Media coraz częściej informują o gigantycznej epidemii uzależnienia Amerykanów od tzw. leków przeciwbólowych lub uspokajających, czyli opioidów, które de facto są narkotykami, ale legalnymi, bo przepisywanymi przez lekarza na receptę. Od pewnego momentu każdy pretekst był dobry, by obywatel USA mógł skutecznie znieczulić zarówno ciało i duszę, zapomnieć o problemach i sztucznie wywołać stan euforii i błogostan. Po 30 latach okazało się, że co czwarty Amerykanin jest uzależniony, nie wyłączając nawet dzieci. Co gorsza ten problem występuje także w innych krajach Zachodu…
Ale najgorsze w tym jest to, że ten problem nie jest bynajmniej daleki i egzotyczny. Epidemia wszelkich typów uzależnień stoi na progu domu każdego z nas. Czasami nawet już przeniknęła do wewnątrz. Czy mamy wciąż szansę na skuteczną obronę?
Jak obronić się przed tą pandemią?
“Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni” – tako rzecze nieszczęsny, nieszczęśliwy do granic obłędu i samobójstwa Fryderyk Nietzsche. Choć w jego przypadku ta zasada się sprawdziła w wersji dlań niekorzystnej. Jego słowa przypomina Anna Lembke, autorka książki „Niewolnicy dopaminy”. Autorka jest profesorem psychiatrii i medycyny uzależnień w Stanford University oraz terapeutką z 30-letnią praktyką. Na swoim koncie ma ponad 100 publikacji naukowych. Jej książka przynosi odpowiedź na pytanie: “Jak znaleźć równowagę w epoce obfitości oraz jak uchronić samego siebie przed skutkami epidemii dopaminy?”.
Wbrew pozorom problem uzależnień nie dotyczy tylko ludzi o wysokim statusie materialnym, lecz także tych, którzy doświadczają pewnego niedostatku lub tylko mają takie subiektywne odczucia. Wnioski, które autorka nam bardzo jednoznacznie przedstawia, oparte są zarówno o badania naukowe, jak i jej osobistą praktykę terapeutki. Lembke ilustruje swoje tezy przejmującymi opowieściami swoich pacjentów. Ludzi, którzy doświadczyli tej straszliwej formy niewolnictwa jaką jest uzależnienie. Jako praktyk widzi dramatyczne zmiany we współczesnym społeczeństwie, gdzie ucieczka przed realnym życiem, przed odpowiedzialnością za swoje postępowanie, powoduje lawinowy przyrost liczby ofiar dopaminowej epidemii.
Od czego (nie) zależą uzależnienia?
Czekolada czy seks? Narkotyki czy alkohol? Media społecznościowe czy maratony na platformach filmowych? A może sporty ekstremalne połączone z pracoholizmem i seksoholizmem? Lista możliwości jest oczywiście dłuższa. Chodzi o to, że każdy z nas potrafi na niej odnaleźć swoje słabe punkty. Nawet jeśli nie jesteśmy uzależnieni, każdy zły nawyk zbliża nas stopniowo do granicy, gdzie zaczyna się uzależnienie. Kłopot polega na tym, że na tych granicach nie ma żadnych tablic informacyjnych i nie wiemy, w którym momencie wkraczamy na teren nieprzyjaciela.
Anna Lembke świadomie pokazuje nam na wstępie, że ryzyka uzależnienia są niezależne od czysto statystycznych czynników zwiększających ryzyko, jak np. doświadczenie traumy, pozycja społeczna, ubóstwo, bezrobocie lub innych czynników. Nawet zadowolenie z życia rodzinnego i dobrobyt materialny nie chronią przed uzależnieniem od dopaminy, która w naszym mózgu wyzwala wszelkiego rodzaju odczucia zadowolenia, euforii i maksymalnej ekstazy, i która skłania nas do powtarzania zachowań lub przyjmowania substancji stanowiących źródło „dopaminowego strzału”.
CZYTAJ TAKŻE: Smartfon – cichy zabójca. Jak telefon niszczy organizm i relacje?
Zwierzęcy mechanizm kontra ludzki umysł
Ten zwierzęcy mechanizm, który jest naturalną częścią naszej biologicznej natury, zawsze był źródłem problemów wtedy, gdy nie był kontrolowany przez nasz ludzki umysł. Alkoholizm, narkotyki, hazard i seksoholizm to zjawiska stare jak świat. Jednak przełom XX i XXI wieku przyniósł katastrofalną w skutkach zmianę. Internet poszerzył skalę uzależnień od pornografii, potem narkotyków i hazardu, a teraz generuje następne odmiany uzależnień, o których nie śniło się naszym przodkom. Zdaniem Anny Lembke działa tu żelazna reguła: im większa łatwość i dostępność narkotyku alkoholu czy porno, tym bardziej przyspiesza proces uzależnienia.
Wspomniane opiaty, dostępne na żądanie, spowodowały w USA 4-krotne zwiększenie liczby wypisywanych recept w latach 1999-2012. Za tym przyszła eksplozja liczby zgonów i liczby trwale uzależnionych. Raporty naukowe, oparte na statystykach, jednoznacznie potwierdziły, że dostępność zwiększyła popyt oraz liczbę ofiar. Ale równocześnie badacze wskazują, że działa mechanizm odwrotny. W czasach prohibicji w USA liczba uzależnionych spadła o połowę. Mimo powstania czarnego rynku, spadała nawet po przywróceniu sprzedaży alkoholu i dopiero w latach 50-tych zaczęła coraz szybciej wzrastać.
Niewidzialna ręka czarnego rynku
Autorka podkreśla że wniosek kategoryczny jest taki: wszelkie chemiczne substancje uzależniające stają się środkiem pozornie wspomagającym radzenie sobie z problemami życiowymi, jednak ich skutki uboczne prowadzą do życiowej katastrofy. Ale jest jeszcze być może gorsza wiadomość. Uzależnienie prowadzi do zmian epigenetycznych, czyli dziedzicznych zmian ekspresji genów mimo braku mutacji w sekwencji DNA. W praktyce oznacza to rosnące ryzyko pojawienia się choroby nowotworowej lub innej przewlekłej u dzieci osób uzależnionych.
Niestety rosnąca podaż napędza popyt i tempo wzrostu rośnie. Wolny rynek – legalny i nielegalny – rośnie gwałtownie. Nasza gospodarka „dopaminowa”, czyli coś, co historyk David Courtwright nazwał “kapitalizmem limbicznym”, napędza tę zmianę, dodatkowo wspomaganą przez technologię, która zwiększa nie tylko dostęp, ale także liczbę i różnorodność oraz siłę oddziaływania substancji uzależniających!
CZYTAJ TAKŻE: Uwaga! Wakacje to czas narkotykowej inicjacji
Doczesne szczęście zamiast zbawienia?
Kluczowe pytanie, na która odpowiada Anna Lembke, brzmi: “Gdzie tkwią źródła naszej skłonności do uzależnień i jakie mechanizmy biologiczne, psychiczne i społeczne wpływają na nasze zachowania?”. W tym ostatnim obszarze autorka wskazuje na przykład na przyczyny obecnego kryzysu. Kryje się za nimi zmiana kulturowa w sytych społeczeństwach Zachodu, które razem z rewolucją obyczajową lat 60-tych XX wieku stopniowo zmieniały swój ideał dobrego życia.
Autorka nie ma wątpliwości co do tego, że coraz większa i coraz dalej idąca potrzeba zaspokajania nowych oczekiwań i potrzeb, nieustannie i szybko, na wszelkie możliwe sposoby, stała się najwyższą wartością. Dzisiaj żyjemy w czasach, gdy nawet altruizm nie jest już dobrem samym w sobie, ale jednym ze sposobów na osiągnięcie WŁASNEGO DOBROSTANU(!).
Autorka cytuje Philipa Rieffa, psychologa i filozofa, autora książki: “Triumf podejścia terapeutycznego. Znaczenie wiary w czasach pofreudowskich”, który napisał, że: “Człowiek religijny urodził się po to, aby być zbawionym, człowiek psychologiczny rodzi się, aby być zadowolonym”. Autorka zwraca uwagę, że niemal codziennie docierają do nas komunikaty nawołujące, by dążyć do szczęścia i nie ograniczają się one do sfery psychologii. Również współczesna religia promuje teologię “samoświadomości”, wyrażania siebie i samorealizacji jako “najwyższego dobra”.
Ogólnoświatowe “Róbta co chceta”
W swojej książce “Zła religia” Ross Douthat opisuje new age’ową teologię “Boga wewnątrz” jako “wiarę, która zarazem jest kosmopolityczna i pocieszająca, obiecuje wszystkie przyjemności egzotyki bez… żadnego bólu. Mistyczny panteizm, w którym Bóg nie jest osobą, ale doświadczeniem. To zdumiewające, jak mało jest moralnych napomnień na kartach literatury zgodnej z tym nurtem. Często pojawiają się wezwania do “współczucia” i “życzliwości”, ale niewiele jest wskazówek dla ludzi stojących w obliczu rzeczywistych dylematów. Te zaś, które się pojawiają, często sprowadzają się do: “rób to, co czujesz, że jest dla ciebie dobre”. W naszej wersji, wyrażonej specyficznym slangiem, brzmi to chyba: “Róbta co chceta”?
W praktyce terapeuty coraz częściej spotyka Anna Lembke przypadki, gdy rodzice proszą o pomoc, ponieważ utracili całkowicie wpływ na postępowanie swoich nastoletnich dzieci, które realizują każdą swoją zachciankę, każdą nawet patologiczną potrzebę, bez ich wiedzy i zgody. Zazwyczaj podczas badania okazuje się, że oboje od najmłodszych lat nie potrafili swoim dzieciom stawiać skutecznie granic w obawie, że wywoła to fatalne skutki w ich psychice.
CZYTAJ TAKŻE: Dość utrwalania patologii! Przywróćmy klasyczne wychowanie
Wychowawcza rewolta
Postrzeganie dzieci jako nadzwyczajnie wrażliwych psychicznie jest podejściem nowym w historii naszej ludzkiej cywilizacji, bo wcześniej dorośli oczekiwali od dzieci szybkiego wejścia w dorosłe życie, gdzie praca w gospodarstwie domowym lub warsztacie pracy rodziców była konieczną częścią dorastania. Dzieci nie uważano za istoty z natury dobre, lecz wymagające wychowania, czyli uspołecznienia przez dyscyplinę i obowiązki. Był to sposób na przygotowanie dzieci do życia i naukę metod pokonywania trudności. Stosowano przy tym kary cielesne i pewne formy zastraszania. Ten czas minął. Mamy sytuację odwrotną.
Nadrzędną wartością jest zadowolenie i przyjemności, które rodzice muszą dostarczać dziecku, oraz unikanie presji, która może wywołać problemy psychiczne w przyszłości. Przełom nastąpił w połowie XX wieku, gdy teorie psychoanalizy Zygmunta Freuda zostały bezkrytycznie zastosowane w psychologii i psychiatrii. Nie tylko w dziedzinie wychowania, ale także w systemie edukacji upowszechniło się przekonanie, że każde nieprzyjemne dla dziecka doświadczenie i przeżycie oznacza traumę i niebezpieczeństwo negatywnych zmian w psychice.
Zdaniem autorki obecnie doszliśmy do momentu, gdy wychowanie w domu i w szkole przypomina miękko wyściełaną celę szpitala, gdzie dziecko nie może się skaleczyć, ale nie jest w stanie przygotować się psychicznie na wyzwania, które postawi przed nimi realny świat.
Nieodporni na życie
“Czy chroniąc dzieci przed przeciwnościami losu nie sprawiliśmy, że teraz boją się ich śmiertelnie? Czy wzmacniając sztucznie ich poczucie własnej wartości fałszywymi pochwałami i chroniąc przed ponoszeniem konsekwencji, nie obniżyliśmy przypadkiem ich odporności i nie uczyniliśmy ich bardziej roszczeniowymi oraz nieświadomymi wad własnego charakteru? Czy, spełniając wszystkie ich pragnienia, nie wywołaliśmy właśnie epidemii hedonizmu?” – pyta Anna Lembke. No cóż, hedonizm to bardzo niemodne słowo, bo „stygmatyzuje i wyklucza” ludzi, którzy chcą w życiu “tylko” zawsze dobrze się bawić.
Autorka nazywa rzeczy po imieniu i nie owija w bawełnę tego, co inni terapeuci próbują wypierać ze swego zawodowego słownika. Jasno deklaruje, że od trzech dekad obserwuje rosnącą liczbę młodych pacjentów, którzy mają w życiu niemal wszystko, wspierającą, empatyczną rodzinę, stabilność finansową i dobre zdrowie, a mimo to cierpią na lęki, depresje i fizyczne bóle.
Ich energia życiowa zamiera, szukają tylko drogi ucieczki przed realnym życiem, popadając w uzależnienia. Nie chcą dostrzec prawdy o sobie ani tej prostej zasady, że niektóre złe nawyki zaprowadzą ich poza granicę, gdzie mechanizm uzależnienia od dopaminy odbierze im z rąk stery własnego życia.
CZYTAJ TAKŻE: Czy wypada pytać o dzieci? O publicznych skutkach prywatnych decyzji
Goniąc białego króliczka
To wszystko zbiegło się z przełomem w medycynie i technologii produkcji nowych lekarstw, co pozwoliło na masowe przepisywanie pigułek na dobre samopoczucie. Obecnie więcej niż jeden na czterech Amerykanów oraz więcej niż jedno dziecko na dwadzieścia codziennie zażywa jakiś lek psychoaktywny. Dotyczy to także dzieci poniżej 5 roku życia.
Lekarze nie mają zahamowań, by podawać substancje psychoaktywne każdemu, kto skarży się na złe samopoczucie, a koncerny farmaceutyczne dostarczają leki, które mają być bezpieczne, ale z czasem okazuje się, że w wielu wypadkach jest wręcz przeciwnie.
Smartfony w kieszeniach nastolatków dają im bezpośredni dostęp nie tylko do alkoholu, pornografii i hazardu, ale także możliwość szybkiego organizowania seansów kompulsywnego seksu. A nad tym wszystkim dominujący narkotyk dla mózgu, czyli cała sieć internetowa, jako otwarte źródło dopaminowych strzałów wszelkich gatunków. Do tego dołączają leki jako legalne narkotyki.
Brak wystarczającego dopaminowego haju z czasem zaczyna wywoływać lęki i przygnębienie. Zwyczajne życie jest odbierane jako porażka, co prowadzi do depresji i podobnych schorzeń oraz uzasadnia konieczność przyjmowania medycznej odmiany narkotyku. Potem przychodzi uzależnienie, ponieważ mózg nie reaguje już na typowe bodźce z równą energią jak w przeszłości.
Depresja jako… reakcja obronna organizmu?
Daleko idący przesyt wrażeń i emocji wywoła reakcję obronną mózgu, który dąży do równowagi. Euforia i zadowolenie będą równoważone przez ból, lęki i frustracje. A potem przychodzi faza poszukiwania ratunku u takich duchowych Samarytanów jak Anna Lembke, którzy czasami, oprócz nowych badań i prac naukowych, studiują stare księgi mądrości ludzi Zachodu, znajdując tam uniwersalne recepty na choroby duszy.
Autorka przedstawia swoją receptę na trwającą pandemię uzależnień, a znajdziemy w niej myśli i słowa, które brzmią znajomo. Na przykład, że prawda o sobie, swoich słabościach i uzależnieniach, jest początkiem drogi do uwolnienia. Że tylko bezwzględna abstynencja od zachowań lub substancji, które są źródłem zniewolenia a nie leki), przynosi realny i trwały sukces w tej duchowej walce. Że tylko samoograniczanie swoich potrzeb i praktyczne ćwiczenie samokontroli nad odruchami i złymi nawykami powinny być celem i są warunkiem koniecznym skutecznej terapii w przypadku uzależnień. Harmonia zmysłów i umysłu oraz równowaga ducha są dziś, w epoce obfitości, tak samo ważne jak przez minione tysiące lat ludzkiej cywilizacji.
“Niewolnicy dopaminy” to na pewno książka dla rodziców i wychowawców, którzy mogą lepiej zrozumieć mechanizm powstawania uzależnień, ale także poznać drogi wychodzenia z tej matni po to, aby skutecznie pomóc swym dzieciom lub wychowankom. Ale nastolatki także powinny tę książkę czytać, by nauczyć się omijać tę życiową pułapkę, która może ich zaprowadzić na samo dno ludzkiej egzystencji. Trzeba to wiedzieć i rozumieć zanim będzie za późno.
Przeczytaj. Podaj dalej.
OGLĄDAJ TAKŻE: