wydał jedynie krótkie oświadczenie, w którym stwierdził, że Lorenzo popełnił samobójstwo „po długich miesiącach ogromnego napięcia i cierpienia”. Nie da się zaprzeczyć, że tak mogło być. Jednocześnie jednak Fernandez nie przekazał ofiarom żadnych słów pocieszenia, mówiąc jedynie, że będzie się modlił za „tych, którzy mogli zostać urażeni lub dotknięci” zarzutami wobec księdza. Tej sytuacji sprzed czterech lat należałoby się dokładniej przyjrzeć, by pisać jednoznacznie o złym działaniu arcybiskupa. Jednak właśnie! Tak poważna sprawa kwalifikuje abp. Fernandeza raczej do tego by on sam został przebadany przez Dykasterię Nauki Wiary, w której kompetencji jest zajmowanie się sprawami przemocy seksualnej dokonywanej przez księży i jej ukrywania, niż do tego by mógł on jej przewodzić. Papież Franciszek uważa niestety inaczej. Obyśmy tego wszyscy w Kościele bardzo nie pożałowali.
Czytaj także:
Tomasz Rowiński