Metody perswazji. Poznaj manipulacje w debacie o aborcji

Publikujemy tekst Dominika Zdorta, który ukazał się na stronie internetowej Instytutu Ordo Iuris.

Zacznę od osobistego wspomnienia, które ułatwi zrozumienie obecnej sytuacji. Otóż w roku 1994 po raz pierwszy przyjąłem propozycję pracy w Telewizji Polskiej. Mój przyjaciel Piotr Zaremba został szefem działu publicystyki w Jedynce i zaproponował mi, abym był jego zastępcą odpowiedzialnym za tematy polityczne.

W tym momencie Zaremba był najpoważniejszym komentatorem „Życia Warszawy”, może już wtedy najważniejszym publicystą w kraju (a na pewno zmierzał w tym kierunku), ja w „Rzeczpospolitej” jako polityczny reporter stopniowo zyskiwałem uznanie, ale daleko mi było, jeśli chodzi o zawodową pozycję, do Piotra. Obaj zarabialiśmy w swoich redakcjach bardzo porządnie i byliśmy cenieni. Nasza decyzja o przejściu do pracy w TVP wynikała z motywacji – proszę o wybaczenie patosu – patriotycznych, chcieliśmy zmieniać Polskę, uleczyć jej publiczne media, przysłużyć się demokracji i pluralizmowi.

Po zatrudnieniu w TVP oficjalnie otrzymałem stanowisko „redaktora zamawiającego”, żartowaliśmy, że uzyskałem kompetencje do zamawiania pizzy dla redakcji. Piotrek Zaremba szybko – i słusznie – zrozumiał, że nie da się robić prawdziwych zmian w ówczesnym telewizyjnym środowisku, pełnym komuchów udających „fachurków”, nie dających się łatwo wykurzyć, cyników bez poglądów i karierowiczów gotowych służyć każdej kolejnej władzy. Ówcześni nowi redaktorzy w TVP nieco różnili się od obecnych, tych z sienkiewiczowskiego naboru, więc zamiast zwalniać ludzi zasłużonych dla dawnej władzy, dawali im szansę na odkupienie win.

Na miejsce Zaremby przyszedł wtedy Cezary Jęksa, który żadnych wyrazistych poglądów nie wyrażał, ale świetnie znał się na telewizji i motoryzacji i był po prostu uczciwym człowiekiem (co dla obecnej ekipy rządzącej w TVP było bez znaczenia, i tak wyrzucili go z roboty, wystarczyło im, że wciąż funkcjonował tam przez minione 8 lat).

Jednym z pracujących wtedy z nami „kompetentnych fachurków” był niejaki Andrzej Kwiatkowski. Niektórzy może jeszcze go pamiętają, bo w czasach PRL i u zarania III RP był telewizyjnym prominentem, celebrytą niemalże. I tu się zaczynamanegdota.

Kwiatkowski w tamtych czasach prowadził i redagował w TVP cotygodniowy, czwartkowy program tzw. dużej publicystyki. Była to godzinna audycja, w której zazwyczaj ośmiu gości zgromadzonych w studiu telewizyjnym spierało się na jakiś temat. Rok 1994 – z czym się to nam kojarzy? Pewnie niektórzy pamiętają, że niedługo wcześniej doszło do uchwalenia ustawy aborcyjnej i toczyły się gorące spory, czy i jak państwo polskie powinno uczestniczyć w ochronie życia dzieci nienarodzonych.

https://pomagam.pl/afirmacjaextra

Nikt nie ma takich poglądów?

Miałem wtedy nieprzyjemność nadzorować robiony przez Andrzeja Kwiatkowskiego czwartkowy publicystyczny program o aborcji. Lista gości, którą mi pierwotnie przedstawiono, trochę mnie zaskoczyła. Na osiem osób, które planowano zaprosić, nie było żadnego przeciwnika swobodnego przerywania ciąży. Byli jacyś aktywiści, którzy prezentowali postawę ambiwalentną, ale żadnego zdecydowanego krytyka aborcji. Byli politycy, działacze, lewicowi ideolodzy… Zażądałem zrównoważenia tego składu, poprosiłem o „doproszenie” jakiegoś duchownego, jakiegoś lekarza, który rozumie wagę ochrony życia. – Ok – koncyliacyjnie odpowiedział Kwiatkowski – spróbujemy.

