„Czerwone maki” ze scenariuszem Krzysztofa Łukaszewicza i jego reżyserią to film robiony według starego i sprawdzonego wzorca. Chłopak, któremu dalekie są idee walki o wolność, zakochuje się w pięknej dziewczynie i przypadkowo trafia w wir wojennych zdarzeń. Wkrótce wiele będzie od niego zależało podczas bitwy pod Monte Cassino. Ot filmowa bajka na temat wojennego dramatu. Ale warto podkreślić, że całkiem udana.
Pola tak, pole walki nie
Jędrek (Nicolas Przygoda) wędruje z armią Andersa jako jedna z tysięcy sierot, które przeszły przez koszmar łagrów. Gdy znacznie młodsze od niego dzieci marzą o spotkaniu z generałem Władysławem Andersem i wolą dostać od niego przypinkę orzełka niż czekoladę, Jędrkowi nie są bliskie żadne żołnierskie maniery, a tym bardziej chęć walki. Na obcej ziemi, gdzie z różnym skutkiem testowane są alianckie sojusze, nie ma ochoty ginąć za idee, z którymi się nie utożsamia. Dopiero rodzące się w nim uczucie do sanitariuszki Poli (Magdalena Żak) kieruje go na teren krwawej walki, która przejdzie do historii jako brawurowe zwycięstwo i przełamanie linii obronnej Niemców, którym nie dali rady nawet Amerykanie do spółki z Brytyjczykami.
Żołnierze generała nie mogą się mylić
Niemało zastrzeżeń można mieć do oddania realiów wojennych, bo i generał Anders nie był tak rozchwiany emocjonalnie, i sama fortyfikacja masywu Cassino nie mogła wyglądać tak symbolicznie. Jest tu też nawet sugestia, że bitwa została zwyciężona dzięki… niesubordynacji żołnierz Ale ustawienie dramaturgii wokół dylematów chłopaka, którego nie obchodzi bój z Niemcami, daje możliwość ciekawych obserwacji. Żołnierze generała nie mogą się przecież mylić. Idąc czasem na pewną śmierć, wiedzieli, że nie ma innej drogi do zakończenia gehenny wojny. Bitwa była też ważna ze względu na morale Polaków i sytuację w okupowanym kraju. Do tego zwycięstwo zadawało kłam propagandzie rosyjskiej, jakoby Polacy nie chcieli walczyć z Niemcami.
Dobre tempo, jasna logika zdarzeń
Choć historycy z pewnością uśmiechaliby się pod nosem, patrząc na potraktowanie przez filmowców faktografii, to jednak nie zmienia to faktu, że „Czerwone maki” to dobre kino akcji. Utrzymujące bardzo dobre tempo i mogące się pochwalić kapitalnymi kreacjami aktorskimi – również Michała Żurawskiego w roli generała Andersa czy Leszka Lichoty jako reportera. I w końcu też pokazujące polskie bohaterstwo. Nie często zdarza się w rodzimej kinematografii tak sprawnie zrobione kino.
CZYTAJ TAKŻE: Odrodzić patriotyzm
OGLĄDAJ TAKŻE: