Pisze Michał Jędryka
„Walcz aż do śmierci w obronie prawdy, a Pan Bóg będzie bronił ciebie” (Syr 4, 28)
Zamęt współczesnego świata dotknął Kościół katolicki. Dyktatura relatywizmu, przed którą przestrzegał Józef Ratzinger, zapanowała również w teologii i duszpasterstwie , nie wyłączając — co smutne, ale oczywiste — papieża Franciszka.
Terminu „dyktatura relatywizmu” Ratzinger użył po raz pierwszy, o ile pamiętam, 18 kwietnia 2005 r. podczas Mszy przed konklawe, w której, wówczas jako dziekan kolegium kardynalskiego, kreślił program dla przyszłego papieża.
Jednakże sam problem znany był jemu i całemu Kościołowi już wcześniej. Św. Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor (1993), przygotowanej z udziałem kard. Ratzingera, podkreślił potrzebę zachowania absolutnych norm moralnych.Dokument ten był jednym z pierwszych, który wyraźnie zarysował stanowisko Kościoła wobec współczesnego relatywizmu.
We wspomnianym przemówieniu w 2005 roku kard. Ratzinger ostrzegał takimi słowami: „Ileż «powiewów nauki» przyniosły nam ostatnie dziesięciolecia, ileż nurtów ideowych, ileż modnych kierunków myślowych… Były one często niczym wzburzone fale, które popychały myślenie wielu chrześcijan niczym małą łódkę z jednej skrajności w drugą: od marksizmu do liberalizmu, aż po libertynizm; od kolektywizmu po radykalny indywidualizm; od ateizmu do mglistego mistycyzmu religijnego; od agnostycyzmu do synkretyzmu i tak dalej. Każdego dnia powstają nowe sekty i urzeczywistnia się to, co mówi św. Paweł na temat «oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu» (Ef 4, 14). Wyznawanie jasno określonej wiary, zgodnej z Credo Kościoła, jest często określane jako fundamentalizm. Natomiast relatywizm, to znaczy poddawanie się «każdemu powiewowi nauki», jawi się jako jedyna postawa godna współczesnej epoki. Tworzy się swoista dyktatura relatywizmu, który niczego nie uznaje za ostateczne i jako jedyną miarę rzeczy pozostawia tylko własne ja i jego zachcianki. My natomiast mamy inną miarę: Syna Bożego, prawdziwego Człowieka”.
W tym kontekście „dyktatura relatywizmu” oznacza ideologię, która narzuca relatywizm jako jedyny uzasadniony światopogląd, odrzucając każdą formę absolutnej prawdy. W ten sposób ideologia ta ogranicza wolność religijną i moralną. Jako papież Benedykt XVI wielokrotnie powracał do tego pojęcia w swoich homiliach, dokumentach i przemówieniach. Uważał, że relatywizm podważa fundamenty moralne i społeczne współczesnego świata, gdyż prowadzi do zaniku nie tylko obiektywnych norm, ale samej kategorii prawdy, co w efekcie destabilizuje nie tylko Kościół, ale każdego człowieka i każdą ludzką wspólnotę, pozbawiając jedynego i ostatecznego punktu oparcia.
Ciekawe, że według Benedykta XVI relatywizm paradoksalnie prowadzi do tyranii. Mechanizm ten, choć rzadko uświadamiany, jest prosty. Jeśli człowiek zgodzi się wyeliminować obiektywne normy jako racje swojego myślenia i postępowania, a w ich miejsce przyjmie subiektywne, chwilowe preferencje, to zostaje na łasce tych, którzy dysponują siłą i zmuszany jest do podporządkowania się normom, które są sprzeczne z jego przekonaniami. Pozbawia się go nawet możliwości obrony w postaci sporu o normę prawdziwą i ostateczną.
To oczywiście ma poważne konsekwencje społeczne. Benedykt XVI podkreślał, że relatywizm moralny prowadzi do „kultury śmierci”, w której życie ludzkie i godność przestają być chronione. Nie tylko chodzi tu o aborcję, czy eutanazję (choć one na pierwszym miejscu są „córkami” relatywizmu). Dotyka to także każdego codziennego życia, bo podstawowe instytucje społeczne jak małżeństwo i rodzina są redefiniowane (i to w nachalny i radykalny sposób) według zmieniających się norm społecznych.
Oczywiście wprowadzenie przez Benedykta XVI pojęcia dyktatury relatywizmu spowodowało gwałtowną krytykę, głównie ze strony liberalnych teologów i filozofów. Uznali oni Benedykt XVI zbyt surowo ocenia pluralizm i różnorodność współczesnych światopoglądów. Wyświechtanym, ale wciąż używanym argumentem, jest zarzut, że jego krytyka relatywizmu prowadzi do nieuzasadnionej nietolerancji wobec osób o innych poglądach.
