Czego oczekuję od nowego metropolity warszawskiego abp. Adriana Galbasa

Jakiś czas temu temu (6 listopada br.) Jakub Halcewicz-Pleskaczewski, dziś publicysta “Polityki”, kiedyś m.in. redaktor naczelny portalu wiez.pl, zadał mi dwa pytania do artykułu, który przygotowywał. Z pewnych względów wszystkie głosy w tym tekście zostały zanonimizowane, a zatem ogłaszam pełny tekst swoich odpowiedzi.

Kim powinien być biskup takiego miasta jak Warszawa? 

Moim zdaniem Warszawa potrzebuje biskupa, który będzie przede wszystkim zainteresowany głoszeniem Ewangelii i nauki Kościoła. Biskupa, który ponad dobre relacje z lokalnymi politykami będzie gotowy – w porę i nie w porę – odważnie stawać ze Słowem Bożym w przestrzeni publicznej. To znaczy, że Warszawa potrzebuje kogoś innego, niż odchodzący już kardynał Kazimierz Nycz. Kardynała postrzegam po latach, jako duchowego-polityka, zbyt ugodowego w sprawach ważnych dla społeczności wierzących, także w Warszawie i diecezji warszawskiej. Kardynał kończy swoją posługę, moim zdaniem, jako przedstawiciel tej części wyższych duchowych, których określam mianem zarządców kościelnej masy upadłościowej – zrezygnowanych kapitulantów. Wydaje się, że abp Galbas jest zupełnie innym typem człowieka, co budzi pewne nadzieje.   

To prawda, Warszawa potrzebuje biskupa otwartego, ale w innym sensie, niż to się potocznie rozumie. Często spotykanym praktycznym wyjaśnieniem takiej otwartości jest skłonność to relatywizowania katolickiego nauczania. Nie widzę tego u abp Galbasa. Z jednej strony jest bardzo aktywny jeśli chodzi o głoszenie wiary, a z drugiej łączy ją po katolicku ze sprawami społecznymi. Potrafił stanąć w obronie życia osób nienarodzonych, potrafił wesprzeć katechetów, gdy rząd z pominięciem prawa uderzył w szkolną katechezę. 

Oczekiwałbym też, że każda opcja polityczna atakująca wiarę, religię katolicką, Kościół lub – co ważne – próbująca ją instrumentalizować, będzie musiała się liczyć z reakcją metropolity warszawskiego. Sądzę, że dotychczasowy sposób komunikowania się abp. Galbasa ze światem pozwala mu łączyć pewnego rodzaju stanowczość z łagodnością. Dobrze, by potrafił w dalszym ciągu z tego sposobu przemawiania korzystać. 

Biskup nie musi się wszystkim podobać, nie powinien relatywizować nauczania Kościoła, np. po to by uzyskać lepszą pozycję w warszawskiej polityce, ale dobrze by utrzymywał, w miarę możliwości dobre relacje z lokalnymi środowiskami, również pozakościelnymi. Nie jest to oczywiście konieczne, ale głoszeniu Ewangelii może pomóc.

Na dziś także przychylnie patrzę na jego dotychczasową rolę w odbudowie zniszczonej skandalami i złymi biskupami diecezji sosnowieckiej.

Czy jego opcja synodalna to jest coś, co Tobie – Wam jako środowisku – pasuje?

Jeśli synodalność, tak jak rozumie ją abp Galbas, oznacza rzeczywistą otwartość na różne środowiska katolickie, nie powinno to powodować trudności. Jeśli oznacza ona słuchanie innych, po to by lepiej głosić im naukę katolicką i sprawować pasterską opiekę, to będzie oznaczało dobre rzeczy. Kościół, ale i świat potrzebuje przede wszystkich słyszeć Słowo Boże, słyszeć o zbawczym znaczeniu sakramentów, słyszeć o łaskach, ale i obowiązkach wynikających z życia chrześcijańskiego.

Jeśli jednak abp Galbas będzie chciał zagonić warszawski Kościół do aktywizmu synodalnego w stylu promowanym przez Stolicę Apostolską, stylu w którym dopiero gdzieś na drugim planie jest realne życie katolickie – liturgia, sakramenty, życie rodzinne, odpowiedzialność społeczna i polityczna – a na pierwszym znajduje się intensywna praca nad tym, by Kościół stał się wiernym naśladowcą liberalnej nowoczesności, to nie znajdzie przychylności wśród wierzących. 

Tomasz Rowiński