Ciekawy przypadek wśród opowieści snutych przez oskarzycieli kard. Wojtyły stanowi historia ks. Bolesława Sadusia. O przypadku tego księdza nie wiadomo prawie nic poza tym, co można znaleźć w archiwach bezpieki. Ksiądz Saduś nie został skazany w procesie karnym za przemoc seksualną wobec małoletnich. W ogóle nie został za nic skazany. Jak przekonująco opisali to dziennikarze “Rzeczpospolitej” Tomasz Krzyżak i Piotr Litka, w artykule Czy ksiądz Saduś na pewno był pedofilem?, jedyne co można dziś powiedzieć o tej postaci to tyle, że był homoseksualistą.
Przypadki księży Loranca i Surgenta pokazują, że władze komunistyczne nie pobłażały tak całkowicie księżom-pedofilom. A jednak z ich strony nie spotkała ks. Sadusia żadna nieprzyjemność. Być może w tym przypadku postanowiono w zamian za dalszą współpracę z bezpieką odstąpić od aresztowania? To jednak tylko domysły, ponieważ w ogóle nie ma dowodów na kontakty seksualne ks. Sadusia o charakterze pedofilskim i jednak dowodzi się, że było inaczej.
Teczki wiarygodne czy nie?
Czy jednak można traktować źródła wyprodukowane przez bezpiekę jako wiarygodne? Kwestia ta nieustannie powraca w debacie publicznej. Niewiarygodność tych materiałów pojawiła się także jako argument w przypadku zarzutów o niewłaściwe zachowania sekualne kard. Sapiehy. Tam – rzeczywiście – tego rodzaju zarzut trzeba będzie uznać za uzasadniony, ale są na to także dowody. Jednak, według Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki, podważanie wniosków jakie można wyciągnąć z rzetelnego badania akt znajdujących się w IPN jest nadużywane.
“Owszem, do IPN trafiły materiały Służby Bezpieczeństwa, tony donosów tajnych współpracowników, ale trafiły tam też akta śledztw, które prowadziły wydziały śledcze Milicji Obywatelskiej, akta dochodzeń prokuratorskich czy wreszcie akta postępowań sądowych. Są w nich zeznania pokrzywdzonych, protokoły przesłuchań oskarżonych, często opinie psychologiczne. Na ich podstawie da się odtworzyć całe śledztwo i przebieg późniejszego procesu. Zgadzając się z tezą, że to, co jest obecnie przechowywane w IPN, to fałszywki, musielibyśmy uznać, że wszystkie wyroki, które sądy wydały w okresie PRL są nieważne. A to przecież nie jest prawdą. Tak samo jak to, że w czasach komunistycznych obywatele nie mogli liczyć na sprawiedliwość. Mamy np. na biurkach sprawę księdza oskarżonego o wykorzystanie seksualne małoletniej z roku 1953. Śledztwo w tej sprawie zostało umorzone. Stało się to w czasach stalinowskich, gdy komunistyczna władza najmocniej walczyła z Kościołem. A jednak nie dopatrzono się znamion przestępstwa i ksiądz nie poszedł za kraty” – pisali dziennikarze “Rzeczpospolitej”.
Bolesława Saduś – lojalny homoseksualista
Ksiądz Bolesław Saduś, urodzony w roku 1917, a wyświęcony w roku 1941, informatorem bezpieki został pod sam koniec lat 40. i jak piszą Krzyżak z Litką, zrobił to “na podstawie lojalności”. Saduś nie pisał donosów, jednak w formie towarzyskich rozmów przekazywał informacje dotyczące kardynała Karola Wojtyły, a także osób z jego otoczenia. Od 1955 roku do roku 1960 następuje przerwa we współpracy. W drugiej jej fazie powtarza się wcześniejszy schemat zachowania ks. Sadusia, który niczego nie pisze, ani nie podpisuje tylko opowiada i jest nagrywany przez oficerów prowadzących. Jest też jasne, że służby wiedzą o homoseksualizmie księdza. Choćby w roku 1964 dociera do bezpieki donos o tym, że ks. Saduś gości u siebie chłopców w wieku licealnym. “Dwóch z nich bywa u niego dość często. Chyba mu coś pomagają w domu” – cytują Krzyżak i Litka. Dwa lata starszy jest dokument, według którego u księdza pomieszkiwał uczeń piątej klasy technikum, a zatem chodzi tu o młodego mężczyznę w wieku prawdopodobnie dziewiętnastu lat.
Nieudolny uwodziciel
W charakterystyce ks. Sadusia zanotowano rzeczywiście, że “dodatkową okolicznością wiążącą go z SB były skandale obyczajowe związane z jego działalnością duszpasterską i udzielana mu z naszej [czyli służby bezpieczeństwa – przyp. TR] strony pomoc”. Chodzi tu jednak nie o pedofilię ani nawet nie wspomniane powyżej dwa przypadki nieokreślonych relacji z uczniami szkół średnich, ale o zatuszowanie próby uwiedzenia przez Sadusia pełnoletnich młodych mężczyzn podczas urlopu w 1965 roku, który odbywał on w okolicy Nowego Sącza. Ksiądz podając się za lekarza zapraszał na wino i wódkę, został jednak rozpoznany przez mężczyzn, których próbował uwodzić w tym samym miejscu, ale kilkanaście lat wcześniej. Sprawa trafiła na milicję i księdzu groziła dekonspiracja, a także oskarżenie o namawianie innej osoby do czynu nierządnego. Wtedy to właśnie interweniował jeden z oficerów bezpieki ratując wartościowe źródło informacji. Co istotne, Marcin Gutowski w swoim reportażu pominął fakt, że afery, w które wikłał się ks. Saduś dotyczyły dorosłych mężczyzn.
Dziwne zwolnienie
Krytyczne wydarzenia dotyczące ks. Sadusia nastąpiły w roku 1972 kiedy to latem ks. Saduś został ustnie, czyli w nadzwyczajnych okolicznościach, zwolniony z proboszczowania parafii św. Floriana w Krakowie. Bezpieka była tymi wydarzeniami zdezorientowana, a pociągnięci za język kościelni informatorzy podawali sprzeczne przyczyny sytuacji. Sam zainteresowanym mówił jedynie, że do zwolnienia doszło z powodu jego przygotowań do wyjazdu za granicę, w co służby, jak się zdaje, nie uwierzyły. Wśród domysłów mających tłumaczyć tak nagłą decyzję kardynała Wojtyły, a podsuwanych przez informatorów, pojawił się zarzut seksualny – Saduś miał deprawować nieletnich chłopców. Nie wiadomo jednak, ani gdzie mało się to zdarzyć, ani o chłopców w jakim wieku chodziło. Ochrona prawna dotyczyła wtedy dzieci do 15 roku życia, a ta kościelna osób do 16 roku życia. Oskarżenia te nie miały jednak żadnego ciągu dalszego, a przynajmniej nie ma po nich śladu. Gdyby bezpieka wykonała w tej sytuacji kolejną akcję mającą na celu ochronę swojego źródła, wiedziałaby też coś więcej o reakcji na skandal ze strony kurii. Tak jednak nie było.
Gdy zatem jeden ze świadków Gutowskiego, wypowiadający się w reportażu po pięćdziesięciu latach od zdarzeń, mówi że Saduś lubił “młodych chłopców” trudno potraktować to jako potwierdzenie pedofilii. Ostatecznie – jak trafnie dowodzą Krzyżak i Litka sięgając po źródła językowe – czymś zwyczajnym było w latach 70. XX wieku określanie homoseksualistów mianem “lubiących chłopców”. “Twierdzenie zatem, że Saduś krzywdził małoletnich – bez próby ustalenia ich wieku – jest po prostu nadinterpretacją” – komentują wnioski Gutowskiego dziennikarze “Rzeczpospolitej”.
Późne domysły
Dopiero w roku 1979 ppłk Józef Biela w notatce przygotowanej w ramach akcji zbierania haków na nowego Papieża napisał, że odejście ks. Sadusia z parafii św. Floriana było spowodowane skandalem seksualnym. Jednak twierdzenie to ma raczej charakter przypuszczenia. Ten sam oficer zasugerował, że kard. Wojtyła postanowił szybko schować ks. Sadusia za granicą by zatuszować problem. Można odnieść wrażenie, że Marcin Gutowski po prostu przyjął tę narrację jako prawdziwą. Nie jest ona jednak wiarygodna, nie została też o ile wiadomo – co znamienne – przez bezpiekę wykorzystana do żadnej akcji przeciwko Wojtyle.
Gutowski także zasugerował, że kard. Wojtyła, gdy miał dowiedzieć się o tym, że jeden z jego księży wykorzystywał seksualnie dzieci załatwił mu szybki wyjazd. Fakty są jednak inne. Ks. Saduś już wcześniej planował wyjazd za granicę i wcześniej też zaczął zabiegać o uzyskanie pozwolenia u arcybiskupa krakowskiego. Faktem jest też, że nie wyjechał ostatecznie zaraz po zwolnieniu z probostwa w św. Florianie. które miało miejsce latem. Polskę opuścił dopiero w grudniu. Opowieści w tej kwestii zarówno Gutowskiego jak i Overbeeka są po prostu naciągane i wyglądają na wciskanie wydarzeń w ramy uprzednio przyjętych założeń narracyjnych.
Wojtyła – Koenig
Ostatecznie ks. Saduś opuścił za zgodą kard. Wojtyły diecezję krakowską i przeniósł się do Austrii. Gutowski sugeruje, że kard. Wojtyła wprowadził w błąd kard. Franza Koeniga, metropolitę wiedeńskiego, nie informując go w oficjalnym liście o “prawdziwych” powodach prośby o przyjęcie księdza z Polski. Dowodem na to ma być fakt, że ks. Saduś został niezwłocznie skierowany do pracy duszpasterskiej. Gutowski zakłada, że gdyby Wojtyła poinformował Koeniga o problemach z Sadusiem nic takiego nie miałoby miejsca. Dziennikarz nie chce jednak pamiętać, że oficjalna korespondencja pomiędzy biskupami była czytana przez służby komunistyczne i ważne sprawy komunikowano w niej możliwe oszczędnie. Nie chce też pamiętać, że Wojtyła i Koenig byli w bliskich relacjach i nie potrzebowali oficjalnej korespondencji, by przekazywać sobie informacje. Istnieją przykłady pokazujące, że była to zwykła praktyka oporu stosowana przez biskupów wobec komunistycznej inwigilacji.
A może sprawa wyglądała zupełnie inaczej i domysły bezpieki dotyczące intencji Wojtyły w sprawie dymisji ks. Sadusia nie były trafne? Może dlatego kard. Koenig nie został w żaden sposób ostrzeżony przed rzekomym księdzem-pedofilem z Polski? Jak dotąd wszystko wskazuje, że nie ma dowodów, by kard. Wojtyła coś wiedział o niemoralnych zachowaniach ks. Sadusia. Gdy wiedział, reagował i to reagował dobrze. W donosach samego Sadusia można znaleźć przykład nagany jaką Wojtyła skierował do jednego z księży, który zlekceważył rodziców skarżących się o pobicie ich dziecka w czasie katechezy. Jakie mogły być przyczyny niewiedzy kard. Wojtyły? Krzyżak i Litka przekonująco pokazali, że wiedza o problemach kapłanów diecezji krakowskiej docierała do Wojtyły selektywnie, o co dbali jego bliscy współpracownicy.
Gutowski nie wspomina też w swoim reportażu, że w czasie kolejnych lat posługi ks. Sadusia w Austrii nie pojawiły się wobec niego żadne zarzuty, pomimo tego, że Kościół w tym kraju został bardzo mocno naznaczony przez skandale seksualne i sprawy te wychodziły tam na wierzch.
Nawet gdyby ktoś chciał zawiesić sąd w sprawie ks. Bolesława Sadusia np. do czasu zbadania akt kurii krakowskiej i ustalenia, co kard Wojtyła rzeczywiście wiedział o sytuacji swojego księdza, obowiązkiem badacza historii, także dziennikarza, jest przedstawić wszystkie dostępne dane, także te, które budzą nieoczekiwane wątpliwości i unikać nadinterpretacji pod tezę. Gutowski popełnił w tym zakresie wiele błędów. Przede wszystkim jednostronnie wyselekcjonował materiał, a także snuł nieuprawnione domysły, by wypełnić w ten sposób braki we własnej narracji.
Tomasz Rowiński
Czytaj także: