Wywiad, jakiego niedawno kard. Grzegorz Ryś udzielił Polskiej Agencji Prasowej, należy docenić, nawet jeśli nie wszystkie zawarte w nim wypowiedzi są fortunne. Dlaczego? Ponieważ kwestia obecności w życiu publicznym katolików – świeckich, ale jeszcze bardziej duchownych – wcale nie jest w wystarczającym stopniu dyskutowana. Więcej, coraz bardziej utrwalają się i dogmatyzują ujęcia tego problemu niczym już właściwie nie różniące się od tego co na temat religii mają do powiedzenia ideologowie liberalizmu czy lewicy. Warto zatem z kardynałem Rysiem podjąć rozmowę.
Tym bardziej, że arcybiskup łódzki razem z otrzymaną niedawno nominacją kardynalską stał się jednym z najważniejszych, a może wręcz najważniejszym hierarchą polskiego Kościoła. Świeże wciąż namaszczenie abp. Rysia na kardynała czyni go kimś w rodzaju bezpośredniego reprezentanta papieskich idei w naszym kraju. W przypadku papieża Franciszka jest bowiem inaczej niż z miało to miejsce za Jana Pawła II czy Benedykta XVI. Poprzedni papieże dobierali sobie kardynałów z różnych kościelnych opcji, nie zawsze takich, którzy z nimi się zgadzali. Papież Franciszek zaś konsekwentnie nominuje ludzi przyjmujących jego linię w kościelnej polityce – na dobre i złe. Pomijając jednak wewnątrzkościelne kontrowersje, jakie powodują rządy samego argentyńskiego biskupa Rzymu, sytuacja ta sprawia, że nowi kardynałowie otrzymują też więcej, niż ich poprzednicy w minionych już latach, papieskiego autorytetu. Dlatego też warto zatrzymać się z większym skupieniem nad słowami kardynała Rysia i w jego stronę skierować poniższą garść refleksji.
“Wściekły” Kaczyński?
Uwagi wypowiedziane przez kardynała w wywiadzie dla PAP zostały bardzo szybko politycznie skonsumowane do bieżącej rozgrywki przez liberalne media. Portal “NaTemat” zatytułował swój artykuł poświęcony wywiadowi słowami “Kaczyński będzie wściekły. Kardynał wprost powiedział, że “ambona nie jest od polityki”. We wprowadzeniu do tekstu ton już łagodniejszy i możemy w nim przeczytać już tylko, że “Jarosław Kaczyński nie będzie zadowolony”, a nie wściekły. Kto dziś jednak czyta, poza nagłówkami, choćby leady tekstów, nie mówiąc już o całych artykułach. Ważne by czytelnik zrozumiał, że kard. Ryś “uderza”, jak to się dziś pisze, w polityków, którzy, albo rzeczywiście chcą realizować katolicką agendę społeczną, albo szukają przez instytucję Kościoła elektoratu. Liberalno-katolicka “Więź” na tytuł swojego omówienia wybrała inny fragment: “Kard. Ryś: Zdradzanie przez duchownych ich poglądów politycznych jest niedopuszczalne”. W krótkim leadzie podanym przez redakcję znajdujemy jeszcze jeden – będący dopowiedzeniem – cytat ze słowami kardynała: “Podobnie [niedopuszczalne jest – przyp. TR] mówienie wprost: głosujcie na tę czy inną partię – podkreśla kard. Grzegorz Ryś”.
Oba przykłady medialnych omówień wywiadu z kard. Grzegorzem Rysiem, a można by znaleźć ich więcej, są – tu zgodnie z liberalną, a nie konserwatywną logiką – próbą wykorzystania wypowiedzi hierarchy w politycznej rozgrywce. Choć obie zdają się sugerować, że odwołują się do jakiegoś rodzaju idei religijnej bezstronności politycznej. Jest jasne, że zarówno “Na Temat”, jak i “Więź” nie należą do mediów, które sprzyjałyby nie tylko rządzącej Zjednoczonej Prawicy, ale i prawicy w ogóle, czy to religijnej czy bardziej świeckiej. Ich stosunek do Kościoła także ma trwały charakter. Redakcja “NaTemat” zdolna jest do dowolnych antykościelnych napaści, a “Więź” z chęcią podejmuje debaty, które w swoich konkluzjach prowadzą do kwestionowania katolickiego nauczania. Dziś jest to debata podmywająca jasne stanowisko Kościoła w sprawie etyki seksualnej życia małżeńskiej, kilka lat temu było to kwestionowanie katolickiego nauczania odnośnie homoseksualizmu. Ten rodzaj retoryki, w której okreslone stanowisko ideowe ubiera się w szatę wezwania do niezaangażowania powtarza się zresztą często. Warto się temu przyjrzeć na przykładzie wywiadu z metropolitą łódzkim.
CZYTAJ TAKŻE: Kardynałowi Rysiowi pod rozwagę
Co “powinien” kościół?
Hasło “ambona nie jest od uprawiania polityki” rzucone przez kard. Rysia i przytoczone przez obie redakcje, do pewnego stopnia i we właściwym kontekście zresztą słuszne, bardzo łatwo stało się narzędziem służącym osłabieniu głosu Kościoła w sprawach, w których ma on wręcz obowiązek się wypowiadać. Efekt ten można było osiągnąć dość łatwo. Wystarczyło pominąć mniej wygodne fragmenty wypowiedzi kardynała Rysia w istotny sposób niuansujące co to właściwie znaczy, że “ambona nie jest od uprawiania polityki”. Sądząc po tym, co na temat obecności Kościoła w życiu publicznym piszą liberalni czy lewicowi politycy oraz publicyści można uznać, że dość szerokim w tych kręgach jest przekonanie, że nikt kto reprezentuje Kościół instytucjonalny nie powinien wypowiadać się na temat takich czy innych rozwiązań w zakresie ustroju społecznego czy politycznego. W konsekwencji, gdy duchowni przypominają o obowiązku sprzeciwu każdego katolika wobec postulatów legalizacji i rozszerzenia dostępności mordu prenatalnego, dla wielu odbiorców jest to nic innego jak namawianie wiernych do głosowania na prawicę. Choć jest to ewidentne nadużycie, widać że ten rodzaj myślenia jest w tekstach podtrzymywany. Jeśli jakiś duchowny przypomina, że “Kościół nie powinien mieszać się do polityki”, jest to rozumiane jako zgoda, by każdy, także każdy katolik mógł głosować nie zważając na to co w różnych ważnych sprawach mówi nauczanie katolickie. Jest to zresztą zgodne z liberalnym ujęciem religii chrześcijańskiej, wedle której Chrystus był po prostu miłym dla wszystkich pocieszycielem, który niczego od nikogo nie wymagał.
Tego rodzaju procedurę da się zauważyć w omówieniu wypowiedzi kard. Rysia, którą przygotowała redakcja “Więzi”. Przytoczono w niej tylko te słowa arcybiskupa łódzkiego, które da się pogodzić z liberalno-lewicowymi narracjami. Te zaś mają na celu takie uformowanie społecznej wyobraźni w odniesieniu do roli religii, by – z zasady – głos Kościoła w sprawach społecznych był lekceważony jako nieprawomocny. Chyba, że akurat jakiś hierarcha uzna za ważne by przyklasnąć, którejś ze spraw akurat ważnych dla laickiej agendy – wtedy staje się on nauczycielem prawdziwego chrześcijaństwa. Dokładnie to się dzieje w tekście “Więzi”. Kardynał w wywiadzie dla PAP dość konsekwentnie rozróżnia pewne sprawy. Owszem mówi, że księża nie mogą agitować na rzecz konkretnych partii, ale dodaje też, że owszem, ambona jest miejscem do dokonywania moralnej oceny pewnych postulatów. “Jeśli w trakcie kampanii wyborczej duchowni przypominają nauczanie Kościoła w kwestii aborcji, to nie jest mieszanie się w politykę” – powiedział kardynał. “Są pewne kryteria, które się przypomina, ale ostatecznie człowiek sam to rozważa w swoim sumieniu, sam podejmuje decyzję, sam oddaje głos” – dodał metropolita łódzki.