Po kolejnych godzinach, jednej, dwóch, trzech, wciąż otrzymywałem odpowiedź: nie ma w Polsce ludzi, którzy mają takie – antyaborcyjne – poglądy. Nie ma takich medyków, nie ma takich socjologów, nie ma takich filozofów, no i tyle. Znaleźli duchownego, chyba jedynego, jakiego znali, wsławionego ochroną chorych na AIDS – ks. Arkadiusza Nowaka, który tematyką ochrony życia nienarodzonych się nie zajmował, ale zawsze chętnie występował przed kamerami, więc zgodził się przyjść.

Nie byłem w stanie nawet sam sobie odpowiedzieć, czy była to klasyczna niekompetencja realizatorów programu, czy ich zamknięcie się w postkomunistycznej bańce społecznej, gdzie wszyscy myślą tak samo i takich kwestii nie rozumieją, czy może obstrukcja, złośliwość, zła wola. Sięgnąłem do własnego notesu (od paru lat byłem wszak dziennikarzem, reporterem), poprosiłem też znajomych, żeby podpowiedzieli jakieś osoby mogące „spluralizować” taką dyskusję. Podałem panu Andrzejowi Kwiatkowskiemu 10 nazwisk, a przy każdym numer telefonu.

I co? Niewiele. Z tego co pamiętam doprosili jedną osobę z mojej listy. Debata była marna, właściwie gra do jednej bramki. „Mój” gość był atakowany ze wszystkich stron (no ale przynajmniej był!), ksiądz był koncyliacyjny i neutralny, pozostali grali w orkiestrze, którą dyrygował Andrzej Kwiatkowski. To był dla mnie moment przełomowy: wtedy zdecydowałem, że po przygotowaniu nowej ramówki (to w telewizyjnym terminarzu kluczowa cezura) ja także uciekam, wracam do mediów drukowanych (wtedy jeszcze dość silnych). Ekranowa dominacja czerwonych prostaków, unikających realnej dyskusji na najważniejsze tematy, realnego starcia światopoglądów, odmawiających zaaranżowania szermierki na ostre argumenty, mierziła mnie.

CZYTAJ TAKŻE: [NASZ WYWIAD] Dziecko pasożytem w łonie matki?! Odpowiadamy Annie Orawiec

30 lat minęło jak jeden dzień

Co od tego czasu zmieniło się w debacie o aborcji? W czasach poprzedniej władzy temat generalnie nie był nagłaśniany. Oczywiście bywały rozmowy ocierające się o te kwestie, czasem nawet i ciekawe, ale trzeba powiedzieć wprost: generalnie te sprawy nikogo w publicznej telewizji za bardzo nie interesowały, dziennikarzy i redaktorów bardziej zaprzątała polityczna „nawalanka”.

A dziś trzeba skonstatować, że od trzech dekad w tej sferze nie zmieniło się nic. Ponieważ nowa władza postanowiła obalić istniejące obecnie prawodawstwo w kwestii aborcji, w ostatnich tygodniach w TVP odbyło się kilka programów na temat tych zmian. W programach zazwyczaj przedstawiciele Trzeciej Drogi, ludzie Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza, spierają się, w ramach jednego obozu politycznego, z politykami z obozu Włodzimierza Czarzastego i Donalda Tuska – dyskutują jak bardzo i w jaki sposób przepisy trzeba zmienić, jak ułatwić dostęp do przerywania ciąży i w jakim zakresie. Politycy i eksperci ze środowisk konserwatywnych do tych debat nie byli dopuszczani niemal wcale, a jeśli już to jako „paprotki”, stojące z boku na parapecie i dające alibi pluralizmu samą swoją obecnością.

Wspomniana powyżej telewizyjna dyskusja sprzed trzech dziesięcioleci przypomniała mi się, kiedy przysłuchiwałem się niedawnemu programowi w TVP Info na temat aborcji. Przy stole posadzono sześć pań domagających się swobody aborcji (jedna umiarkowana, reszta radykalna) i jednego mężczyznę mającego odmienne poglądy – na łączach internetowych była jeszcze jedna konserwatystka oraz dwie entuzjastki dokonywania aborcji. Już sam dobór gości (i „gościń” – co podkreślała prowadząca) pokazywał, o co chodzi.

Nie chcę teraz odnosić się do meritum sporu. Nie zamieram pisać, kto miał rację, kto jej nie miał (choć oczywiście mam w tej kwestii swój pogląd), ale – jeśli chodzi o metodę dziennikarską – to jest ona dokładnie taka, jak ta z roku 1994. Ok, godzimy się na obecność kogoś spoza mainstreamu, spoza liberalnego środowiska, ale tylko po to, aby wdeptać go w ziemię, aby go upokorzyć, zarzucać mu kłamstwo i manipulację – bez jakichkolwiek silnych argumentów rzecz jasna.

Na temat tak ważnych (być może najważniejszych) kwestii cywilizacyjnych, jak aborcja, toczy się debata całkiem nierównoważna. Nierówna od zarania, kiedy po upadku komunizmu, w ustawie z 1993 roku, polskie środowiska pro-life zgodziły się na uznanie dzieci nienarodzonych za mniej wartościowe niż urodzonych. Ta ustawa to był swego rodzaju grzech pierworodny. No bo skoro w przepisach ustalono, że za dokonanie aborcji obowiązuje kara do 3 lat więzienia, a za mord na noworodku od 6 miesięcy do lat ośmiu (podczas, gdy za zabicie dorosłego kara – słusznie – była znacznie bardziej surowa), to jak tu mówić o realnej ochronie życia małego człowieka?

Wobec takiego prawnego fundamentu do debaty trudno się dziwić, że środowiska proaborcyjne dziś tak łatwo relatywizują zabijanie nienarodzonych. Skoro od początku to nienarodzone życie nie było równoprawne do życia dorosłego, to dziś znacznie prostsze jest domaganie się szerokiej legalizacji aborcji.

https://www.facebook.com/events/1717038125371725

Ale te metody…

Postarajmy się uporządkować sytuację; przeanalizować, jakiego rodzaju metod zwolennicy aborcji używają w debatach społecznych, medialnych i internetowych. Pomijam tu rolę prezenterów czy dziennikarzy prowadzących programy, bo akurat ich wpływ jest widoczny na pierwszy rzut oka.

  1. Dobór gości

To kluczowy element kształtowania dyskusji. Przede wszystkim większość wypowiedzi „ekspertów” robi wrażenie większego społecznego poparcia dla jakiejś ideologicznej tezy. I łatwo im zakrzyczeć polemistę, szczególnie kiedy jest człowiekiem umiarkowanym i kulturalnym. Dodatkowo, jeśli w kwestii takiej jak przerywania ciąży mamy z jednej strony kilka kobiet, a z drugiej strony jednego mężczyznę, to od razu wiemy, że mamy do czynienia z mizoginem, facetem, który nienawidzi kobiet. Kolejnym pomysłem jest odnalezienie takich ekspertek, które, pełniąc role fachowców, profesjonalistów, jednocześnie prezentują wyraziste poglądy proaborcyjne. W tym przypadku prawniczki i lekarki (jawnie i wprost do kamery przyznającej, że „zajmuje się aborcją”) – nawet jeśli w swoich środowiskach są one w mniejszości, to dla widza stają się tych środowisk reprezentantkami.

  1. Nomenklatura, czyli znaczenie słów

To ułatwia poprowadzenie dyskusji. Nie używa się słowa dziecko, ale – w najlepszym przypadku – płód, choć zazwyczaj w ogóle unika się nazywania „tego czegoś”, co rozwija się w brzuchu matki. Zamiast mówić o ochronie życia, a nawet i o aborcji, mówi się o ochronie zdrowia reprodukcyjnego, o zabiegu medycznym, ewentualnie o podstawowym świadczeniu medycznym. Środowiskom pro-life w latach 90. udało na jakiś czas odczarować wyklęte wcześniej pojęcie „ochrony życia poczętego”, ale liberalna propaganda z czasem odwojowała swoją nomenklaturę – taką, która ma oswoić społeczeństwo z tym, że aborcja to coś normalnego, a wręcz potrzebnego. W końcu to jest tylko leczenie kobiety „chorej na ciążę”.

