Słowa premiera Mateusza Morawieckiego o tym, że wniosek do Trybunału Konstytucyjnego mający powstrzymać wykonywanie w Polsce aborcji eugenicznej był błędem pokazuje, że Prawo i Sprawiedliwość wraca do swoich niezbyt chwalebnych korzeni politycznego działania. Może to oznaczać, że w niedługiej perspektywie nienarodzeni nie tylko nie będą mogli liczyć na większość sejmową, ale może na nawet jakąkolwiek suwerenną reprezentację w parlamencie.
Oczywiście słowa premiera:
“[…] zawsze byłem zwolennikiem kompromisu aborcyjnego sprzed 30 lat. […] Wniosek do TK w tej sprawie był błędem”
można traktować jako jakiegoś rodzaju echo wewnątrzpartyjnych przepychanek i rozliczeń. Ich zadaniem jest obsadzenie kogokolwiek w roli kozła ofiarnego odpowiedzialnego za niezadowalający dla władz PiS wynik wyborczy. Może być to także ukłon w stronę PSL, która to partia w kampanii wyborczej w ramach Trzeciej Drogi postawiła w sprawie życia na obronę tzw. kompromisu aborcyjnego. Jak wiadomo, liderzy PiS zamierzają w bliskiej i średniej perspektywie grać na przyciąganie polityków tej partii, tak by możliwie głęboko osłabić powstającą koalicję partii dotąd opozycyjnych.
W poszukiwaniu ofiarnego kozła
To jednak sprawy w pewnej mierze drugorzędne. To, co powiedział premier Morawiecki, miało przede wszystkim charakter deklaracji politycznej, od której nie będzie teraz szybkiego odwrotu. Jego wypowiedź to próba ustawienia na nowo ważnego elementu rusztowania polityki po prawej stronie życia publicznego. Nie jest przypadkiem, że kozłem ofiarnym wyborczej porażki PiS został ogłoszony Bartłomiej Wróblewski, “architekt wniosku do TK”, jak nazwali go w wywiadzie z Morawieckim dziennikarze portalu Interia.pl, a razem z nim zwolennicy pełnej prawnej ochrony życia ludzkiego. Sprawa dotyczy też opowiadających się za życiem posłów Zjednoczonej Prawicy, to oni stanowią grupę, którą można określić mianem reprezentantów opinii katolickiej w PiS.
Morawiecki nie wskazał jako odpowiedzialnych za nieudane wybory ani spin-doktorów prowadzących kampanię, ani aferzystów ze swojego partyjnego kręgu, ani pomysłodawców tzw. “piątki dla zwierząt”, ani ministrów zdrowia odpowiedzialnych za niemal rekordowe w skali świata nadliczbowe zgony okołopandemiczne, ani ludzi prowadzących od samego początku fatalną politykę w relacjach z Unią Europejską, ani nikogo innego, kogo można by określić mianem sprawcy pisowskich porażek. Winnymi okazali się ci, którzy dali Polsce realny sukces, przybliżyli nas do stanu prawdziwej sprawiedliwości prenatalnej.
CZYTAJ TAKŻE: Czy antykonstytucyjne partie zdemolują porządek społeczny? Marek Jurek bije na alarm
Mit aborcyjnego “kompromisu”
Już samo posługiwanie się przez premiera pojęciem “kompromisu aborcyjnego” przywołuje złe konotacje i oznacza zwrot w niedobrą stronę. Nigdy bowiem nic takiego jak kompromis aborcyjny nie zaistniało. Mieliśmy w latach 90. do czynienia ze zmaganiem się różnych sił społecznych o formę i zakres ochrony życia nienarodzonych, a nie z narodowym porozumieniem w tej kwestii. Pojęcie “kompromisu aborcyjnego” pojawiło się po ogłoszonym w roku 1997 wyroku TK, podważającym konstytucyjność przegłosowanej przez SLD poprawki dopuszczającej zabójstwo prenatalne ze względów społecznych.
“Słowo «kompromis» padało odtąd zawsze wtedy, gdy na horyzoncie pojawiała się szansa wzmocnienia i rozszerzenia ochrony życia nienarodzonych” – pisał przed kilku laty w swoim tekście “Mit kompromisu aborcyjnego” Paweł Milcarek. Hasło “kompromisu” stało się politycznym bezpiecznikiem, rozprowadzonym w debacie publicznej przez liberałów i lewicę. Wygłuszało ono prosty fakt: od 1997 roku jest wiadome, że ustawowe wyjątki od bezwzględnej prawnej ochrony życia poczętego, poza sytuacją, gdy śmierć dziecka wynika z próby ratowania życia matki, okazałyby się niezgodne z konstytucją, gdyby tylko TK miał możliwość je zbadać.