Papież Franciszek nie używa już terminu „dyktatura relatywizmu”, ale naturalnie sam problem nadal istnieje. Relatywizm, czyli przekonanie, że nie istnieją uniwersalne prawdy, które są niezmienne i obowiązujące dla wszystkich, ma długą historię, sięgającą czasów starożytnych. Na to, że religia objawiona Izraela, a potem chrześcijan temu relatywizmowi się zawsze sprzeciwiała, znajdziemy liczne świadectwa w Piśmie św..
Ograniczmy się do niektórych przykładów z Nowego Testamentu: Ewangelia św Jana (14, 6) przytacza słowa Zbawiciela: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie”. Jezus podkreśla, że On sam jest prawdą, a tym samym przekonuje, że prawda jest kluczowa dla relacji człowieka z Bogiem. Można domniemywać, że czyni to znając ludzką skłonność do sceptycyzmu.
Tenże św. Jan podkreśla znaczenie prawdy absolutnej i Prawdy jaką jest Chrystus dla człowieka: (8, 31 n) „Jeśli wytrwacie w mojej nauce, będziecie naprawdę moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda wolnymi was uczyni”. Poznajemy więc zbawcze znaczenie prawdy, co sugeruje, że prawda ma wyższość nad innymi wartościami, w tym potencjalnie nad fałszywą jednością. O jedność przecież Chrystus też bardzo zabiegał i modlił się o nią tuż przed swoją męką. Ale jedność Chrystusowego Kościoła tak naprawdę jest nieutracalna. Kościół jest jeden, co wyznajemy w Credo. Trochę wprowadza w błąd modlitwa nowego Mszału — „doprowadź do pełnej jedności”. Kościół zawsze dbał by latorośle nie odpadały od krzewu i szedł za zagubioną owcą, ale jeśli latorośl fałszuje prawdę, musi być odcięta, odpada od jedności.
List do Galatów ujmuje problem bardzo radykalnie: „Jestem zdziwiony, że od Tego, który was powołał dzięki łaskawości Chrystusa, przechodzicie tak szybko do jakiejś innej Ewangelii. A innej nie ma! Tylko są tacy, którzy mącą wśród was i chcą wypaczyć Ewangelię Chrystusa. Otóż choćbyśmy my sami czy anioł z nieba głosili inaczej, niż już wam ogłosiliśmy w Ewangelii, niech będzie wyklęty. Jak dawniej powiedzieliśmy, tak teraz znowu mówię: jeżeli ktoś głosi wam w Ewangelii inaczej, niż otrzymaliście, niech będzie wyklęty”. (1, 6-9). Tu wyraźnie Apostoł Paweł mówi o konieczności obrony prawdy Ewangelii nawet kosztem oddzielenia tych, którzy ją fałszują.
List do Efezjan (4, 15 n) stawia sprawę tak: „Poświadczając prawdę miłością, dorastajmy we wszystkim do Jego miary! On, Chrystus, jest głową. Z Niego całe Ciało, spajane i wiązane wszelkim podtrzymującym ścięgnem, dzięki prawidłowemu działaniu każdej z osobna części czyni postępy w swym wzroście aż do uformowania się w miłości.” Paweł, autor słynnego hymnu o miłości, wskazuje, że miłość, istota chrześcijańskiego życia, bez prawdy jest pusta!
Ojcowie Kościoła uznawali jedność za ważną, ale zaznaczali, że prawda w sprawach istotnych nie może być przedmiotem kompromisu. Św. Atanazy Wielki był gotów poświęcić jedność Kościoła, aby bronić ortodoksji i prawdy o boskości Chrystusa. „Nie może być jedności z tymi, którzy nie są zjednoczeni z prawdą” — to zdanie jest często przypisywane Atanazemu, choć nie znajdziemy go w zachowanych jego pismach. Jednak nie ma wątpliwości, że on sam by się pod nim podpisał. Wynika to z innych jego traktatów. Na przykład w dziele „O Trójcy” (De Trinitate) podkreśla, że prawdziwa jedność Kościoła opiera się na zgodności z prawdą o Trójcy Świętej. Odrzucanie herezji, takich jak arianizm, jest konieczne dla utrzymania ortodoksji i jedności wiary. W swoich listach Atanazy często apeluje do biskupów o wierność prawdzie chrześcijańskiej, nawet jeśli oznacza to konfrontację i konflikt. Przykładem może być jego list do Efezjan, gdzie nawołuje do jedności poprzez poszukiwanie i trzymanie się prawdy.
Św. Cyprian z Kartaginy pisał” „Nie może mieć Boga za Ojca ten, kto nie ma Kościoła za Matkę” (De unitate ecclesiae, 6). Św. Hieronim komentując spory teologiczne swojego czasu, wskazywał na konieczność trwania przy prawdzie nawet w obliczu rozłamów.
Sobór Watykański II stanowczo broni bezwzględności prawdy, zwłaszcza jeśli chodzi o prawdę Bożego Objawienia. Konstytucja dogmatyczna „Dei Verbum” (O Objawieniu Bożym) w rozdziale 2 stwierdza „Bogu spodobało się w swej dobroci i mądrości objawić samego siebie i oznajmić tajemnicę swojej woli, dzięki której ludzie przez Chrystusa, Słowo Wcielone, mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się uczestnikami Boskiej natury.” A w rozdziale 10 dodaje coś, czego dzisiejsi liberalni teologowie raczej nie przytaczają i nawet nie próbują z tym dyskutować: „Urząd Nauczycielski Kościoła nie jest ponad Słowem Bożym, lecz jemu służy, nauczając tylko tego, co zostało przekazane, ponieważ z Bożego rozkazu i przy pomocy Ducha Świętego pobożnie słucha tego słowa, święcie je strzeże i wiernie wyjaśnia.”
Jak zauważył w jednym swoich filmów na wideoblogu Tomasz Rowiński, biskupi i luminarze Kościoła często w historii się ze sobą spierali. Ale ten spór wynikał z przekonania, że prawda jest jedna, że argumenty i dyskusja są w stanie doprowadzić nie do kompromisu, ale do ostatecznego wyjaśnienia i odrzucenia błędów.
Teolog, ksiądz profesor Dariusz Kowalczyk SJ, przeprowadził taką, kapitalną egzegezę słów proroka Izajasza (1,18) „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! Biblijne wadzenie się z Bogiem to w gruncie rzeczy szukanie Boga i szukanie siebie przed Bogiem. Biblijna historia Boga i człowieka nie jest ugrzeczniona, jest prawdziwa i autentyczna. Jeśli wadzimy się z Bogiem, mając czyste, choć może zbolałe serca, to ostatecznie odnajdziemy Boga i siebie przed Nim. Psalmiści kłócący się z Bogiem zwykle kończą swe spory słowami: Błogosławiony niech będzie Pan” (Ps 31, 22).
Wszystko to rozjaśnia nam i pokazuje zadanie, jakie staje przed nami, przed katolikami, w obliczu synodu, na którym, albo raczej za którego zasłoną, dzieją się rzeczy oczywiście prawdzie katolickiej przeciwne. Mam tu na myśli zarówno ewidentnie relatywistyczne oświadczenia papieskie co do wartości różnych religii, które to wypowiedzi papieskie nie wydają się być zwykłym lapsusem, pomyłką, bo są wiele razy powtarzane, jak i praktyczne działania rozmontowujące Chrystusowe nakazy, co do powołania człowieka i rodziny (komunia dla rozwiedzionych w nowych związkach czy błogosławienie „par” homoseksualnych).
Odwołuję się tu znów do jednego z filmów z videoblogu Tomasza Rowińskiego. Nie odejście, nie schizma jest rozwiązaniem zaistniałej sytuacji. Nawet gdyby bowiem istniały możliwości organizacyjne i polityczne takiej schizmy (a nie istnieją), niosłaby ona z sobą ogromne niebezpieczeństwa.
Obowiązkiem naszym jest prowadzenie sporu. Jeśli współcześnie unika się sporów, to po prostu zamiata się je pod dywan. Kto uznaje względność prawdy nie jest w stanie stawać w szranki w obronie swoich tez. Znikanie sporów jest więc logiczną konsenwencją dyktatury relatywizmu. Trafnie podniósł to Tomasz Dekert (https://www.youtube.com/watch?v=VyHU6a1hj3A), zauważając, że papież Franciszek, stawiając w Azji sprawę różnych religii po prostu zanegował samą kategorię prawdy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że tu chodzi o kwestię prawdy na gruncie religii, która w jakimś sensie może uchodzić za nierozstrzygalną, rzeczywistość nadprzyrodzona bowiem nie jest nam dana tak jasno i wyraźnie jak chciał Kartezjusz. Oczywiście wchodzimy tu w inny teologiczny temat, że Bóg, tak jak Go poznajemy z Objawienia, jest z jednej strony Bogiem objawiającym się (Hbr 1, 1n), a z drugiej strony Bogiem ukrytym (Iz 45,15). Można jednak próbować wykazać, że nie ma w tym sprzeczności. Jest to przecież sytuacja jakoś analogiczna do twierdzeń „deszcz pada” i „deszcz nie pada”. Deszcz może padać w jednym miejscu a w innym nie. Bóg jest w jakimś aspekcie ukrytym (bo niewidzialnym) i w innym aspekcie dającym się poznać (bo mówiącym przez proroków i przez Syna).
Kategoria prawdy jest, jak pokazywaliśmy wyżej niezbędną, by religia miała jakikolwiek sens. A prawda wymaga zaangażowania, wymaga świadectwa. Łącznie ze świadectwem krwi, które składali męczennicy. Dlatego mają wiele racji dyskutanci, którzy z żalem zwracają uwagę papieżowi, że sugerując jednakową wartość wszystkich religii, lekceważy męczeństwo tych, którzy mogli się od straszliwego losu uwolnić, składając odrobinę kadzidła przez bożkiem lub cesarzem.
Sprawę tę kapitalnie opisał, na sto lat przed Franciszkiem, Gilbert Keith Chesterton w książce “Kula i krzyż” (The Ball and the Cross, 1909). Opowiada w niej o sporze pomiędzy dwoma mężczyznami: katolikiem Evansem MacIanem i ateistą Jamesem Turnbullem. Turnbull, właściciel gazety, atakuje symbole chrześcijaństwa, co wywołuje wściekłość Evansa, głęboko wierzącego katolika. Ich konflikt wydaje się niemożliwy do rozwiązania bez walki, którą obaj zamierzają stoczyć, próbując się wzajemnie zmierzyć w pojedynku na śmierć i życie. Ale świat wokół nie pozwala im na to. Świat nie chce walki. Świat chce walczących wtrącić do więzienia, wygnać z miasta, wreszcie zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Obaj zaczynają rozumieć, że coś ich łączy. Choć jeden tylko może mieć rację, to obaj gotowi są oddać życie za swoje przekonania. Kula symbolizuje świat, a krzyż chrześcijaństwo. Te dwa symbole stoją w opozycji do siebie i sugerują, że prawda (reprezentowana przez krzyż) nie jest do pogodzenia z upadłym światem (kula). Bohaterowie mają niezłomne przekonanie, że prawda, w którą wierzą, jest ważniejsza niż utrzymanie zgody czy kompromisu. Przez całą powieść odrzucają łatwe rozwiązania, które prowadziłyby do fałszywej jedności, preferując nieustanne poszukiwanie prawdy. Kosztem tego jest konieczność prowadzenia sporu. Prawda chrześcijańska wymaga wierności, nawet jeśli to oznacza konflikt z dominującymi wartościami społecznymi. A konflikt między tą wiernością a relatywizującym światem jest potężny. Światu wydaje się, że może uniknąć konfliktów przez eliminację sporów. Dlatego wyklina obu walczących. Na to jednak żaden z nich nie może się zgodzić.
Sytuację tę, w której znalazł współczesny człowiek, trafnie puentuje Benedykt XVI (który oczywiście nie wspomina w tym miejscu o samej powieści Chestertona). „Ta rezygnacja z prawdy wydaje się przekonująca i użyteczna dla sprawy pokoju między religiami, ale dla wiary jest zabójcza. Wiara traci swój wiążący charakter i swoją powagę, jeśli wszystko redukuje się do wymiennych symboli, tłumaczących niedostępną tajemnicę boskości jedynie w przybliżeniu” (Co to jest chrześcijaństwo? Testament duchowy, Kraków 2023 s. 15).
To wszystko powinno nam ułatwić odpowiedź na pytanie, co czynić w obliczu kłopotu, jaki fundują nam liczni purpuraci łącznie z papieżem, a inni z nich milczą. Odpowiedź jest z jednej strony prosta, z drugiej — niesłychanie wymagająca. Toczyć spór. „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie”. Bóg nie potępia uczciwego sporu, raczej potępia wygodnictwo rezygnacji: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni, a ani gorący, ani zimny, wyrzucę cię ze swoich ust” (Ap 3,15 n).
Wolałbym więc, żebyśmy jako Kościół w Polsce preferowali uczciwy spór, a nie przemilczenie problemów. Wyjdzie to nam wszystkim na dobre, nawet jeśli będzie trochę, czy nawet sporo kosztować. Bo zamilknięcie nad problemami, które się piętrzą od dziesięcioleci będzie nas na dłuższą metę z pewnością kosztować więcej.
Michał Jędryka
Cytaty biblijne wg Popowski, Remigiusz, SDB, tłum. Biblia Pierwszego Kościoła. Warszawa: Oficyna Wydawnicza Vocatio, rok wydania 2016