  1. Wsparcie dla kobiet ciężarnych

Jakie tam wsparcie? To jest przekupywanie tych biednych kobiet, będących w dramatycznej sytuacji, samochodami czy mieszkaniami, rozmaitymi społecznymi łapówkami (w typie 500+ czy 800+), aby zmusić je do urodzenia i wychowywania dzieci – wbrew ich woli.

  1. Sondaże

Wszyscy wiedzą, że ich wyniki są różne, bo łatwo nimi manipulować. Jeśli swój sondaż robią OKO.press i Tok FM, to dziwnym trafem zawsze będzie on zgodny z poglądami funkcjonariuszy tych mediów, jeśli „Rzeczpospolita”, to może będzie bardziej wyważony. Można mieć wrażenie, że niektóre pracownie badania opinii społecznej dopasowują się do oczekiwań zleceniodawców i żyją z takiej praktyki. Przy medialnej debacie, dla nadania jej odpowiedniego kierunku, konieczne jest zacytowanie takiego sondażu, który wesprze narrację, jaką preferują redaktorzy, a pomijanie niewygodnych badań. I często lepiej nie podawać, kto sondaż zamówił, bo być może w oczach niektórych odbiorców tacy ideologicznie radykalni „sponsorzy” jak OKO.press i Tok FM mogliby wzbudzić nieufność do wyników badania.

  1. Uliczne sondy

To najprostsze narzędzie manipulacji dyskusją. Nagrywa się 30 osób na ulicy, najlepiej w centrum wielkiego miasta. W felietonie używa się 14 takich opinii, które mogą potwierdzać tezy twórców audycji oraz jednej ambiwalentnej i jednej negatywnej. I mamy pluralizm poglądów. Prawda czasu, prawda ekranu.

  1. Scenografia

Last but not least. W tle za dyskutantami na stałe umieszczony jest czerwony piorun, symbol ruchu proaborcyjnego, tzw. strajku kobiet. Przez cały trwania telewizyjnej debaty w okienku wyświetlają się nagrania z demonstracji wspierających zamierzoną tezę, ani razu nie pokazując akcji strony przeciwnej.

CZYTAJ TAKŻE: Narodowy Marsz Życia przed nami! Bądźmy znakiem sprzeciwu i wyrzutem sumienia!

Bez kompromisu

Podobne metody są – rzecz jasna – stosowane w medialnych debatach na wiele tematów, choć akurat w sprawie życia nienarodzonego, czy, jak ktoś woli, „podstawowego zabiegu medycznego”, w wyjątkowo pełnym zakresie.

Na koniec dodam refleksję, która w żadnym wypadku nie może być usprawiedliwieniem dla realizatorów tego rodzaju „ustawionych” audycji. Prawdopodobnie merytorycznej debaty na temat aborcji w Polsce przeprowadzić się nie da. Założenia obu stron tego sporu opierają się na całkowicie innej aksjologii, na zupełnie innych podstawach, na odmiennych znaczeniach i pojęciach, których przeciwnicy nie zamierzają przyjąć do wiadomości. Dla jednych fundamentem jest prawo kobiety do pełnego decydowania o kształcie jej ciała, niezależnie od wszelkich okoliczności, dla drugich bezwzględna wartością jest ochrona życia każdej ludzkiej istoty.

Między takimi poglądami nie można znaleźć pośredniego stanowiska, ono nie istnieje. Kompromis – jak nazwano ustawę z 1993 roku – był oszustwem. Oszukiwaliśmy się wszyscy, jedni, zgadzając się na to, co nazywali zniewoleniem kobiecego ciała, inni – przymykając oko na masowe zabijanie dzieci nienarodzonych.

To kwestie fundamentalne, od ich rozstrzygnięcia zależą dalsze losy naszej cywilizacji. Nie da się prowadzić na te tematy łagodnej i koncyliacyjnej dyskusji, a na pewno nie da się wypracować wspólnego stanowiska. Ale to nie znaczy, że nie można debatować, dając wszystkim stronom równe szanse.

OGLĄDAJ TAKŻE: