Koronny dowód winy? Przypadek księdza Surgenta

Część trzecia cyklu podsumowującego medialny atak na Jana Pawła II.

Część pierwsza: “Daleko od prawdy”

Część druga: “Sugerowanie zamiast faktów”

Kolejne części wkrótce.

Szczególnie ważną postacią w medialnym akcie oskarżenia wobec kard. Karola Wojtyły jest postać ks. Eugeniusza Surgenta, być może najgroźniejszego drapieżcy seksualnego w sutannie z czasów PRL. Postać ta pojawia się zarówno w reportażu Marcina Gutowskiego, jak i książce Ekke Overbeeka, który zresztą w wystąpieniu dla niderlandzkiej telewizji Nieuwsuur posunął się do stwierdzenia, że przypadek Surgenta stanowi koronny dowód przeciwko Wojtyle. Krakowski kardynał miał załatwić Surgentowi – już po jego wyjściu z więzienia – przeniesienie do innej diecezji. Czy tak było rzeczywiście? Wydaje się raczej, że to złożona sytuacja kanoniczna tego kapłana otworzyła przestrzeń obu autorom do snucia własnych domysłów i podsuwania odbiorcom oskarżycielskich, ale nie opartych na faktach, sugestii.

Ignorowanie wcześniejszych ustaleń

Być może holenderski dziennikarz po prostu nie miał właściwego rozeznania w prawie kościelnym, które w jasny sposób określa za co i w jakich okolicznościach odpowiedzialny jest biskup. Jeśli jednak tak było nie jest to okoliczność łagodząca, ale obciążająca dla Overbeeka i jego warsztat. Po rzetelnym dziennikarskim śledztwie, jakie w sprawie Surgenta przeprowadzili dziennikarze “Rzeczpospolitej” Tomasz Krzyżak i Piotr Litka trudno nawet jednoznacznie powiedzieć, że późniejsza peregrynacja tego kapłana po polskich diecezjach jednoznacznie obciąża któregokolwiek z biskupów. Choć jest w tej historii wiele znaków zapytania, to cień jaki niewątpliwie rzuca postać ks. Surgenta nie pada akurat z pewnością na kard. Karola Wojtyłę. Tymczasem Overbeek w swojej książce ignoruje wcześniejsze o kilka miesięcy ustalenia dziennikarzy “Rzeczpospolitej”. Nie wiadomo, czy dlatego, że nie był zainteresowany aktualnym stanem badań nad przeszłością człowieka, którego historia miała być najmocniejszym punktem oskarżenia, któe sformułował, czy dlatego, że tekst Krzyżaka i Litki po prostu nie pasował do jego narracji.

Między Lwowem a Krakowem

Ks. Surgent został wyświęcony w roku 1957 w diecezji lubaczowskiej, czyli pozostałej w granicach powojennej Polski części archidiecezji lwowskiej, ale posługiwał w archidiecezji krakowskiej. Była to dość częsta praktyka w latach powojennych z tego powodu, że diecezja lubaczowska zajmowała bardzo niewielkie terytorium, podczas, gdy kapłanów diecezji lwowskiej Kościół w Polsce miał do dyspozycji wciąż wielu. Wielu z nich posługiwało także na tzw. ziemiach odzyskanych. Dla zobrazowania sytuacji można dodać, że archidiecezja lwowska miała w 1938 r. 412 parafii, a z których w roku 1945 zostało jedynie 27. Co więcej do roku 1962 funkcjonowała nieformalna unia personalna – abp Eugeniusz Baziak był równocześnie metropolitą krakowskim oraz ordynariuszem lubaczowskim.

Wojtyła i Pietraszko działają

Jak zachowali się biskupi krakowscy – Wojtyła i Pietraszko, gdy w połowie roku 1973 otrzymali informację, że pracujący w ich diecezji kapłan molestuje chłopców? Duet Krzyżak i Litka opisali sprawę bardzo szczegółowo w szeroko komentowanym tekście “Kościelne peregrynacje seksualnego drapieżcy” z listopada 2022 r. opublikowanym na łamach “Rzeczpospolitej”.

„Trudno w  działaniach krakowskich hierarchów dopatrzyć się zaniechań czy poważniejszych błędów. Po otrzymaniu wiadomości o tym, że duchowny wykorzystał dzieci, wezwano go do kurii. Bp Jan Pietraszko nie uwierzył w jego zapewnienia o niewinności. Początkowo wydał zgodę na urlop, acz nie można wykluczyć, że za słowem «urlop» kryło się czasowe zawieszenie. Potem zaś – po ponownej rozmowie księdza z bp. Pietraszką oraz kard. Wojtyłą – nastąpiło błyskawiczne zwolnienie z pracy w diecezji oraz zakaz pojawiania się w Kiczorze” gdzie ks. Surgent wtedy mieszkał i posługiwał.

Decyzyjna próżnia

Czy Wojtyła mógł jeszcze inaczej ukarać Surgenta? Czy nie powinien dokonać jego degradacji, czyli jak dziś się to określa, przeniesienia do stanu świeckiego? Otóż nie mógł, ponieważ Surgent jako kapłan diecezji lubaczowskiej podlegał władzy bp. Jana Nowackiego, który tego właśnie tego lata, roku 1973 zmarł. Jak piszą Krzyżak i Litka sprawa Surgenta – w związku ze śmiercią ordynariusza – prawdopodobnie wpadła w “decyzyjną próżnię”. Jest jednak pewne, że Surgent został całkowicie odsunięty od pracy duszpasterskiej, również przestał zamieszkiwać w budynkach należących do Kościoła.

Warto postawić jeszcze jedno pytanie. Czy biskupi mieli wcześniejsze informacje i złym zachowaniu ks. Surgenta? Jest znany jeden taki przypadek, gdy Surgent – począwszy do roku 1968 – posługiwał w parafii Najświętszego Salwatora w Krakowie. I wtedy o sprawie molestowania został powiadomiony biskup lubaczowski, który zgodnie z ówczesnym kodeksem prawa kanonicznego upomniał kapłana listownie. Wydaje się, że m.in. ta właśnie wcześniejsza sprawa spowodowała, że bp Jan Pietraszko nie przyjął, nawet wstępnie, żadnego tłumaczenia ze strony ks. Surgenta w roku 1973. Miał do czynienia z recydywistą. Co więcej przypadek z końca lat 60. dotyczył jednego chłopca, a sprawa z roku 1973 jasno wskazywała na rozszerzający się charakter drapieżnictwa ks. Surgenta, który przymuszał do czynności seksualnych całą grupę nastoletnich chłopców.

Wojtyła przeniósł?

Co jednak z oskarżeniem, wedle którego to kard. Wojtyła miał pomóc przenieść się ks. Surgentowi do innej diecezji? Dziennikarze “Rzeczpospolitej” wyraźnie dowiedli w swoim artykule, że to nie Wojtyła – co sugerują Overbeek i Gutowski – był odpowiedzialny za dalszą “peregrynację” i pracę ks. Surgenta w duszpasterstwie diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a później jeszcze pelplińskiej. Po wyjściu z więzienia w roku 1974 Surgent nie miał już nic wspólnego z Krakowem. Już w „Katalogu kościołów i duchowieństwa Archidiecezji Krakowskiej” z roku 1977 nie ma jego nazwiska. Za to w „Spisie duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego w Polsce”, który podawał dane aktualne na 1 stycznia 1979 r. Krzyżak i Litka znaleźli go już w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

„Decyzja o pozwoleniu Surgentowi na pracę w innej diecezji zapadła poza kard. Wojtyłą, a musieli ją podjąć wspólnie bp Marian Rechowicz (od 1974 r. administrator archidiecezji w Lubaczowie) oraz bp Ignacy Jeż – od 1972 r. ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski. Ten pierwszy musiał wydać zgodę na to, by podlegający mu duchowny przeszedł oficjalnie do innej diecezji (tzw. ekskardynacja), ten drugi musiał zaś zgodzić się na przyjęcie księdza” – pisali w swoim tekście Krzyżak i Litka.

Proces kościelny którego nie było

Overbeek próbował jeszcze inaczej wplątać Wojtyłę w sprawę Surgenta, sugerując, że miałby być on odpowiedzialny za brak procesu kościelnego przeciw drapieżnikowi w sutannie. Tyle, że to nie Wojtyła był biskupem Surgenta i to nie ma nim spoczywała odpowiedzialność za podjęcie lub zaniechanie takich działań. Warto przy tej okazji przypomnieć, że „obowiązujący wówczas Kodeks Prawa Kanonicznego dopuszczał wstrzymanie się od nałożenia kary kościelnej w sytuacji, gdy winnego dostatecznie ukarała już władza świecka” – wspominają dziennikarze “Rzeczpospolitej. Jeśli można zrozumieć, że karę więzienia uznano za wystarczającą, trudniej odpowiedzieć dlaczego bp. Rechowicz i Jeż nie zakończyli duszpasterskiej kariery Surgenta, szczególnie, że na kolejnych placówkach napastowanie chłopców trwało dalej. To pytanie jest zasadne, ale nie Wojtyła powinien być jego adresatem.

Afirmacja Extra. Wesprzyj nowy projekt autorów Afirmacji