Do rok 2005, może nawet jeszcze chwilę dłużej, ale pewnie realnie nie dalej niż do porażki wielkiej koalicji PO i PiS, Jan Paweł II był jednym z ważnych kluczy do polskiej polityki. Był, przynajmniej publicznie, szanowany przez wszystkie liczące się siły polityczne. Jego zdanie nawet jeśli finalnie kontestowane w różnych sprawa, jednocześnie było brane pod uwagę. Choćby dlatego, że sami Polacy nie życzyli sobie by papieża z Polski całkowicie lekceważyć.
Król Jan Paweł
Było to wszystko widoczne wielokrotnie. Choćby w 1999 roku, gdy odwiedził Sejm, w którym zasiał na miejscu marszałka. Jednak siedział tam bardziej jak monarcha, w specjalnie wydzielonej przestrzeni. Nieprzypadkowo, zawsze zręczny w słowach filozof Dariusz Karłowicz określi Jana Pawła II niekoronowanym królem polski.
To prawda, że w 1991 roku, gdy papież przyjechał do Polski podważyć oczywistość liberalnego modelu demokracji, która była wtedy implementowana w Polsce, został radykalnie odrzucony przez opinię liberalną. Odrzuciły go także środowiska zwyczajowo utożsamiane z inteligencją katolicką, czyli redakcje “Tygodnika Powszechnego”, czy miesięcznika “Znak”. Jednak, gdy w dalszych latach 90. trwały prace nad nową konstytucją, trzymający sprawę w swoich rękach postkomuniści nie odważyli się pominąć, ani Pana Boga, ani chrześcijańskiego dziedzictwa, ani też prawa do życia. Wiedzieli, że czeka ich referendum, zderzenie ze “społeczeństwem teologicznym”. Warto dodać, że autorem paragrafu będącego fundamentem prawnej ochrony życia, także życia osób nienarodzonych, był Marek Borowski, polityk Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Wpływ papieża na polską politykę był niewątpliwy i stabilizujący. Zdawał się powstrzymywać rozpad wspólnoty politycznej i narodu na różne frakcje rokoszan. Potencjalni rokoszanie, a byli tacy, odkładali szable zasiadali w parlamentarnych ławach i – nawet jeśli z niechęcią – razem tworzyli Rzeczpospolitą. Jan Paweł II także zakotwiczył Rzeczpospolitą w prawie moralnym. Nie znaczy to, że mógł powstrzymać liczne jej patologie. Władał wieloma sumieniami lub przynajmniej miał na nie wpływ, ale nie rządził Rzeczpospolitą. Zapewne zresztą z pożytkiem dla niej. Można sądzić, że obrał najlepszą z dostępnych mu politycznych ról. Bez niego byłoby gorzej, a właściwie trzeba powiedzieć “jest gorzej”.
Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Polityka w Polsce stała się bipolarna. Znaczą część polityków, ale także społeczeństwa zaczęła traktować Jana Pawła II, jako przedmiot kpin, a nawet wrogości. Pewien patologiczny, ale rozpoznawany celebryta wytatuował sobie na ramieniu skrót JP2GMD, co jest kryptonimizowanym zdaniem “Jan Paweł II gwałcił małe dzieci”. Od śmierci polskiego papieża znaczna część społeczeństwa utożsamiła się nie z pokoleniem JP2, ale pokoleniem JP, czy Janusza Palikota. Z tymi, którzy oddawali mocz na krzyż z puszek po piwie ustawiony przy Krakowskim Przedmieściu po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku w 2010 roku. Nie da się tego lekceważyć.
Koniec epoki
Mamy jednak do czynienia z szerszym zjawiskiem, niż tylko z odchodzeniem w przeszłość postaci Jana Pawła II i jego karykaturyzacja. Amerykański filozof polityki Mark Lilla zastosował swego czasu w celu periodyzacji amerykańskiej historii politycznej określenia “obrządek polityczny”. Opisuje on stosunkowo krótkie okresy historyczne, których nie muszą, choć mogą, łączyć postacie konkretnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Lilla wskazuje raczej na dominujące style myślenia lub tendencje będące spoiwem dynamiki politycznej. Czasem dotyczy to jednej, czasem dwóch czy też półtorej dekady.
Panujący w Polsce “obrządek” społeczno-polityczny, który wiążemy z postacią Karola Wojtyły zakończył się niedługo po śmierci papieża. Jednak nie był to “obrządek” stricte wojtyliański. Papież Wojtyła wzmocnił jego żywotność, a jednocześnie był jednym z jego ostatnich akcentów.
O jakim “obrządku” tu mówimy? Można by go określić mianem “obrządku personalistycznego”, który nie był zresztą charakterystyczny tylko dla polskiej sytuacji. W naszym kraju miał on znaczny impet z powodu zasadniczej katolickości Polski, a także politycznej roli Kościoła – i nie chodzi tu tylko o Kościół hierarchiczny. Za początek tego “obrządku” można uznać publikację w 1933 roku przez francuskiego filozofa, tomistę i personalistę, przyjaciela papieży, Jacquesa Maritaina książki pt. Humanizm integralny. Można tę pozycję uznać manifest zbliżenia, a nawet sojuszu katolickiej myśli politycznej i liberalizmu, który krył się wtedy pod szerszą formułą filozofii praw człowieka.
Być może moglibyśmy spojrzeć nawet dalej w przeszłość i wskazać na odrzucenie przez wczesnych chrześcijańskich demokratów propozycji zawiązania katolickiego sojuszu przeciwko laicyzmowi. Propozycję taką złożył monarchista Charles Maurras, demokracie Marcowi Sangnierowi w pierwych latach XX wieku. Sangnier wybrał sojusz z siłami laickimi w obronie demokracji przeciwko monarchistom. Jednak to monarchiści byli dziedzicami klasycznej katolickiej nauki o polityce. Niekoniecznie nawet dotyczyło to monarchizmu, co wierności zasadom.
To prawda, że Sangnier został potępiony przez papieża, ale jego myśli odrodziły się w znacznym stopniu w książce Maritaina. Natomiast potępienie przez Piusa XI ruchu politycznego Maurrasa miało daleko idące konsekwencje. Zmieniło polityczny “obrządek” wewnątrz samego Kościoła, ale i w wielu krajach katolickich. Sytuacja ta spowodowała, że doszło do trwałego zawiązania związku pomiędzy Kościołem a światem laickim, którego fundamentem miały być prawa człowieka. Jeszcze bardziej więzy te wzmocniły się, gdy ujawnił się wspólny wróg, czyli komunizm. Ten sam proces wzmacniania nastąpił również po wojnie z nazistowskimi Niemcami, gdy zaistniała potrzeba globalnej odbudowy ładu moralnego.
Zmierzch personalizmu
Wtedy katolicy, przy pewnych zastrzeżeniach ze strony Piusa XII, potwierdzili sojusz – a przynajmniej pakt o nieagresji – ze światem liberalnym przeciwko totalitaryzmowi, a za demokracją. Niezależnie od wszystkich ważnych różnic do tego “obrządku” należeli i kard. Wyszyński, i kard. Wojtyła, także inteligencja katolicka, zarówno ta z prawa jak i z lewa. Demokracja, prawa człowieka i wolności polityczne stały się intelektualną wulgatą społeczności świeckiej i kościelnej. Można powiedzieć że jego częścią byli także prawie wszyscy katolicy i Polacy urodzeni przed rokiem 2005 i w tym roku jeszcze żyjący.
Dziś trzeba jednak powtarzać to, co wszyscy już wiemy. Świat laicki poszedł swoją drogą, dał nową wykładnię praw człowieka, wolności, ale także wprowadził nowe dogmaty u zasady przymusu i nic tego na razie nie zmieni. Prawa człowieka oderwały się od prawa naturalnego i stały się reprezentacją uprawnień, które za pomocą politycznych przewag potrafią zdobywać określone grupy społeczne. Prawa człowieka nie reprezentują już filozoficznego rozumu, ale polityczną przemoc.
Papież Franciszek stara się podtrzymać tę iluzje dawnego sojuszu katolicko-światowego poprzez manipulowanie przy Ewangelii i katolickiej doktrynie. Nie zmienia to jednak faktu jest to tylko szkodliwa iluzja, której osłanianie nie przyniesie dobrych owoców, ani społeczeństwom, ani Kościołowi.
Jednym z przykładów złych efektów trwania tej iluzji był głośny esej Marcina Kędzierskiego o końcu imaginarium katolickiego sprzed kilku lat, w którym autor koniec “obrządku” utożsamił faktycznie ze schyłkiem katolicyzmu w Polsce. W dodatku uznał za właściwe krytykować tych, którzy opisywaną tu zmianę dostrzegli i zaproponowali inne metody działania w sferze publicznej. Sam Kędzierski od czasu publikacji tego eseju przesunął się, jak można sądzić dla ratowania osobistej tożsamości, w stronę liberalnego stanowiska papieża Franciszka. Taki był bowiem efekt “obrządku personalistycznego”, w wyniku jego wieloletniego oddziaływania, wielu członków Kościoła stało się raczej liberałami, czasem lewicowcami, niż pozostało – w sensie przynależności do pewnego logosu – rzymskimi katolikami.
