Gdzieś między piekłem a św. Serafinem – o Nowosielskim inaczej

Jurek nie tylko pacierze klepał” – mówi jego alter ego, zerkając na pośladki kobiety. W Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi po wakacjach wrócił spektakl „Finisaż” w reż. Marka Pasiecznego o Jerzym Nowosielskim.

Teatralna adaptacja tekstu Antoniego Wincha przenosi nas do lat 40-tych i 50-tych oraz początków XXI w. Odwiedzamy w niej odpowiednio Lwów i Kraków. “Finisaż” to nie tyle opowieść o artyście i jego twórczości, co jedynie prezentacja skrawka jego życiowych problemów z perspektywy kobiet. Spotyka się tu żona Nowosielskiego Zosia i jego kochanka Kingula. Samego Nowosielskiego widzimy z dwóch okresów jego życia.

Przekaz twórców zdaje się być skoncentrowany na ukazaniu walki, jaką toczył ze sobą Nowosielski-człowiek z Nowosielskim-artystą. Zdawać by się mogło, że bez poświęcenia ze strony żony, mężczyzna nie miałby szans na sukcesy, które odniósł. Zofia (Agnieszka Skrzypczak) sama zresztą przyznaje, że zrezygnowała ze swojego rozwoju, aby opiekować się mężem. On znowu nie zdecydował się na dziecko, bo, jak widzimy, sam nim był…

Artysta artystycznie o artyście

W 2023 roku, kiedy obchodzimy rok Jerzego Nowosielskiego, ludzie kultury upamiętniają wielkiego artystę na różne sposoby. Nie można oczekiwać, że każda praca będzie kompletną biografią słynnego malarza i ikonopisarza. Ale jednak takie ujęcie zdumiewa. Bo o ile można skupić się na fragmentach prywatnego życia artysty, o tyle bez odpowiedzi pozostaje pytanie, po co to robić, skoro nie miało to szczególnego przełożenia na jego twórczość. Bo w przypadku Nowosielskiego tak jednak było.

Piękny, artystyczny język, którym posługuje się Pasieczny, nadając interesującą formę spektaklowi i dbając o błyskotliwe użycie skrupulatnie przygotowanych rekwizytów, przynosi ładną powierzchowność. Można powiedzieć, że to artystyczna opowieść jednego twórcy o innym twórcy. Ale trudno jednak myśleć o Nowosielskim w wyabstrahowaniu od tego, czego dokonał. Nawet więcej – robienie tego jest krzywdzące i dla artysty, i dla widza, któremu należy się odrobina więcej.

CZYTAJ TAKŻE: Teatr Klasyki Polskiej rozwija skrzydła!

A przecież ikona otwiera na wieczność…

Bo choć sam Jerzy Nowosielski mówił o sobie, że ma „duszę prawosławną”, jego zachwycające ikony zdobią wnętrza kościołów katolickich w naszym kraju. Jego technika pozwoliła mu na zajęcie niepodważalnego, trwałego miejsca w historii sztuki sakralnej i malarstwa w ogóle. Wychodził z założenia, że ikona otwiera na wieczność, że wizerunek „osoby przemienionej” – jak traktował bohaterów swoich ikon – zmusza do refleksji. Mógł tak tworzyć nie tylko dlatego, że był genialnym artystą, ale przede wszystkim dlatego, że był głębokim teologiem. Jego ikony miały cechę lśnienia. Pokazywały energię Boga. Przekaz miał być zorientowany na zbawienie. Sam Nowosielski mawiał, że ikony ustawiły jego wrażliwość na całe życie.

Nowosielski jak każdy inny

W spektaklu „Finisaż” żona Nowosielskiego czyści jego prace. Tuż po obrazie przedstawiającym ukrzyżowanego Chrystusa przeciera z kurzu obraz bezimienny, którego jest bohaterką. Nagim anonimowym ciałem, rozciągniętym na kole. Ma żal do męża, że nawet nie dał jej imienia. A to ona przecież podnosiła go z obrzydliwych stanów, do których doprowadzał się alkoholizmem. Widz ma prawo czuć pewną dezorientację. Ogląda spektakl, którego bohaterem mogłaby być przecież połowa męskiej części artystów – malarzy. Dlaczego padło akurat na Nowosielskiego?

OGLĄDAJ TAKŻE: