Duma i zobowiązanie. “Cichociemny” Antoni Pospieszalski doczekał się upamiętnienia

Bohaterstwo raczej nie jest cechą dziedziczną, ale przekaz w rodzinie kodu kulturowego i pielęgnowanie tradycji pomaga kształtować postawy odpowiedzialności za wspólnotę. Ofiarność, postawa służby, praca dla dobra wspólnego – to cechy, które nie biorą się znikąd. Trzeba je kształtować i wypracowywać, a jest to łatwiejsze, kiedy mamy dobre wzorce.

Tym, co niewątpliwie jest elementem społecznego kapitału człowieka, jest przynależność do rodziny z tradycjami. Jako krewni Antoniego Pospieszalskiego, jednego z „Cichociemnych”, który po wojnie pozostał na emigracji (potem w roli dziennikarza sekcji polskiej BBC) byliśmy „wrogami państwa socjalistycznego”. Natomiast dokonania wojenne i działalność emigracyjna stryja były i są dla nas powodem do chluby. Przyniosły one nie tylko dumę, ale także wymierne profity. Jednym z nich była dla mnie np. łatwość nawiązania w latach 80-tych kontaktu ze środowiskiem Kultury Paryskiej i poznanie osobiście słynnych gospodarzy Maisons-Laffitte.

Stryj i rodzeństwo, w tym mój tata, urodzili się w Berlinie. Ojciec ich był polskim architektem, a matka Niemką. Wspominając dzieciństwo Antoni przywołuje znamienny epizod: „Gdy w jesieni 1918 r. zacząłem chodzić do szkoły, ksiądz na lekcji religii kazał mi powiedzieć Vater unser. Pamiętam doskonale, że ja milczałem uparcie, bo wiedziałem, że ksiądz mojego Ojcze nasz nie zrozumie”.

Do Poznania rodzina przeniosła się w 1919 r., gdy, jak wspomina stryj, „wybuchła Polska”. W 1939 r. Antoni, ranny w kampanii wrześniowej i osadzony w oflagu, trafił do niemieckiego szpitala, co pozwoliło mu potem, jak sam pisze, „wydostać się na ryzykowną wolność. Gdy pojechałem do Częstochowy (dokąd już wyrzucono moją rodzinę), zwróciłem się do matki jak zwykle po niemiecku. Matka, choć na mój widok zalana szczęśliwymi łzami, nagle fuknęła na mnie ostro: „Mów do mnie po polsku”. A gdy po upadku Francji niemiecka rodzina zaprosiła ją do tryumfujących Niemiec, matka odpowiedziała na to zerwaniem wszelkich stosunków rodzinnych. Dopiero w roku 1971 zgodziła się, bym ja, z Anglii, podjął pojednawczą wizytę do Niemiec. Ta próba jako tako się udała, ale ja do dziś nie mogę wykrzesać z siebie znośnych proniemieckich sympatii”.

Przywołana tu postawa naszej babci („Babuny” – tak nazywaliśmy ją w rodzinie) i jej świadomy wybór polskości rodzi w nas ogromny szacunek, ale jest również zobowiązaniem. Stryj z Częstochowy wyjechał zimą 1940 r. Chciał dotrzeć do polskich oddziałów i walczyć. Przedostał się do Francji, potem już, z masą polskiego wojska, statkiem ewakuował się do Liverpoolu. Najpierw przeszedł specjalne przeszkolenie w Brygadzie gen. Sosabowskiego, potem kurs „Cichociemnych”.

Choć jako jeden z pierwszych zgłosił się na ochotnika, by być zrzuconym do Polski, najpierw został szkoleniowcem, a dopiero w 1944 r., jako skoczek spadochronowy, wziął udział w alianckiej misji, której celem było nawiązanie kontaktu z oddziałami AK w okolicach Radomska. O tym sensacyjnym epizodzie ostatniego okresu II Wojny opowiada wydany przez IPN komiks: „Operacja Freston”. Z ogromną radością, wraz z bratem Mateuszem, bratankiem Łukaszem i moimi dziećmi Basią i Franciszkiem, wzięliśmy udział w premierowej prezentacji komiksu. Mnie przypadło w udziale prowadzenie, a rodzina uświetniła premierę programem muzycznym.

ZOBACZ REPORTAŻ Z TEGO WYDARZENIA:

CZYTAJ TAKŻE: Środowiska kresowe i patriotyczne apelują o prawdę historyczną