Wycofanie i nowa reakcją
Ci którzy nie chcą podążać za “obrządkiem liberalnym”, także często są zdezorientowani nową sytuacją. Nie znajdując nowych propozycji, poza, jak pisał Madiran “dołączeniem do rewolucji”, wycofują się z myślenia i działania o sprawach publicznych. Atrakcyjne stają się dla nich takie perspektywy jak ta z książki Opcja Benedykta Roda Drehera, proponująca chrześcijanom wycofanie ich religijnej gorliwości do życia prywatnego. Realizacja tego rodzaju propozycji jest jednak tylko odwróconą formą podążenia wprost za “obrządkiem nowoczesnym”. “Obrządek” ten nade wszystko pragnie sprowadzenia dziedzictwa katolickiego do problemu “religii”, a zatem do czegoś nieodległego od zabobonu. Zadanie, które teraz stoi przed katolikami to znalezienie nowej formuły katolickiej reakcji politycznej.
Polaryzacja polskiej polityki jest jednym z objawów końca “obrządku personalistycznego”. Nie znaczy to jednak, że zakończyły się katolickie obowiązki wobec wspólnot politycznych, w których żyją, wobec narodów, w tym narodu polskiego. Cywilizacja chrześcijańska, wciąż obecna w wielu dobrych praktykach, instytucjach i ustawach wymaga ochrony, odbudowy. Katolicy muszą nauczyć się pracować na rzecz tych spraw w nowym środowisku. Jego częścią jest polaryzacja, a nawet kulturowe wojny wszystkich ze wszystkimi. Nie możemy dołączyć do coraz bardziej nieludzkiej opinii liberalnej, ale musimy stawiać jej opór. Parafrazując jednego z mistrzów lewicy można powiedzieć: trzeba bronić cywilizacji.
Równocześnie odwoływanie się, jak niegdyś, w każdej sprawie do Jana Pawła II, jako wielkiego narratora i patrona “obrządku personalistycznego” będzie już tylko w większości przypadków nieskuteczne. Również w wielu katolickich kręgach, które dziś widzą problematy jego pontyfikatu, a szerzej obrządku, który reprezentował.
Papież dołącza do wielkich
Jan Paweł II nie ma już znaczenia powszechnego na nowej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce. Nie jest już kluczem do całej polskiej polityki. Ze względów historycznych dołącza do wielkich świętych i autorów cywilizacji chrześcijańskiej, do Augustyna czy Tomasza. Można nawet przyjąć, że jego ranga w perspektywie długiego trwania nie będzie aż tak wielka jak tych dwóch autorów, ale nie zniknie. Czy to jednak znaczy, że można go zostawić samotnego niczym pomnik na cokole? Niekoniecznie.
Wybory w roku 2023 prawa strona sceny politycznej przegrała na życzenie liderów Prawa i Sprawiedliwości. Oni sami doprowadzili się do sytuacji, w której inne partie reprezentujące, przynajmniej w pewnym zakresie, opinię katolicką nie chciały z nimi współpracować. Tak kończy się polityczna arogancja. A jednak, po prawej stronie wciąż mamy do czynienia z, może osłabionym, ale realnym, długim trwaniem Wojtyły, z konsensusem dotyczącym zespołu zasad, doświadczeń, punktów odniesień intelektualnych, moralnych, ale i bardziej masowych, publicznych. W tym sensie papież Jan Paweł II, już nie jako ojciec powszechny wszystkich Polaków, ale jako patron Polski chrześcijańskiej wciąż może mieć swoje miejsce w życiu publicznych. Może nawet je odzyskać, po latach przesytu. To na ile realnie możemy myśleć o nowej roli Jana Pawła II będzie musiało być jednak zweryfikowane przez rzeczywistość.
Każdy niebiański patron – jeśli Bóg nie uzna za stosowne działać w cudowny sposób – potrzebuje swojego hetmana lub chorążego. Tego, który realnie poniesie sztandar sprawy. Jeśli “wojtyliański konsensus” ma jeszcze pokazać aktualność swoich zasobów w szerszym zakresie, niewykluczone, że nadchodzące wybory prezydenckie są jedną z ostatnich szan, by się ten potencjał się ujawnił.
Ostatnia walka papieża?
Czy znajdzie się ktoś taki, kto będzie zdolny przekroczyć dla dobra wspólnego, partyjne waśnie przynajmniej po prawej stronie polskiej polityki? Czy polska prawica zdoła się jeszcze raz wyrwać z tego przekleństwa nowoczesności, którym jest nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi. Wojna, która daje rzeczywistą siłę wewnętrznym i zewnętrznym wrogom Polski. Czas pokaże.