“Więź” i moralny relatywizm
Jednak nawet ta dość miękka opinia kardynała nie przeszła przez, jak widać mocno upolityczniony filtr redakcyjny w “Więzi”, i nie została uwzględniona. Można zastanowić się czy ten filtr jest katolicki i co na to asystent kościelny pisma. Zapewne nic. Jednocześnie zdołano w tekście umieścić wzmiankę o tym, że właściwym jest, by duchowni upominali polityków z pozycji proimigranckich. To jest zdaniem redakcji tego katolickiego portalu właściwy rodzaj moralnego upominania. Jakie wynikają z więziowego artykułu wnioski w sprawie spojrzenia kard. Rysia na sprawy publiczne? Po pierwsze, że imigranci zawsze ok, ponieważ to sprawa etyczna i w ogóle najważniejsza dla Kościoła bo jedyna wspomniana, po drugie suwerenność państw w zakresie polityki bezpieczeństwa, co wiąże się z problemem migracji, to zło, i po trzecie, o ochronie życia lepiej nie mówić, bo to czysta polityka. Taki – w mojej opinii – skrót tez kardynała Rysia otrzymali czytelnicy “Więzi”.
Co w pewnej mierze zaskakujące, to redakcja “NaTemat” okazała się bardziej rzetelna w tej sprawie pisząc: “Według kard. Rysia wyjątkiem od reguły są tylko i wyłącznie sytuacje, gdy Kościół zabiera głos w sprawach obejmujących zakres nauczania. To kwestie takie jak migracja czy aborcja”. Dziennikarz dodał też do swojej parafrazy cytat ze słowami kardynała: “Przykładem takiej wypowiedzi było stanowisko arcybiskupa Canterbury, który otwarcie skrytykował decyzję brytyjskiego rządu wobec migrantów. Uznał, że te działania są niemoralne. To nie jest uprawianie polityki, tylko ocena moralna politycznych działań”. Dodać w tym miejscu można, że być może, owszem publiczne upominanie władz świeckich w zakresie etycznej oceny ich działań nie jest “uprawianiem polityki”, ale jest jak najbardziej aktywnością o charakterze politycznym. Polityka to działanie w sferze publicznej dążące do osiągnięcia celów, które tak czy inaczej mają charakter moralny. Niestety dziś wielu katolików, a tym bardziej duchownych panicznie boi się takiego przyporządkowania swoich wypowiedzi. Jest to o tyle przeciwskuteczne, że “Więź” cenzurująca słowa kard. Rysia może powiedzieć, że jej działania nie miały charakteru politycznego, tylko, że np. chcieli uchronić “dobrego biskupa” przed “nieporozumieniem”. Czy może być działanie bardziej “moralne” niż obrona wypowiedzi metropolity łódzkiego?
CZYTAJ TAKŻE: Chrześcijanie są leniwi i żyją w iluzji! Nick Vujicic mocno o rewolucji kulturowej (i nie tylko)
“Wieczny pokój” jak święty spokój
W pewnym sensie kardynał wpada w pułapki, które sam na siebie zastawia. Chyba, że po prostu w taki sposób modeluje swoje wypowiedzi – na wzór papieża Franciszka – by medialni reprezentanci politycznych sporów mogli sobie wyciąć z jego słów wygodne dla nich fragmenty. Jeśli jednak jest to pułapka, to jej działanie skupione jest bezpośrednio na promowaniu przez kardynała jednego ze współczesnych – w gruncie rzeczy politycznych i laickich – dogmatów mówiących o tym, że celem religii, jeśli w ogóle ma ona być uznana za sensowną, jest prowadzenie ludzi do jedności. “Gdyby zatrzymać na ulicy przeciętnego Polaka i zapytać go, czy widzi Kościół jako sakrament jedności, to wyniki takiej sondy mogłyby nie być dla nas optymistyczne” – mówił kardynał. O jaką jednak jedność tu może chodzić? O taka, która prowadzi do “wiecznego pokoju” oświeceniowych, ale także i dzisiejszych, utopii? Jeśli chodzi o tego rodzaju regulatywną jedność, to “Więź” dobrze zrobiła wyciszając część opinii kardynała, szczególnie tych, które mogłyby wzbudzić niepokój wśród kwestionujących katolickie nauczanie czytelników katolickiego portalu.
Chyba jednak nie o to chodzi, skoro chwilę wcześniej kardynał przytacza fragment Konstytucji dogmatycznej o Kościele “Lumen gentium” Soboru Watykańskiego II, w którym czytamy, że “Kościół jest w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”. Czy jedność w Chrystusie możemy zbadać za pomocą abstrakcyjnego pytania postawionego w sondzie ulicznej? Czy jedność jaką daje świat, jest tą samą, którą daje Chrystus? Czy nie ma różnicy pomiędzy tymi, którzy chcą budować pokój w oparciu o ewangelię życia, a tymi, którzy szukając pokoju biorąc w nawias miliony martwych ciał dzieci, którym nie pozwolono się urodzić? “Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy” – mówi Chrystus w 10 rozdziale Ewangelii według świętego Mateusza. Ten hiper-dogmat jedności, który można spotkać w tak wielu miejscach kościelnej struktury, często jest niczym więcej jak wezwaniem do zachowywania instytucjonalnej spójności i pilnowaniem konformistycznej linii liderów Kościoła wobec możnych tego świata.
Ewangelia źródłem politycznej niezależności
Owszem, Kościół można nazwać “sakramentem jedności”, ale tylko w Panu, który daje mu życie. W imię jedności z Chrystusem zaś wymaga się od nas by nie osłaniać zła. Wydaje się, że skandale obyczajowe we wspólnocie katolickiej czegoś nas w tej sprawie nauczyły. A może wcale nie? Moralnym celem działania politycznego jest przeciwstawianie się niesprawiedliwości, a nie pozorowana jedność, dążenie do której łatwo przekształca się w lekceważenie losu słabszych dla jakiegoś rzekomo wyższego dobra. Ponieważ jednak kardynał wysyła sygnał sugerujący, że preferuje wyższość abstrakcyjnej jedności nad etycznym konkretem zostało to traktowane jako rodzaj wycofania się i wykorzystane. Tymczasem Kościół przypominając o obowiązku ochrony życia ludzkiego, czy o obowiązku godziwej zapłaty dla pracownika – prawie w ogóle nie można o tym usłyszeć z ambony! – znacznie łatwiej uzyskałby polityczną niezależność niż milcząc. Program każdej jednej ze znaczących partii politycznych w Polsce ma braki, które należałoby wytykać – dotyczy to, choć w różnej skali, zarówno prawicy, jak i lewicy. Milczenie, a nawet ograniczanie katolickiego programu społecznego tylko do kwestii ochrony życia, utwierdza wielu ludzi w przekonaniu, że Kościół niczego od nich nie wymaga w zakresie doktryny społecznej. W ten sposób wiara w sercach rzesz katolickich odrywa się od rozumu i staje się czymś zawieszonym w powietrzu, niczym ezoteryczne techniki samouspokajania.
Należy też postawić pytanie, czy w sytuacji ostrego kryzysu politycznego, w którym, mogą ważyć się sprawy fundamentalne z perspektywy ludzkiej godności, ale i sprawiedliwości, Kościół unikając zaangażowania w politykę partyjną, nie powinien zachować zdolności poparcia konkretnych rozwiązań prawnych, nawet jeśli miałoby się to dziać w kontrze wobec konkretnych ugrupowań politycznych i ich elektoratów postulujących antyludzkie prawa. Problem polega na tym, że Kościół – tu mam na myśli biskupów – musiałby działać bardziej proaktywnie w sferze publicznej, wypracować metodę permanentnej obecności przy ważnych społecznie sprawach, a także powtarzać własne stanowiska etyczne w zasadniczych tematach: od oczywistej ochrony życia, przez kwestie praw pracowniczych i sprawiedliwości społecznej, aż po wątki dotyczące bezpieczeństwa narodowego. Każda z tych kwestii zawiera w sobie komponent moralnej oceny. Można też zapytać o to, dlaczego księża prawie nigdy nie pojawiają przy grupach strajkujących i domagających się godnego życia. Skoro jednak Kościół jest prawie nieobecny z debacie publicznej, pojedyncze i incydentalne głosy w różnych kwestiach zaraz są detonowane jako “mieszanie się do polityki”, jako wystąpienia za lub przeciw polityce jakiejś partii, a nie głos z wnętrza katolickiego rozumienia rzeczywistości. Wbrew temu co nam się może wydawać Kościół nauczył nas, że jest wielkim nieobecnym sfery spraw publicznych.
CZYTAJ TAKŻE: Najpotężniejsza odpowiedź na seksrewolucję. G. Weigel o teologii według Jana Pawła II
Słaby i dorywczy społeczny głos Kościoła
Gdyby głoszenie Kościoła w sprawach społecznych miało charakter stały i skierowany do różnych stron debaty publicznej, znacznie trudniej byłoby głosy pojedynczych hierarchów wmanewrowywać w polityczne narożniki, jak to stało się z wywiadem z kard. Rysiem. Na dziś bardzo brakuje choćby katolickiego głosu przeciwko patologiom ustroju kapitalistycznego w Polsce, co sprawia, że obszar ten w znacznej mierze został zagospodarowany ideowo przez lewicę. Słaby jest też odzew na kryzys antropologiczny, który dotyczy transseksualizmu, brakuje też głosu Kościoła jako tego, który upomina rządzących w sprawach niepodlegających z katolickiej perspektywy dyskusji. Nie chodzi tu zresztą o jakiś rodzaj rekonkwisty, ale pokazanie, że katolicka doktryna społeczna jest “wielonarzędziowa” i nie sprowadza się do kulturowej “wojny z lewakiem”, ale umożliwia w konkretnych sprawach współpracę z różnymi ośrodkami społecznego wpływu. Tam zatem, gdzie konieczny jest spór, toczmy spór, zaś tam, gdzie istnieje możliwość wsparcia dobrych postulatów, wspierajmy dobre postulaty. Mimo pewnych zastrzeżeń, które tu zostały przedstawione, przywoływany tu wywiad z kard. Grzegorzem Rysiem mógłby stać się początkiem odważniejszego głoszenia przez Kościół w Polsce ewangelii społecznej.
Jak na razie jesteśmy świadkami trwającej od lat bezradności, która ma przynajmniej dwa zazębiające się objawy. Po pierwsze chęć wywikłania się części biskupów z zależności partyjnych, jak na razie często kończy się ich ucieczką od odpowiedzialności za etyczny wymiar polityki. Po drugie niezdolność do trzymania się wypracowanych przez samych siebie reguł dystansu z “realną polityką”, jak mówi kard. Ryś, w połączenia z porzuceniem odpowiedzialności prowadzi do oddania politycznej agendy głosu jednej z partii. W ten sposób partie wchodzą w rolę ugrupowań patronalnych różnych frakcji Kościoła wymuszając na nich milczenie na temat określonych spraw lub przewartościowywanie innych bliskich im postulatów. “Jeśli ktoś w Kościele ogląda się na władzę polityczną, by szukać poczucia bezpieczeństwa, to głęboko się myli” – powiedział kard. Ryś w innym wywiadzie, którego udzielił Katolickiej Agencji Informacyjnej. Uwaga jak najbardziej słuszna, jednak by wyjść z tej wasalnej roli trzeba mieć odwagę i coś do powiedzenia. “Jeśli do polityków zwracamy się, by nas nie wciągali w polityczną wojnę, to potem ich nie zapraszajmy do tego, aby swe poglądy polityczne wypowiadali podczas uroczystości religijnych. Na to nie ma przestrzeni w Kościele” – dodał kardynał. Obie uwagi należy uznać za słuszne, pierwsza jednak wymaga pewnego wzmocnienia. Doczesnym celem Kościoła powinno być odważne promowanie takiego rozwoju społecznego, który jest zgodny z katolickim wykładem etyki społecznej. To wymaga jednak zdolności do wielostronnego nonkonformizmu, który nie będzie jednak ani abnegacją, ani – wspomnianą już – ucieczką od odpowiedzialności.
Cywilizacyjny konformizm
By jednak tego rodzaju droga mogła być podjęta zapewne konieczne byłoby najpierw zdefiniowanie – idąc za słowami papieża Benedykta XVI – zakresu “wartości nienegocjowalnych”, czyli tych które nie budziłyby kontrowersji w samym Kościele. Godność człowieka, małżeństwo, życie ludzkie w całym jego przebiegu oraz prawo rodziców do wychowania swoich dzieci – swego czasu przypominał o tych wartościach kard. Kazimierz Nycz, choć oczywiście działo się to w zupełnie innych czasach. Do tego należałoby dodać kwestie godziwej zapłaty, praw pracowniczych, praw narodów do samostanowienia, napiętnowanie ideologii. Papież Benedykt XVI w przemówieniu do kardynałów, pracowników Kurii Rzymskiej oraz Gubernatoratu z grudnia 2021 roku zarysował warty uwagi model umiejscowienia głosu Kościoła w debacie publicznej. Przemówienie to niestety w ogóle nie przebiło się nie tylko do świadomości katolickich duchownych oraz wiernych, ale nawet nie zaiskrzyło przez moment w mediach.
“W dialogu z państwem i społeczeństwem Kościół z pewnością nie ma gotowych rozwiązań poszczególnych zagadnień. Wraz z innymi siłami społecznymi będzie walczył o odpowiedzi najstosowniejsze do miary istoty ludzkiej. Tego, co określił on jako podstawowe, konstytutywne, nienegocjowalne wartości ludzkiego życia, musi bronić z największą wyrazistością. Musi robić wszystko, co możliwe, aby kształtować przekonanie, które później mogłoby się przełożyć na działania polityczne” – mówił Benedykt XVI. Czy Kościół dziś robi właśnie to, co postulował wybitny papież-teolog? Wydaje się raczej, że podążył zupełnie inną drogą, którą można by określić mianem cywilizacyjnego konformizmu. Z jednej strony często milczy o sprawach podstawowych, ponieważ nie chce skonfrontować się z liderami politycznymi, ale także z wiernymi, którym nie dość wytrwale głosił swoje nauczanie i ci stali się na nie obojętni lub mu nawet wrodzy. Z drugiej strony podpina się pod modne w świecie agendy polityczne, tak jakby chciał się przypodobać siłom, które w gruncie rzeczy, co do zasady, odrzucają go i dążą do jego marginalizacji. Kto tylko podpina się pod głos innych, daje do zrozumienia, że nie ma nic do dodania od siebie.
Jednak, wbrew defetystycznym opiniom, które są dziś szerzone, bez zrozumienia, że zły stan Kościoła wynika także z nietrafionych diagnoz dotyczących jego zadań w świecie – nic jeszcze nie jest przegrane. Nie ma powodu do jakiegoś ostatecznego zniechęcenia, a wybór drogi, którą podąży Kościół, także Kościół w Polsce wciąż jest otwarty. Do uratowania pozostało zarówno wiele dusz, jak i potrzebna każdemu z nas godność. Potrzeba nam odważnych świeckich, odważnych księży i biskupów, ale i odważnych kardynałów. Czy możemy liczyć na choć jednego?
Tomasz Rowiński