“Lektury domowe”: Nie dojdziesz nigdzie, jeśli nie wyruszysz w drogę. O wadze pielgrzymek i spacerów…

„Niezależnie, jaki komputer kupimy, to najwspanialszym procesorem wciąż jest nasza głowa, (nasz umysł). Chodząc, zbieramy gigabajty informacji. Obrazy oglądane z samochodu (cóż za absurdalna nazwa, samochodem jest przecież człowiek) przesuwają się tylko jak przezrocza. Dopiero idąc możemy docenić, jak wspaniałą mozaiką jest świat, z ilu kształtów i cząstek się składa” – przekonuje czytelnika Szymon Augustyniak, autor intrygującej książki pt. “Mimochodem o chodzeniu”, która przedstawia fenomen ludzkiego wędrowania w najrozmaitszych kontekstach: historycznych, zdrowotnych, kulturowych etc etc.

W tym wypadku nie chodzi jednak o kontekst sportowego wyczynu czy zdrowego trybu życia. Autor stara się nam uświadomić, że dzięki unikalnej ewolucji homo sapiens doszliśmy do momentu, w którym chodzenie, spacerowanie, maszerowanie czy pielgrzymowanie to zdolności i metody, które mogą i powinny służyć nam do osiągania wielu bardzo ważnych dla naszego życia celów. Rozumieli to światli ludzie już od czasów starożytnych.

Uciekając od samych siebie

Sokrates chodził myśląc, ale także zaczepiając ludzi i wciągając ich do rozmowy poprzez pytania zadawane podczas spaceru. Arystoteles jako syn lekarza wiedział, że spacer ma dobry wpływ na człowieka, na jego zdrowie i samopoczucie, dlatego gdy w Atenach otworzył szkołę filozoficzną, jej uczniów nazywano perypatetykami – gdyż przechadzanie się pod kolumnadą i rozmyślania lub dyskusje podczas spaceru były obowiązkowe. Notabene dziś lepiej to rozumiemy. Kierkegaard, duński egzystencjalista, chodził po swoim mieście, obserwując i słuchając ludzi. Kopenhaga i jej uliczki były polem obserwacji, gdzie spisywał na gorąco to, co obserwował lub usłyszał od ludzi. Sam podkreślał, że do najważniejszych przemyśleń doszedł chodząc i wierzył, że “…jeśli ktoś po prostu idzie, wszystko będzie dobrze”. Nie znał bowiem “tak uciążliwej myśli, od której nie da się uwolnić, idąc”.

Nieszczęsny nieprzyjaciel Pana Boga, Fryderyk Nietzsche, pisał o sobie “Pielgrzymem jestem i ochotnym do życia wędrownikiem”. Póki choroba psychiczna go nie powaliła, wciąż wytrwale maszerował, znajdując w tym upodobanie i inspirację dla filozoficznego myślenia. Notabene mało kto wie, że ten “celebryta” niemieckiej filozofii często i uporczywie twierdził, że jest Polakiem szlacheckiej krwi. W obłędzie napisał nawet list do dostojnych Polaków, gdzie oznajmił: “żyję wśród was jako Matejko”.

Ludzi pióra i uczonych, którzy traktowali spacery i wędrówki jako szczególnie ważną część swojego życia, było bardzo wielu, ale zazwyczaj nic o tym nie wiemy, ponieważ ludzie w XX i XXI wieku przywykli traktować to jako zjawisko nieistotne. Odkąd rozwój techniki pozwolił nam zerwać kontakt z przyrodą i pozostać w przestrzeniach miejskiej zabudowy, a podróże odbywać koleją żelazną, rezygnujemy z możliwości wędrowania i kontaktu z naszym naturalnym środowiskiem przyrodniczym. Nadzwyczaj popularny wśród wielbicieli pieszej turystyki i bushcraftu Henry David Thoreau już w XIX wieku zauważył, że ludzie stali się “narzędziami swoich narzędzi” i nie chcą z nich rezygnować, by chociaż od czasu do czasu powracać do lasu, do naturalnej przyrody, aby odzyskać wolność i swobodę myślenia i działania.

CZYTAJ TAKŻE: LEKTURY DOMOWE: Bp Marek Jędraszewski – Modlitewnik filozofów

Spacer to zdrowie!

Warto zauważyć, że autor książki “Mimochodem o chodzeniu” podkreśla, iż istnieją zasadnicze różnice między intensywnym bieganiem a rozmaitymi formami chodzenia. Po pierwsze: fizjologiczne. Bieganie to wstrząsy i uderzenia w stawy, gdzie najbardziej cierpią kolana. U piechura ryzyko jest minimalne, pięta bowiem nie uderza w ziemię wraz z całym ciężarem ciała. Grozi nam co najwyżej odcisk lub zwyczajne bąble, a w najgorszym razie stłuczenie kostki, które łatwo można wyleczyć. Po drugie, zasadnicza różnica ma charakter funkcjonalny i poznawczy. Bieganie de facto uniemożliwia lub przynajmniej ogranicza kontemplację przyrody, wyciszenie emocji oraz osiągnięcie stanu duchowej równowagi. A to w przypadku spaceru i wędrówki jest szczególnie ważne i cenne, także z przyczyn natury medycznej. Badania prowadzone w USA dowodzą, że regularne chodzenie obniża ryzyko raka! Potwierdza to statystyka. Również skuteczność leczenia jest u pacjentów chodzących znacząco wyższa.

Ale chodzenie po lesie uzdrawia także w sensie dosłownym. Od wielu lat w Japonii rozwija się nowa dziedzina medycyny, której podstawą są tzw. kąpiele leśne, stosowane w specjalnych ośrodkach terapii, w oparciu o wyniki wieloletnich badań. Dzięki tej metodzie lekarze leczą przypadłości duchowe, psychiczne i fizyczne, które są rezultatem życia w wielkomiejskich środowiskach, a także ofiary wszelkich uzależnień. Także tych od ekranów oraz internetowych toksyn. Leczenie odbywa się głównie poprzez regularne spacery leśnymi ścieżkami: naturalnymi bądź specjalnie przygotowanymi dla leśnej terapii. Towarzyszą temu tradycyjne zabiegi sprzyjające odprężeniu i relaksacji organizmu oraz diety pomagające w detoksykacji itp.

Od wielu lat towarzyszą tym zabiegom badania empiryczne, w których analizowane są rezultaty leśnych terapii oraz metody ich stosowania. Wyniki tych badań nie pozostawiają żadnych wątpliwości: leśne kąpiele, czyli powrót człowieka do kontaktu z naturą, mają zbawienny i leczniczy wpływ na nasz stan ducha, umysł i ciało. Szczegółowe opisy tych terapii zawiera na przykład książka „Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych” doktora Qing Li. Pacjenci zawsze odczuwają tu stan odprężenia, rozładowanie napięcia, uwolnienie od złych emocji, a lekarze odnotowują zmniejszenie poziomu stresu. To z kolei jest niesłychanie ważne dla… stymulacji układu odpornościowego.

Wystarczy jeden kilkugodzinny wyjazd w miesiącu, by podtrzymać efekt podwyższenia odporności nawet przez kolejny miesiąc. Wynika to między innymi z faktu, że leśna terapia zapewnia wchłanianie fitoncydów, które stanowią składnik systemu obronnego drzew. Wdychamy również wydzielane z gleby bakterie, a wśród nich te, które także stymulują naszą odporność. Podczas leśnych wędrówek wzrasta liczba białek przeciwnowotworowych, obniża się poziom hormonów stresu i ciśnienie krwi, następuje efekt wydłużenia snu. Badania psychologiczne wskazują, że równolegle obniża się poziom odczuwania niepokoju, gniewu, znużenia, zakłopotania i niepewności, a tym samym powraca równowaga w układzie nerwowym. Doznania pod wpływem otaczającej przyrody podnoszą poziom cytokin przeciwzapalnych w organizmie, czyli zwiększają poziom odporności. Żaden lek nie działa w tym zakresie tak skutecznie jak regularne spacery czy marsz w lesie bądź w górach.

CZYTAJ TAKŻE: Lektury domowe: Naćpani opioidami oraz smartfonami. Dlaczego rośnie skala uzależnień?

Jesteśmy częścią czegoś większego

Wszystko powyższe oznacza, że nauka potwierdza dziś jednoznacznie przekonania starożytnych filozofów i lekarzy, że spacery na łonie przyrody są nie tylko dobre dla zdrowia i przedłużają życie, ale także, że rozjaśniają umysł i pomagają w skupieniu, w zebraniu myśli. Obecnie zbadano nawet, że wzrost poziomu koncentracji sięga zwykle ok. 20%. Wiemy także, że pod wpływem spacerów zmniejsza się intensywność negatywnych emocji i myśli na rzecz pozytywnych. Są także empiryczne dowody na to, że leśne wędrówki zwiększają zdolności do rozwiązywania problemów, które łatwiej ocenić z dystansu, w innej perspektywie, gdzie zmieniają proporcje, powstają inne, nowe skojarzenia. Na widok przyrody, naturalnego krajobrazu, zaczynamy znowu odczuwać, że jesteśmy częścią czegoś większego niż my sami. Jesteśmy bardziej skłonni odrzucać egoizm i myśleć o innych ludziach. Tym bardziej, gdy np. maszerujemy w grupie. Następuje wzrost empatii.

Skupianie uwagi w lesie, w przyrodzie, ma inny charakter i uruchamia inne funkcje mózgu. Tempo jest wolniejsze, oddziałuje na nas mniej bodźców, dotyka nas mniejsze napięcie nerwowe niż w mieście pełnym impulsów i narzucanych przez reklamy komunikatów, które trzeba odbierać i mimowolnie analizować. W lesie czujemy swobodne krążenie myśli, mamy nowe skojarzenia, myśli i refleksje.

Jesień i zima są także dobre do chodzenia, bo w naszej strefie klimatycznej hartujemy organizm, wzmacniając odporność na wilgoć i chłody. Japońskie doświadczenia potwierdzają także pozytywny wpływ widoku i obecności drzew na stan naszej psychiki również w miejscu zamieszkania. Dotyczy to także stanu zdrowia fizycznego. Warto brać to pod uwagę w chwili, gdy wybieramy lokalizację naszego mieszkania czy domu. Drzewa w swoim otoczeniu eliminują pewną liczbę toksycznych cząstek oraz wchłaniają wodę deszczową, co sprzyja utrzymaniu naturalnej wilgotności w otoczeniu w porze upałów.

Ponieważ w lesie lub podczas dłuższej wędrówki w terenie odnawiamy naturalny kontakt z naturą i zyskujemy szansę na pozytywne zmiany w duszy i ciele, trzeba wówczas koniecznie wyłączać telefon i pozbywać się niepotrzebnych gadżetów. Najlepszy jest spacer bez wyznaczonego celu lub ustalonej godziny dotarcia na miejsce. Brak pośpiechu sprawia, że zmysły pozostają otwarte na bodźce przyrody – uszy, oczy, nos oraz ręce i stopy wrażliwe na dotyk.

Jedzenie w lesie ma także walor szczególny. Ale nawet w domowym ogródku lub sąsiednim parku miejskim, gdzie są drzewa i krzewy, można praktykować kąpiele leśne. Warto wychodzić poza cztery ściany nawet w ograniczonym zakresie. I warto pamiętać, że nawet intensywny sport tego nie zastąpi.

CZYTAJ TAKŻE: Niepokojące wyniki badań: rodzice nie wiedzą jak naprawdę czują się ich dzieci

“Idź w imię Boże”

Pora wreszcie zauważyć, że pod słowem “chodzenie” kryje się kilka konkretnych znaczeń. Przechadzka to bardzo powolny spacer, pozwalający na głębszą kontemplację bez żadnego pośpiechu. Spacer jest nieco szybszy i pozwala więcej zobaczyć. Wycieczka oznacza konkretny plan i ustalony, ale niezbyt odległy cel. A dalej jest już marsz, czyli szlachetniejszy być może rodzaj chodzenia. Mamy przecież marsze w ważnej sprawie, zarówno za lub przeciw. Mamy marsz jako wędrówkę z postojami i noclegami, z plecakiem, namiotem itd. Marsze do celu oraz bez celu, czyli włóczęgę. Na koniec zostaje najszlachetniejsza odmiana chodzenia, czyli pielgrzymka, której autor książki poświęca osobny rozdział.

A więc “Idź w imię Boże”, czyli “wierzę, więc idę”. Wędrówka z duchową, religijną motywacją, która nie przypomina przechadzek i spacerów filozofów, lecz jest drogą ku poznaniu prawdy o sobie, o Bogu, o ludziach i sprawach najważniejszych. Autor przypomina nam, że to, co zmieniło postać naszego świata, zaczęło się w drodze. Gdy na Bliskim Wchodzie Abraham wędrował z Charan do ziemi Kanaan, miał już 75 lat, a musiał przejść 1,5 tys. kilometrów, nie będąc pewnym, co czeka go na miejscu. Potem Jakub wędrował do Egiptu za sprawą Stworzyciela Nieba i Ziemi, a Mojżesz ruszył przez pustynię z Egiptu, razem z ludem wybranym, do ziemi Ziemi Obiecanej Kanaan, której nie miał nigdy ujrzeć.

Później pojawił się tam w sposób nadzwyczajny Ten, który powiedział: “Ja jestem drogą i prawdą i życiem”. Jezus Chrystus sam wyruszył w drogę do ludzi. Nie czekał aż oni do niego przyjdą. Nieustannie wędrował po drogach bezdrożach Ziemi Świętej, obserwując, nauczając i nawracając ludzi aż do ostatniej chwili swego ziemskiego żywota. A potem jego apostołowie byli wciąż w drodze, od czego powstała zasada per pedes apostolorum, czyli “(pieszo) na wzór apostołów”, a homo viator stał się w naszej europejskiej kulturze symbolem sensu życia człowieka, wędrującego pielgrzyma.

Cała dalsza historia chrześcijaństwa, łącznie z dniem dzisiejszym, to w istotnej części dzieje wędrujących zakonów, kaznodziejów i nieustających nigdy pielgrzymek wiernych. Słowo “pielgrzymka” także kryje w sobie rozmaite znaczenia: są pielgrzymki błagalne, naznaczone cierpieniem; penitencjarne zalecane jako kara za grzechy i krzywdy w ramach odkupienia win; pielgrzymki zbrojne chrześcijańskiego rycerstwa – w intencjach szlachetne, choć w walce okrutne i krwawe; pielgrzymki dziękczynne – być może niestety nie najbardziej popularne i wreszcie pielgrzymki samotne lub w grupach, co zawsze ma swoje lepsze i gorsze strony. To wędrowanie z Bogiem w sercu bywało i bywa nadal wielkim przełomem w życiu człowieka pielgrzymującego. Początkiem lepszego życia, okazją do spotkania dobrych ludzi, nadzwyczajnych kapłanów, czasem przyjaciół, a nade wszystko umocnienia wiary i samego siebie. Sensu metafizycznego nie da się zmierzyć i przeliczyć, choć wiemy, że on istnieje.

Co roku setki tysięcy Polaków pieszo pielgrzymują w Polsce i poza jej granicami. Na Jasną Górę ok. 200 tys. ludzi dociera pieszo, a mamy ok. 500 sanktuariów w Polsce i setki w innych krajach. Notabene w takim sensie muzułmanie mają tylko Mekkę. Piesza pielgrzymka pozostaję formą najtrudniejszą, ale na pewno w sensie duchowym najbardziej owocną. 12 godzin w marszu przez kilka lub kilkanaście dni to dla współczesnego człowieka coś niezwykle trudnego, wymagającego hartu ducha i mocnej motywacji. Nasz codzienny tryb życia czyni tę próbę woli i charakteru jeszcze trudniejszą niż dawnymi laty, gdy ludzie byli bardziej przyzwyczajeni do chodzenia.

CZYTAJ TAKŻE: “Teraz i zawsze”: Wiara na wymarciu vs rekordowa pielgrzymka. Rzeczywistość duchowa Francji

Plaga współczesnego świata

Autor książki “Mimochodem o chodzeniu” przemierza dziennie przeciętnie 10 km zamiast jechać samochodem. Budzi to zdziwienie u ludzi, gdy słyszą, że to nie uprawianie sportu, tylko sposób na życie. Zdaniem Augustyniaka “zadziwiające jest to, że ta elementarna, najbardziej podstawowa ludzka aktywność została zdegradowana do „bezsensownego” wysiłku którego lepiej unikać”.

Hipokinezja to plaga współczesnego świata. Wielu z nas w masochistyczny sposób trwa w bezruchu, nie widząc żadnego związku pomiędzy siedzącym i leżącym stylem swojego życia i kondycją organizmu. Nie chodzimy, bo rzekomo nie mamy czasu! A przecież czas to najważniejsze, co mamy, co jest tylko nasze. Jak mawiał Seneka: “wszystko jest cudze, tylko czas jest nasz”. W istocie sami decydujemy, co z nim robimy i komu go dajemy! Dla zachowania zdrowia lekarze polecają minimum 30 minut dziennie, przez 5 dni w tygodniu, szybki intensywny spacer, który przyspiesza nam tętno, czyli rytm pracy serca. Ale najważniejsze jest, by zachować regularność. Hipokrates uważał chodzenie za warunek zachowania zdrowia. Uważał, że “zimą należy chodzić szybciej, latem zaś powoli, jeśli się chodzi w słońcu; osoby o budowie mięsistej powinny chodzić szybciej, chudzi natomiast wolniej”.

Niestety zapomnieliśmy, że jako homo sapiens mamy zakodowane tak „absurdalne” czynności, jak przebywanie w otwartej przestrzeni, a nie jak zamknięci w klatkach swych pokoi gamerzy i niewolnicy social mediów. W nauce pojawia się pojęcie “zespół deficytu natury”, czyli kontaktu z naturą, z przyrodą, który u dzieci wywołuje rozmaite zaburzenia zachowania, depresje, otyłość, krótkowzroczność i niedobór witaminy D. Nie ma już wątpliwości, że tylko otwarta przestrzeń, zabawa pod gołym niebem, sprzyja prawidłowemu rozwojowi psychicznemu dzieci. Konieczny jest powrót do swobodnej zabawy na powietrzu z rówieśnikami oraz bardzo częsty kontakt z przyrodą i naturalnym krajobrazem. To samo dotyczy dorosłych, których to właśnie leczy z neurozy wielkomiejskiej. Wiadomo także, że jeśli dzieci doświadczają kontaktu z przyrodą, zazwyczaj się to utrwala i później wracają do tego w okresie dorosłości, spędzając w taki sposób dni wypoczynku.

CZYTAJ TAKŻE: Plaga samotności. Dotyka szczególnie młodych mężczyzn. Badania wskazują przyczynę

Sztuka uprawiania wolności

Przyroda to zbyt poważna sprawa, aby zostawiać ją w rękach ideologicznej ekolewicy, finansowanej przez ekoprzemysł, korporacje i polityczne lobby, które im służą. Ochrona przyrody w jej tradycyjnym sensie jest potrzebna, bo potrzebny jest otwarty dostęp do lasu, do szlaków turystycznych, dla każdego, kto chce zadbać o swoje zdrowie, o swoją równowagę duchową i fizyczną; kto chce wychować dzieci w naturalnym bliskim kontakcie z przyrodą. Kiedyś było to naturalne dla większości ludzi, którzy mieszkali na wsi, ale proporcje się zmieniają i stopniowo większość już zamieszkuje miasta. Dziś dominuje życie w pomieszczeniach zamkniętych ścianami oraz pośród ulic zamkniętych pierzejami budynków. Brak horyzontu i naturalnego krajobrazu rodzi z biegiem czasu neurozy i alienacje, które czasem kończą się ucieczkami z korporacji na wieś lub w Bieszczady itd. Żyjemy zamknięci w siłowniach, otoczeni przez ekrany do późnej nocy. To wszystko niszczy naturalną równowagę organizmu w sensie duchowym i fizycznym oraz wzmaga podatność na negatywne emocje, wybuchy niechęci. To jest proces permanentny. W tej sytuacji ucieczka do lasu jest konieczna, a wędrówka niezbędna i to jak najczęściej i systematycznie.

W czasach komuny, czyli w PRL, wędrowanie odgrywało szczególną rolę. Ludzie wędrowali na szlakach turystycznych albo poza nimi, by korzystać z chwili wolności w państwie totalitarnym. Byle dalej od inwigilacji SB, od nachalnej propagandy, od przymusu i zakazów. Wędrujące grupy harcerzy, grupy przyjaciół, grupy z duszpasterzami, korzystały przez ten krótki czas z wolności, decydując gdzie idą, o czym swobodnie rozmawiają, gdy nikt nie podsłuchuje, a z nimi wędrowali często kapłani, tak jak ksiądz a potem biskup Karol Wojtyła z Krakowa, który wspominał, że było to ważne w sensie formacyjnym także dla niego samego. Z tych samych powodów uciekali w góry nasi taternicy, alpiniści i himalaiści. Jeden z nich nazwał to: “sztuką wolności uprawiana w górach”.

W kontekście tego, co znajdujemy w książce “Mimochodem o chodzeniu”, dziś szczególnie ważne są wyjazdy z rodziną w przestrzeń naturalnej przyrody zamiast wakacji all inclusive. Las i czas reintegracji z dziećmi, odnawianie więzi bez komputera i smartfona, naturalny proces wychowania przez kontakt bezpośredni, wspólne działanie i bardzo spokojne, pozbawione nerwowości i pośpiechu rozmowy. Dotyczy to relacji z dziećmi, ale także między małżonkami. Oczywiście samotne wypady do lasu mają swój sens. Wypady we dwoje mają inny, ale równie istotny. Wycieczki w plener, w grupach przyjacielskich jak zawsze pozostają aktualne. Także te harcerskie czy w innych grupach “celowych”, które razem coś ważnego tworzą, jak zawsze mają wielki sens. W internecie można zobaczyć, że jacyś młodzi Polacy jednak maszerują. Tzw. turystyka piesza jest coraz popularniejsza. Widać, że są tacy, którzy dobrowolnie zrywają z codziennym luksusem, przedkładając wyżej spanie pod gołym niebem, bez toalet i łazienek, pod tarpem czy namiotem. Niektórzy nawet jesienią i zimą. Choć nie muszą. A jednak coś ich gna przez lasy i łąki.

“Czy pamiętasz, kiedy ostatni raz zatrzymałeś się z zachwytu podczas przechadzki po lesie? Kiedy zauważyłeś wiosenne rozchylające się pąki na gałęziach albo przyjrzałeś się dokładnie wzorom wykonanym przez mróz na zimowym liściu? Zastanawiam się, ile czasu zamiast tego wpatrywałeś się w ekrany różnych urządzeń i ile razy “sprawdzałeś” telefon? Siedząc w biurze z klimatyzacją i ogrzewaniem mogłeś nawet nie zauważyć, jaka jest pogoda za oknem. Niewykluczone że przegapiłeś zmianę pory roku”.

Autor książki “Mimochodem o chodzeniu” przypomina, że jego praca nie jest rozprawą naukową. Nie wyczerpuje tematu. “Chcę tylko, by czytelnik w rozwijaniu, pogłębianiu tematu mógł iść (iść, iść) dalej własną drogą”. W czasach nadchodzącej totalitarnej demokracji i inwigilacji, w epoce cyfrowych “mandarynów”, to hasło będzie coraz bardziej aktualne.

Przeczytaj. Podaj dalej.

OGLĄDAJ TAKŻE:

Afirmacja Extra. Wesprzyj nowy projekt autorów Afirmacji