Dziś (6.08) o 12.30 Prezydent RP Andrzej Duda odznaczył pośmiertnie Orderem Orła Białego ks. Franciszka Blachnickiego, wielkiego wychowawcę młodzieży, twórcę propagującej trzeźwość Krucjaty Wyzwolenia Człowieka oraz oazowego Ruchu Światło-Życie. Szerzej zapowiadaliśmy to wydarzenie TUTAJ, (jego harmonogram został w ostatniej chwili, z uwagi na załamanie pogodowe, zmieniony). Dziś za to pragniemy podzielić się z Wami świadectwem naszego redaktora naczelnego, Pawła Nowackiego, który dokładnie 51 lat temu w strugach deszczu wchodził na “małopolską górę Tabor” razem z ks. Blachnickim oraz kard. Karolem Wojtyłą.
W 1972 roku, dokładnie w niedzielę, 6 sierpnia, w to samo święto, byłem uczestnikiem ówczesnej wspólnoty oazowej. Ks. Franciszek nazywał to spotkanie “naszą górą Tabor”.
Owego dnia, 51 lat temu, poranek był mglisty, ale przedpołudnie słoneczne. Jedynie górale, u których gościliśmy w Tylmanowej, powiadali nam: “bedzie loć”, zatem, ruszając w górę, zaopatrzyliśmy się we wszelkie możliwe kurtki i płaszcze przeciwdeszczowe.
Wspinaliśmy się naszą grupa oazową odsłoniętym grzbietem, spoglądając co i rusz za siebie, bowiem od poprzedniego dnia żyliśmy wiadomością, że Eucharystię będzie sprawował arcybiskup krakowski kard. Karol Wojtyła. A nuż gdzieś tu na szlaku go spotkamy, ale – prócz pięknej panoramy doliny i pobłyskującego Dunajca – niczego nie dostrzegliśmy.
Jednakże po pół godziny wędrówki na równoległym grzbiecie spostrzegliśmy kilkuosobową grupę zmierzającą w tym samym kierunku. Sądeckim zwyczajem pogwizdaliśmy na (do) nich, a oni nam odgwizdali. Im bliżej było miejsca spotkania, tym wyraźniej w owej grupie rysowała się lekko zgarbiona, ale górująca nad pozostałymi sylwetka ks. Franciszka, a na czele grupy rozpoznać było można krzepką postać Kardynała.
Pośród oazowych śpiewów trwały przygotowania do polowej mszy św. Niebo spowijały coraz ciemniejsze chmury i zgodnie z zapowiedzią naszych gospodarzy wkrótce zaczęło “loć”. Padał coraz bardziej intensywny deszcz, aż zaczęła się taka ulewa, iż nasze przeciwdeszczowe kurtki, płaszcze, na niewiele się zdały. Wszyscy byli kompletnie przemoczeni. Ulewa ustała dosłownie na kilkanaście minut w czasie udzielania Komunii Świętej, po tym, gdy kardynał zaintonował pozaliturgiczną, tutejszą śpiewkę: “nie lyj dyscu, nie lyj, bo cie tu nie trzeba”.
Do Tylmanowej schodziliśmy w strumieniach deszczu. Przestało padać, gdy dotarliśmy do parafialnego kościoła, gdzie na nieszporach raz jeszcze spotkaliśmy się z Kardynałem Wojtyłą. Kilkaset osób w niewielkiej przestrzeni kościoła schło na stojąco.
Tyle wspomnień, tyle pamiętam po pół wieku… Ufałem, że historia może się powtórzyć: z Eucharystią w strugach deszczu, tyle że tym razem z Prezydentem RP.