Analogicznie zresztą działało hasło “efektu wahadła”, mające wywołać w politykach i tej części opinii publicznej, która przyjmuje stanowisko za życiem, poczucie, że ich własna gorliwość może doprowadzić do pogorszenia sytuacji dzieci nienarodzonych. Wedle tego mitu, po każdym wzmocnieniu prawnej ochrony życia musi przyjść społeczna reakcja, wymuszająca na politykach rozszerzenie dostępu do aborcji. Straszak ten nieraz okazywał się skuteczny retorycznie, jednak u jego podstaw zawsze tkwił ten sam fałsz – przed tego rodzaju procesami chroni nasz ustrój prawny konstytucja i orzeczenie TK z 1997.
Orzeczenie to, choć odpowiadało na konkretny wniosek dotyczący zakwestionowania poprawki umożliwiającej zabójstwo prenatalne ze względów społecznych, każdemu świadomemu uczestnikowi życia publicznego dawało jasną wykładnię polskiego prawa konstytucyjnego. Prawo do życia jest fundamentem demokratycznego państwa prawnego i dotyczy ono także osób w prenatalnej fazie życia. Gdy zatem dziś premier używa tego rodzaju zakłamanych twierdzeń, stawia się – mówiąc obrazowym językiem pewnej ambasador – po złej stronie historii. Niestety polskie społeczeństwo rzeczywiście uznaje istnienie kompromisu aborcyjnego za fakt historyczny i polityczny. Jest to znaczące zwycięstwo wrogów życia.
CZYTAJ TAKŻE: Wyzwania dla środowisk pro-life dwa lata po wyroku TK. Co się zmieniło?
Ochrona życia przeszkodą dla modernizacji?
Wypowiedź premiera uruchomiła zresztą licznych komentatorów w mediach społecznościowych, którzy jasno określili hierarchię spraw: rządy PiS są celem samym w sobie. Co najwyżej można je traktować jako narzędzie niedopuszczania do władzy Donalda Tuska, którego powrót grozi zatrzymaniem polskiej modernizacji w modelu patriotycznym i suwerennościowym. Symbolami tej modernizacji są w tej chwili budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego, elektrowni atomowej i kilka innych projektów infrastrukturalnych, które bronione są na wszystkich możliwych frontach. Zresztą nie bez sensu. Jest bowiem prawdą, że z deklaracji polityków opozycji, zamierzających utworzyć w najbliższym czasie koalicję rządzącą, wyłania nam się plan na gospodarczą i polityczną stagnację Polski.
Problem nie polega jednak na tym, że Polacy mają słuszne aspiracje polityczne, ale na tym, że – zapewne częściowo nieświadomie – znaczna część prawicowych środowisk przyswoiła sobie i zaczęła powtarzać budzącą grozę doktrynę opisaną w książce “To jest wojna”. Wedle jej autorki, Klementyny Suchanow ze Strajku Kobiet, sprawa prawnej ochrony życia ludzkiego na jego prenatalnym etapie jest przeszkodą dla rozwoju suwerennej i nowoczesnej Polski. Twierdzenia takie powiela dziś niestety, często między słowami, wielu prawicowych interpretatorów słów premiera.
Długa tradycja rozczarowań
To wszystko, co się teraz dzieje, niestety nie jest aż takim zaskoczeniem, jak mogłoby się wydawać komuś patrzącemu na polską sytuację nieuprzedzonym i naiwnym okiem. To przecież bracia Kaczyńscy w roku 2007 doprowadzili do upadku projektu reformy konstytucyjnej, mającej wzmocnić ochronę życia nienarodzonych. A przecież projekt ten wyszedł z ich własnej partii, jego promotorem był marszałek Sejmu Marek Jurek, a sama propozycja, gdyby nie była torpedowana przez liderów PiS i ludzi przez nich posłanych, mogłaby zebrać wymaganą większość konstytucyjną w ramach ponadpartyjnej koalicji. I nie jest to tylko opinia, tak wyglądały polityczne, wielokrotnie opisywane, fakty.
Oczywiście niedługo potem, w latach opozycyjnych 2007-2015, Jarosław Kaczyński, chcąc zmobilizować katolicki elektorat, niezbędny mu do utrzymania szerszego poparcia, ubrał swoją partię w szaty obrońców życia. Jednak już po wygranych wyborach uruchomiona została dobrze znana narracjach, wedle której dla ochrony życia wciąż nie następował właściwy politycznie moment. Ważniejsze były reformy sądownictwa, o których niewiele dobrego można dziś powiedzieć, ważne było rozkręcanie konfliktu z Unią Europejską, który de facto został przegrany. Na orzeczenie TK z jesieni 2020 roku trzeba było czekać aż pięć lat. Po drodze Jarosław Kaczyński utrącił dwa obywatelskie projekty ustaw “Stop Aborcji” z 2016 roku i “Zatrzymaj Aborcję” z roku 2017, a w roku 2021 odrzucony został jeszcze jeszcze jeden projekt postulujący pełną ochronę życia nienarodzonych.
Liderzy PiS zawsze byli gotowi korzystać z potencjału elektoratu cywilizacji życia, byli także gotowi, dla utrzymania jego poparcia, zapewniać temu elektoratowi pewien stopień realizacji jego potrzeb materialnych i emocjonalnych, ale zawsze chcieli się trzymać z dala od agendy tego elektoratu, a szczególnie od jego punktu głównego, czyli solidarności ze wszystkimi nienarodzonymi. To samo działo się przez ostatnie osiem lat i to samo teraz słychać w głosie premiera Morawieckiego, który by – we własnym mniemaniu – ratować partię, odrzuca element najbardziej niezrozumiały dla jego własnego środowiska, czyli grupy liderów PiS.
CZYTAJ TAKŻE: Wciąż brak wsparcia dla rodzin z dziećmi obciążonymi wadą. “Brak działania jest swoistym lekceważeniem trybunału”
Szantażowanie elektoratu
Kiedy Jarosław Kaczyński uruchomił Trybunał Konstytucyjny w sprawie życia? Dopiero wtedy, gdy nawet media związane bezpośrednio z PiS (myślę o środowisku tygodnika “Sieci” i portalu wPolityce.pl), a także katoliccy posłowie ZP, zaczęli sygnalizować niezadowolenie, że temat bezpieczeństwa nienarodzonych, mimo upływu kolejnych lat, jest marginalizowany. Jarosław Kaczyński zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że bez opinii katolickiej nie da się w Polsce zbudować politycznej prawicy. I to on sam zdecydował, że temat ochrony życia nie może być w nieskończoność odwlekany, ponieważ grozi to jedności jego politycznego obozu. Zagrożenie takie mogło pojawić się na poziomie sejmowym, ale także na poziomie elektoratu, który zacząć zdradzać ochotę do migracji w stronę Konfederatów, starających się wtedy pozycjonować na prawo od PiS.
Dziś Mateusz Morawiecki wraca z tematem orzeczenia TK zapewne po to, aby na najbliższe cztery lata spacyfikować katolickich posłów w swoich ławach. Może i dostali się Sejmu, może Suwerenna Polska utrzymała liczbę mandatów, ale teraz niech siedzą cicho, bo są przecież winni porażki. Morawiecki robi zresztą to, co wcześniej robił Kaczyński: szantażuje opinię katolicką, by ta miała poczucie, że poza PiS nie ma już żadnej innej drogi dla Polski suwerennej, ale także katolickiej, czyli szanującej Dekalog oraz stanowisko prawnonaturalne w zakresie porządku publicznego. Wypowiedź Morawieckiego jest kolejną już w najnowszych dziejach próbą zamknięcia tematu ochrony życia w sarkofagu pod kamienną płytą z napisem “kompromis aborcyjny”.
Ucieczka przed odpowiedzialnością
Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej, niż w opowieści sączonej przez środowiska i media bliskie centroprawicy. Oskarżenia wobec ludzi cywilizacji życia są manipulacją, to Morawiecki nie wziął przynależnej mu odpowiedzialności za wyrok TK, który zaistniał przecież dzięki decyzjom politycznych liderów wciąż jeszcze rządzącej partii. Oczywiście wyrok ten jest zgodny z orzeczeniem z roku 1997 i tu nic nie można mu zarzucić. Czym innym jest jednak decyzja TK, a czym innym wzięcie odpowiedzialności politycznej nie tylko za własną politykę, ale też za państwo i kształtujący je ład.
Premier i jego rząd nie włożył żadnego wysiłku w implementację orzeczenia, w rozwój programów społecznych, jakie powinny się z nim wiązać, w szkolenia dla lekarzy, by dobrze rozumieli swoją nową sytuację prawną, w zintegrowanie prawa wokół nowego orzeczenia, tak by zatrzymanie aborcji szło w parze z opieką matki i dziecka. Zostawiono to wszystko samopas, by na końcu powiedzieć, że słaby wynik PiS to wszystko wina “radykałów” z cywilizacji życia. Gorzka to puenta.
CZYTAJ TAKŻE: RODZINA GŁOSUJE #4: OCHRONA ŻYCIA – aby chronić życie, skoro istnieje
Uciec z błędnego koła
Być może Morawiecki liczy na to, że uda mu się oddzielić wyborców zdecydowanych w swoich stanowisku za życiem od tych mniej stabilnych, by w ten sposób przesunąć PiS do środka sceny politycznej i oderwać ugrupowanie od jego katolickiej bazy. Tyle że oznaczałoby to faktyczne upodobnienie się tej partii – w sprawach naprawdę fundamentalnych – do jej największego przeciwnika. Tego rodzaju ruch wykonuje premier, który jeszcze kilka lat temu mówił, że marzy mu się rechrystianizacja Europy…
Niewykluczone, że Morawiecki ma nadzieję na sukces swoich działań ze względu na aktualny układ sceny politycznej. Konfederacja głosem Przemysława Wiplera idzie wyraźnie z prawa ku stanowiskom liberalnym – niedawno polityk ten zadeklarował gotowość poparcia przez jego ugrupowanie związków partnerskich, Będąca zaś częścią cywilizacji życia Polska Jest Jedna nie wiadomo czy będzie zdolna utrzymać się na scenie politycznej i zebrać poparcie wyższe od błędu statystycznego.
Z pewnością premier uważa także, że odwołanie się do tzw. kompromisu aborcyjnego będzie odebrane jako przyjęcie stanowiska najbardziej uniwersalnego i najszerzej akceptowalnego nie tylko na scenie politycznej, ale i w społeczeństwie. Zobaczymy, gra taka zamiast jedności może przynieść także rozłam i powstanie osobnego klubu poselskiego złożonego z Suwerennej Polski, katolickich posłów PiS, a także posłów z Ruchu Narodowego czy nawet części PSL. Droga do takiej sytuacji jest bardzo daleka, ale można ją rozważać w sytuacji dekompozycji ZP.
Szczególnie, że według ostatniego sondażu przedstawiającego oczekiwania opinii publicznej wobec nowej władzy, tylko nieco ponad 6 proc. wyborców uważa, że demontaż prawnej ochrony życia jest sprawą politycznie priorytetową. Czy jest szansa, że Mateusz Morawiecki zrozumie, że przyczyną utraty większości przez PiS nie jest kwestia ochrona życia, ale centrowy radykalizm jego własnej partii? Radykalizm, który zużył w oczach Polaków wiele pozytywnych zasobów, jakie PiS wytworzył w czasie swoich rządów? To zresztą widać także w innym sondażu: Polacy chcą kontynuacji projektów PiS, choćby w zakresie tak ubóstwianej obecnie suwerennej modernizacji. Po prostu nie chcą samego PiS.
Odpowiedzi na powyższe pytania nie da się teraz udzielić. Nikłym pozytywem całej sytuacji jest uwaga premiera, że TK nie mógł podjąć innej decyzji niż podjął. Czy jednak jego opinia o “błędzie” nie ułatwi nowej władzy, kuszonej pomysłami ustrojowego resetu całego państwa, wyrzucenia sprawy ochrony życia po prostu do kosza przy pierwszej okazji? Cóż, wtedy PiS znów mógłby ogłosić się redutą cywilizacji życia przeciw barbarzyńcom i polityczny cyrk kręciłby się dalej, choć przerażająco wysokim kosztem. Mam jednak nadzieję, że myśli premiera Morawieckiego nie idą aż tak daleko. Niewątpliwie jednak nad cywilizacją życia w Polsce zbierają się ciemne chmury i tej wiedzy nie możemy wypierać.
OGLĄDAJ TAKŻE: