Wiadomość o beatyfikacji Rodziny Ulmów wywołała przede wszystkim radość i wdzięczność – ale i pewne zaskoczenie. Zaskoczenie brało się stąd, że beatyfikacja obejmie nie tylko dorosłych i ich świadome wypadków dzieci – lecz i dziecko nienarodzone.
Media lubią nowości, fascynują się “przełomowymi wydarzeniami”, zwłaszcza zaś wypatrują ich w Kościele, wciąż postrzeganym jako ostoja rzeczy niezmiennych. Jednak tym razem news o rzeczywiście niesamowitym fakcie nie został skonsumowany jak słodkie ciastko. Główny nurt chyba nie mógł sobie poradzić z tym, że do godności czczonego orędownika przed Bogiem ma Kościół dopuścić “to coś” w brzuchu matki. Być może zwietrzono podstęp, zastosowany “przez Watykan” w toczącej się od dziesięcioleci batalii wokół “aborcji”.
Z drugiej strony także opinia katolicka zdawała się lekko zdezorientowana, więc radość na twarzach mieszała się z niepewnością: jak to, więc świętym ogłasza się już nawet kogoś bez chrztu i bez własnej decyzji? Jak to pogodzić z naszym utrwalonym pojmowaniem męczeństwa jako heroicznego osobistego wytrwania przy Chrystusie i przykazaniach Bożych mimo świadomości zagrożenia życia?
Wyjątkowa beatyfikacja
Przyznajmy, że ta beatyfikacja wymaga zastanowienia. Kościół mówi w niej rzeczy nieoczywiste – tak dla świata, jak i dla naszych ogólnych wyobrażeń o świętości.
Faktycznie największą nowością jest fakt objęcia beatyfikacją równocześnie rodziców i ich nie narodzonego dziecka. To do tej pory nigdy się nie zdarzyło – i jest to niewątpliwie bardzo mocny komunikat: my naprawdę uważamy płodowy etap rozwoju człowieka za już ludzką i osobną historię życia. Dotyczy to nie tylko pod oczywistymi względami wyjątkowych przypadków z ewangelicznej historii Jezusa i Jana Chrzciciela (przypomnijmy sobie jaką rolę odgrywają już obaj, nie narodzeni, w scenie przywitania Maryi i Elżbiety). Podobnie myślimy o nienarodzonym dziecku Ulmów – bo tak samo myślimy o każdym poczętym dziecku: to człowiek.
Czytaj także:
Pozostają jednak rzeczy do wyjaśnienia – odpowiedź na pytania o świadomą i dobrowolną decyzję takiego nie narodzonego człowieka, o jego wiarę i wolną wolę. Czy można być świętym i męczennikiem, gdy się w ogóle jeszcze nie wie co się dzieje? Właściwie dotyczy to mniej lub bardziej każdego dziecka (a w przypadku Ulmów razem z rodzicami zabito także kilkoro dzieci już urodzonych). Przypadek dziecka w stadium płodowym jedynie wyostrza to pytanie najbardziej.
Teoretyczna dyskusja na ten temat nie byłaby łatwa. Ale sprawa, o którą pytamy, przywołuje inną, podobną, z głębin długiej pamięci Kościoła. Co roku w święto Młodzianków 28 grudnia Kościół czci jako męczenników dzieci pomordowane na rozkaz Heroda – pomordowane niejako w odpowiedzialności zbiorowej i “prewencyjnie”, po to by zginął wśród nich niepokojący władcę Mesjasz. Modlitwa, którą tego dnia odmawia się przy obchodzie święta, opisuje ten przypadek lapidarnie: ci zabici chłopcy żydowscy wyznali Chrystusa “nie mową, lecz śmiercią”.
Wspaniały symbol
Jest w tym coś niesamowitego: że obok żydowskich Młodzianków, zamordowanych z powodu strachu władcy przed spełnieniem się w Izraelu obietnicy mesjańskiej, stanie teraz grupka małych Ulmów, razem z jednym nienarodzonym – zamordowani z powodu chrześcijańskiej niezgody ich rodziców na nakaz zbrodniczej ideologii, by Żydów traktować jako naród wybrany do zagłady.
Co właściwie wyznały te dzieci, narodzone i nienarodzone – wyznały “nie mową, lecz umieraniem”? Uczestnicząc w decyzji swych rodziców – trochę jak i każde dziecko uczestniczy w decyzjach swoich rodziców, nawet w chrzcie – wyznały z nimi, że w sprawie prawa moralnego “trzeba raczej Boga słuchać niż ludzi”. Gdy pewne niemoralne prawo ludzkie – i bezprawie – zdjęło ochronę prawa do życia z całej kategorii ludzi, był taki dom – zresztą nie jeden na polskiej ziemi – który tego prawa i bezprawia nie uznał, przeciwstawił się jego egzekutorom.
Małe, nienarodzone dziecko Ulmów jest w tym wszystkim jak ktoś “dołączony” (adauctus), zgarnięty do męczeństwa jakby “przypadkiem”, razem z tymi, których było lepiej widać, bo byli więksi, i których postanowiono ukarać jako uczestników nieposłuszeństwa. Jednak ów nienarodzony “Adaukt” ma pewną swoją kwestię w tym dramacie – kwestię, którą wypowiedzieć trzeba w jego zastępstwie. Wypowie ją w beatyfikacji Kościół, dołączając do niej tego, którego dołączyła do śmierci nienawiść: ofiara życia ludzkiego nie jest mniej ważna, gdy jest mniej głośna czy spektakularna.
Czytaj także:
Paweł Milcarek, Christianiatas