„Memento Mori”. Gdy „Pan Wołodyjowski”, literacki bohater „Trylogii” Sienkiewicza, powtarzał tę starożytną sentencję braci zakonników, nie czynił tego bynajmniej dla pustego żartu, lecz z powodu duchowej biedy, która ogarnęła go w chwili, gdy musiał pochować ukochaną kobietę, u której boku chciał spędzić szczęśliwie całe życie.
Są takie książki, których boimy się czytać… Z powodu treści, które opisują prawdziwe sytuacje bezgranicznego okrucieństwa, bezmiaru przeraźliwej krzywdy i niesprawiedliwości lub sugestywnych obrazów cierpienia skrzywdzonych, niewinnych ludzi. Ale są też takie, których raczej bardziej unikamy niż się boimy; takie, które wydają się być zbyt trudne w czytaniu albo zbyt kosztowne emocjonalnie. Do nich zapewne należą książki, które dotyczą śmierci człowieka jako nieuniknionego kresu, jako celu i przeznaczenia naszego życia na ziemi, w drodze do wieczności. Współczesna popkultura, klimat konsumpcjonizmu i moda na agnostyczne pozy i snobizmy, nie skłaniają nas do refleksji nad przemijaniem i odchodzeniem ludzi, dopóki śmierć nie odbierze nam kogoś bliskiego. A przecież nie zawsze tak było.
Nasza chrześcijańska kultura w każdym narodzie europejskim wykształciła wielowiekowe tradycje religijne i obyczajowe, które oswajały i nadawały szczególny sens obecności fenomenu śmierci w naszym życiu codziennym. Poczynając od wizerunku Chrystusa ukrzyżowanego, obecnego w każdym domu, poprzez coniedzielne uczestnictwo w Eucharystii i modlitwach o zbawienie dusz i zmartwychwstanie, a skończywszy na dziełach literackich, pieśniach, rytuałach i dziełach sztuki nie tylko sakralnej, które otwarcie do śmierci nawiązywały. Wiek XXI przynosi apostazję naszej duchowości także w tej dziedzinie. Dziś najczęściej odwracamy głowy, chcąc o niej zapomnieć, nie myśleć i unikać pytań, które jej obecność stawia przed nami, żywymi, tu i teraz.
Przełam naturalne lęki
Książka „Ars moriendi. Sztuka towarzyszenia umierającym” ks. Andrzeja Zwolińskiego jest jedną z tych lektur, które dają dobrą okazję, by przełamywać nasze naturalne lęki i poznawać starożytną i wciąż aktualną mądrość na temat śmierci. Tej, której obecność może pozwolić nam żyć w zgodzie z własnym sumieniem i Dekalogiem. W części pierwszej znajdziemy w niej opis rozmaitych aspektów fenomenu śmierci nie tylko w kontekście historycznym (już od czasów starożytnych), ale także medycznych, biologicznych i wreszcie metafizycznych. Sporo miejsca autor poświęca powolnemu odchodzeniu i przygotowaniu do przekroczenia progu śmierci. Uświadamia czytelnika, jak ogromne znaczenie ma dojrzała wiara chrześcijańska, która oswaja człowieka ze śmiercią i przygotowuje go na spotkanie z Bogiem Ojcem Stworzycielem. Równocześnie bardzo jasno i precyzyjnie definiuje szczególną rolę każdego z nas, któremu zdarzy się towarzyszyć osobie umierającej. Mamy bowiem wobec takiej osoby moralne obowiązki miłosierdzia, których nie można w łatwy sposób omijać czy unieważniać.
Autor podkreśla również, że nieopisanym dramatem współczesności jest bezgraniczne osamotnienie osób umierających w szpitalach czy tzw. domach starców. To, co dawniej było wyjątkiem, dziś stało się regułą. Zamiast odchodzenia we własnym domu, w przyjaznym otoczeniu rodziny, ostanie chwile życia mijają wielu osobom w głębokim cierpieniu, wynikającym z obecności obcych, obojętnych ludzi i dojmującej nieobecności rodziny lub przyjaciół. Tak zwana sekularyzacja życia w państwach zachodu, czyli rosnąca ateizacja, prowadzi do desakralizacji śmierci i odebrania jej nadzwyczajnego sensu metafizycznego i nadziei na nowe życie i zbawienie duszy. Pozostaje pustka i świadomość końca egzystencji, której towarzyszą tylko rutynowe zabiegi medyczne i techniczne aspekty rozwiązania „problemu” osoby zmarłej. Wobec utraty wiary w Boga pojawia się zjawisko “utraty horyzontu”, w którym znika perspektywa życia wiecznego, a śmierć staje się ostateczną przegraną.
CZYTAJ TAKŻE: Na dzień przejścia Wandy Półtawskiej: Czas zacząć odbudowę niezależności katolickiej opinii i katolickiego działania
Jak towarzyszyć umierającym?
Zdaniem autora jednak, w każdych warunkach można i trzeba dać umierającym to, co jest możliwe, a dla nich najważniejsze. Bycie obok. Towarzyszenie na ostatnim etapie ziemskiej wędrówki. Ciepły dotyk, serdeczny uścisk dłoni, słuchanie lub rozmowę, wspólną modlitwę. Czasami także czytanie na głos tekstu, który przynosi pociechę i Nadzieję. Jeśli rodzina nie może lub nie potrafi wypełnić tych obowiązków, pozostaje tylko nadzieja, że pojawi się ów bezimienny wolontariusz, który zechce zastąpić ich w tej roli. Swoją drogą, trzeba przy okazji zauważyć, że wyprowadzenie ze szpitali sióstr zakonnych, które przez wieki pełniły posługę pielęgniarską, pozbawiło samotnie umierających jeszcze jednej szansy na miłosierną posługę towarzyszenia oraz modlitwy w ostatniej godzinie.
Ogromne znaczenie zdaniem autora ma ta szczególna forma towarzyszenia, jaką jest rozmowa. W sposób szczegółowy objaśnia on czytelnikom, w jaki sposób powinna być prowadzona i jak unikać ewentualnych niezawinionych błędów. Każdy, kto ma dobrą wolę, może za pomocą rozmowy ukoić zbolałą duszę, a nawet ciało człowieka, który zbliża się do granicy życia i śmierci. Nie od dzisiaj wiadomo, że słowa z głębi duszy płynące mają ogromną moc. Wiadomo także, iż deficyt, który bardzo mocno odczuwają także ludzie starzy i nie zawsze tylko ci samotni, to brak ciepłego, dobrego, opiekuńczego dotyku i przytulenia choćby na chwilę. Dom i rodzina zawsze stanowiły najlepszy azyl zarówno dla nieuleczalnie chorych, jak i dla tych, którzy stawali w obliczu śmierci i nikt nie jest w stanie ich do końca zastąpić. Proste gesty ze strony bliskich pozwalają na uzyskanie większego spokoju umierania… a nawet uśmierzają ból związany z chorobą.
Podstawowe zadanie rodziny
Ks. Andrzej Zwoliński przypomina także, iż św. Jan Paweł II wielokrotnie mówił i pisał na powyższy temat, wskazując na ten szczególny moment w życiu każdej wspólnoty rodzinnej, kiedy ujawnia się jej niezbywalny sens. Papież wskazywał, że w sposób naturalny człowiek chory spodziewa się najbardziej pomocy od najbliższych członków własnej rodziny. Oczekiwanie to wyrasta z głębokiej świadomości jedności, wewnętrznej komunii osób, które ją tworzą. Wobec zagrożenia życia w sposób naturalny i spontanicznie powraca tęsknota za odtworzeniem owej wspólnoty, nawet gdy przez dłuższy czas pozostawała ona zerwana. Miłość okazywana przez najbliższych zapewnia choremu najlepszy możliwy komfort przeżywania ostatniego etapu życia.
Podstawowym zadaniem rodziny jest więc zapewnienie ludziom starym, nieuleczalnie chorym, niepełnosprawnym, upośledzonym fizycznie czy psychicznie, potrzebującym pomocy, możliwie najpełniejszej opieki przez obecność przy nich. Przeciwne tej postawie jest wszelkie spychanie wspomnianych osób na margines życia rodziny i wprost odrzucanie ich. Papież widział już ten narastający w Europie proces rozpadu rodziny i jego skutki w postaci między innymi legalizacji eutanazji, która jest w istocie formą panicznej ucieczki od moralnych obowiązków, jakie wynikają z uczestnictwa we wspólnocie rodzinnej. Innymi słowy: barbarzyńskiej dezercji ukrywanej za zasłoną fałszywego, rzekomego miłosierdzia.
CZYTAJ TAKŻE: Jan Paweł II – prorok cywilizacji życia
Śmiertelny eksperyment społeczny
Przykład niektórych państw Zachodu bardzo jednoznacznie pokazuje kierunek ewolucji społecznej, tam gdzie laicyzacja prowadzi do zaniku tradycyjnej rodziny jako podstawowej wspólnoty ludzi połączonych wiarą w chrześcijańskie przykazanie miłości bliźniego. To, co już dziś widzimy, to nie tylko eutanazja i domy starców, ale także epidemia samotności, której rozmiary skłaniają niektóre rządy do powoływania specjalnych państwowych instytucji, testujących rozmaite programy pomocy ofiarom „nowoczesnego” stylu życia w liberalnej demokracji.
Ale także w Polsce mamy już zwiastuny tego, co nadchodzi. Na stronie internetowej Wielospecjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wlkp. pojawił się dramatyczny apel: “nie porzucajcie swoich babć, dziadków i starszych rodziców! Lecznica odwołuje się do sumień rodzin osób hospitalizowanych, bo te coraz częściej nie chcą odbierać ze szpitali starszych osób. To coraz bardziej powszechne zjawisko i coraz bardziej poważny problem” – podaje Polsat News. Media opisują także przypadki podrzucania przez rodziny osób przewlekle chorych do szpitali pod rozmaitymi pretekstami: aby skorzystać z urlopu zagranicą, przeprowadzić remont albo tylko odpocząć przez jakiś czas od obowiązków opiekuńczych.
Na końcu tego eksperymentu społecznego, jaki przyniosła rewolucja obyczajowa zwykłym ludziom, widzimy szpitale, gdzie od wielu już lat zwiększa się systematycznie liczba przypadków, gdy członkowie rodzin osób zmarłych nie zgłaszają się, aby odebrać ich zwłoki i oddać im ostatnią posługę na cmentarzu. Działają już państwowe systemy rozwiązywania tego „problemu” przez finansowane z budżetu państwa kremacje i „administracyjny” pochówek w tzw. „kolumbarium”. Nie tylko Szwecja, ale także inne kraje stosują już to pragmatyczne rozwiązanie “problemu”, które ostatecznie uwalnia członków rodziny od nieprzyjemnych obowiązków i przy okazji, ewentualnie, wyrzutów sumienia.
Na antypodach cywilizacji śmierci
Na antypodach tej cywilizacji śmierci duchowej znajdują się narody, gdzie jeszcze chrześcijańska cywilizacja życia realnie istnieje. Gdzie ci, którzy żyją, ci, którzy odchodzą i ci, którzy są już poza bramą ziemskiej rzeczywistości, pozostają związani ze sobą realną więzią miłości bliźniego.
Uroczystość Wszystkich Świętych oraz Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (czyli Dzień Zaduszny) nadal pozostają żywym świadectwem naszej duchowości oraz szczególnej roli, jaką pełni w cywilizacji tradycja. Światło rozświetlające mrok na cmentarzach jak Polska długa i szeroka oraz materialne dowody, symbole pamięci o naszych zmarłych wskazują, że jeszcze polska dusza nie „umiera”. Że kto raz czytał “Dziady” Mickiewicza, “Treny” Kochanowskiego czy cokolwiek innego ze skarbów naszej literatury, co w szczególny sposób dotyka tajemnicy śmierci i zmartwychwstania dusz, ten ma szansę nie stracić do końca chrześcijańskiej wrażliwości i otwartości na rzeczywistość duchową.
CZYTAJ TAKŻE: Sąd skazał 7-miesięczne dziecko na śmierć. Nakazał odłączenie od aparatury wbrew rodzicom
Moment, który otwiera duszę
Nie jest istotne ilu z nas odprawia rytuał Dnia Zadusznego i Wszystkich Świętych niejako automatycznie lub ze względu na prośby swoich bliskich. Sam fakt udziału, obecności, ma znaczenie w takim sensie, że nie wiemy i nigdy nie dowiemy się, jakie przemiany zachodzą w duszach i umysłach ludzi pochylonych nad grobami tych, którzy byli wśród nas i żyją w naszych wspomnieniach, modlitwach i wracają do nas w chwilach zadumy i refleksji nad naszym życiem. Nasze wobec zmarłych zaniedbania, gdy jeszcze żyli; słowa prawdy, wybaczenia lub pocieszenia, których nie zdążyliśmy powiedzieć; uczynki miłosierdzia, których zabrakło albo świadomość należnej wdzięczności za to, co dla nas i dla rodziny robili, bywają czasem okazją do pozytywnej zmiany naszego własnego życia.
Do uczenia się na błędach lub czerpania siły z pozytywnych wzorców życia naszych przodków. Odwiedziny na cmentarzu mogą być początkiem odmiany lub impulsem ważnych decyzji. Poza tym 1 i 2 listopada to także okazja do spotkania rodzin ponad podziałami. Moment, gdy emocje powinny ustąpić wobec majestatu śmierci, a świadomość rodzinnej więzi skłonić do spotkania z dobrymi intencjami. Nie wiemy ilu z nas przeżywa chwile duchowej ekspiacji, uświadamia sobie swoje przewiny pod wpływem żalu. Ale liczby nie mają znaczenia. Najważniejszy jest moment obecności, która może otworzyć duszę i przynieść prawdziwą Nadzieję.
Autor „Ars Moriendi” uświadamia nam, że ta starożytna mądrość obejmuje także to wszystko, co dotyczy utrzymywania, kultywowania realnej więzi pomiędzy żyjącymi w ziemskim wymiarze a duszami zmarłych, którzy tej więzi nadal potrzebują. Systematyczne odwiedziny grobu, pamięć, więź duchowa, poczucie obowiązku wobec zmarłych, potrzeba serca, modlitwa i medytacja są częścią „ars moriendi”, która łączy się także z przypominaniem o śmierci i jej sile oddziaływania na człowieka. O jakiej sile tu mowa? Na temat śmierci, która jest kresem naszej ziemskiej wędrówki, biblijne pouczenie mówi:
“We wszystkich sprawach pamiętaj o swym kresie, a nigdy nie zgrzeszysz” (Syr 7, 36).
W sentencji ostatniego rozdziału „Ars moriendi” ks. Andrzej Zwoliński przypomina czytelnikowi że „odpowiedni stosunek wobec zmarłych to nieustanna modlitwa za nich i gorące prośby do Chrystusa, Pana Życia, poparte dobrymi uczynkami, jałmużną i codziennym miłosierdziem”. Postawa modlitwy za zmarłych wiąże się z budzeniem żywej świadomości o wartości życia, z którą z kolei wiąże się postawa gotowości „zdania rachunku” z niego. Bowiem “dzisiaj żyjemy, a jutro jesteśmy w grobie”. Memento Mori.
Przeczytaj. Podaj dalej.
OGLĄDAJ TAKŻE: